
Karolina Kołodziejczyk: Cześć, witamy w #anywhereTV, nazywam się Karolina Kołodziejczyk, jest z nami Sandra Korzeniak, aktorka teatralna i filmowa…
Sandra Korzeniak: Dzień dobry, cześć.
KK: …nominowana do tegorocznych Orłów za rolę w filmie ,,Żeby nie było śladów”, gratulujemy nominacji.
SK: Dziękuję.
KK: Chciałam na początku Ciebie zapytać, jak się z tym czujesz? Czy takie nagrody, nominacje są dla Ciebie ważne czy bardziej skupiasz się na wykonywaniu swojej pracy na co dzień.
SK: Wczoraj miałam taką myśl, że jest mi bardzo miło i dziękuję za nominację, nagrody są cudowne. Doszłam jednak do czegoś takiego, że nagrody są super, jednak wszystko rozchodzi się o pracę. Jestem w takim momencie życia, że życzę sobie przede wszystkim pracy. Nagroda jak ma być, to będzie.
KK: Ona jest trochę takim dodatkiem.
SK: Tak i to jest przez chwilę i za chwilę znika. Potem może nawet jest tak smutno.
KK: Czemu smutno?
SK: Jest dużo emocji, a potem taka pustka przychodzi. Pustka po wypełnieniu.

KK: Czy można powiedzieć, że ta rola jest Twoja przełomową? Czy może rola Marilyn, inne role?
SK: To się zmienia. Kiedyś była Marilyn i pewnie gdzieś zawsze zostanie persona Marilyn Krystiana Lupy w teatrze. Będzie tak silna, że zostanie. Później były jakieś ważne role dla mnie. ,,Pod presją” w Katowicach Mai Kleczewskiej będzie grane akurat w moje urodziny, 23 września po ponad roku przerwy. ,,Pod presją” rola Mabel Mapel, rola ważna, ,,Mydea” w Łaźni Kuby Porcarego, lecz przełomowa to Marilyn.
KK: Otwierają wiele drzwi, ale też Ciebie.
SK: Tak, tak… Barbara Sadowska… nie wiem jakoś trudno mi o niej mówić.
KK: Jeszcze za świeżo
SK: My dużo mówimy bo jeździmy po różnych festiwalach. Jak są seanse to rozmawiamy z publicznością i ta Sadowska we mnie siedzi i mam taką chęć, by to się już skończyło.
KK: Za dużo emocji.
SK: Tak, mam już dosyć tej postaci, tak ją nazwijmy.

KK: Czytałam w innych wywiadach z Tobą, że bardzo głęboko wsiąkasz w te role i to widać, stapiasz się trochę z tymi postaciami. Zastanawiam się, na ile ciężko jest z tego potem wyjść.
SK: Jest ciężko. Nawet jak wymawiam samo ,,Barbara Sadowska”, to słyszę, że coś mi się z głosem dzieje, coś mi się przestawia i to zaczyna ciążyć. W role wchodzi się głęboko. Nie chodzi się z nimi tylko podczas prób, ale także za dnia, zasypia się z nimi. Kiedyś, jak na świecie nie było jeszcze mojego dziecka, Gai, to myślę, że wręcz obsesyjnie. Dziecko mnie trochę odciąga i pasjonuje. Nawet jak kończy się to granie w teatrze, w filmie, kończą się zdjęcia, to tak jakby się w sobie powołało do życia nowe postaci, innych ludzi. Oczywiście nad tym pracują też inni ludzie, reżyser. Jednak za sprawą swojego organizmu powołało się do życia jakieś nowe istnienia i te postacie zawsze tam będą. To są silne, głębokie, długie procesy, doświadczenia.
KK: Domyślam się, że jak przestajesz je grać, to nie ma co z nimi zrobić, jak je wyrazić.
SK: Najchętniej to bym zagrała je wszystkie na raz. Może zrobić taką sztukę gdzie odegram pięć wybranych postaci. Będę nosicielką ich wszystkich na raz i będę je eksploatować.

KK: Poza tym, że była to bardzo emocjonalna rola, to co było jeszcze trudnego? Masz dziecko, jednym z motywów przewodnich tego filmu jest utrata tego dziecka i to w takich okolicznościach, czy to było dla Ciebie trudne z punktu widzenia matki?
SK: Za bardzo działa wyobraźnia, szczególnie u kobiety, która jest matką. Rzeczywiście jest jakiś taki opór z lękiem, ze strachem, dziwne myśli, których nie chcę, gdzieś tam w głowie przelatują. Jednak jest jakiś pion, to nie jestem ja. Był żywy człowiek, a ja jestem aktorem i chcę go przenieść, ponieść tę sprawę, temat. Miałam różne lęki, ale myślę, że to jest normalne i naturalne. Dziwne byłoby, gdyby ich nie było. Gdy Gaja się urodziła, miałam zdjęcia do filmu “Niewidzialne” Pawła Sali, tam to była gruba historia. To było straszne, kobieta, która przychodzi do pracy, krawcowa, w domu zostawia piątkę dzieci, a jak wraca, to widzi, że odbyła się wielka tragedia, ponieważ ojciec pozabijał te dzieci. Wracając do Twojego pytania, szłam za Barbarą Sadowską, starałam się być wierna tej postaci z powodu szacunku, ale i współczucia, empatii, to mnie w pewien sposób chroniło. Drepczę za tymi śladami, które po niej zostały. Postawa Janka P. Matuszyńskiego, który daje bardzo duże poczucie bezpieczeństwa, spokoju. Wcześniej zdjęcia zostały wstrzymane, bo wybuchła pandemia. Wszystko odwołane do nie wiadomo kiedy. Potem udało się to postawić i zdjęcia miały się zacząć, napisałam dzień wcześniej do Janka czy on do mnie, nie pamiętam. Byłam zdenerwowana, ale czułam też takie podniecenie, adrenalinę i radość, że to się jednak wydarzy. Pamiętam jego sms, trzy słowa ,,ciszy spokoju skupienia – soundtrack czwarty”. To mnie ustawiło.

KK: Naprowadziło.
SK: Użyję jakiegoś porównania. To jak idzie się na jakąś wyprawę, a mama przytula i niesie, wszystko jest już jakoś inaczej, pomimo różnych trudów.
KK: Zauważyłam, że te role przełomowe, te o których teraz rozmawiamy, są rolami biograficznymi. Czy w taką rolę łatwiej Ci wejść? Czy są dla Ciebie ciekawsze bo musisz ją odtworzyć albo stworzyć troszkę na nowo? Czy takie wyzwania są dla Ciebie szczególnie ciekawe?
SK: Kiedyś, zanim była jeszcze Marilyn, zagrałam w ,,Factory 2”, Krystiana Lupy, to jeszcze w Krakowie kultowy spektakl. Andy Warhol i jego fabryka z kolorowymi ptakami, postaciami, które gromadził, które chciały do niego przylgnąć. To była rola Egie Sedgwick, jego muzy, ona była w nim zakochana. To była pierwsza taka przygoda. Zaczynaliśmy ten projekt bez scenariusza, na dziko, mierząc się z tymi postaciami. Są różne zdjęcia, książki, teksty, filmy, tak powstawał scenariusz, bardzo powoli tak jak improwizacje. Potem przyszła Marilyn. Na końcu spektaklu na projekcji wyświetlam się ja z okresu prób, z mojej improwizacji, która trwała ze dwie godziny i na końcu wystrzeliłam z monologiem. W całej improwizacji to był dla mnie najważniejszy moment, który się wydarzył. Jak można zaspokoić wszystkich? Ją kocha tyle ludzi, uwielbia, wielbi, ma wyobrażenia na jej temat. Jak taka istotka, jak ja mam zaspokoić ich wszystkich?

KK: Ich oczekiwania?
SK: Tak, te oczekiwania, to mnie przerasta. Pamiętam, mówiłam, że chciałabym stworzyć postać od zera, z niczego, która nie istniałaby nawet literacko, zupełnie z nikąd. Mabel jest inspirowana filmem ,,Kobieta pod presją” Johna Cassavetesa z Geną Rowlands w roli głównej. I nagle przyszła Barbara Sadowska, znowu, postać żywa. To zawsze jest odpowiedzialność, jakiś inny rodzaj. Niesie się człowieka, który rzeczywiście istniał, był żyjącą istotą.

KK: Jak o tym myślałam, to przyszło mi do głowy, że z jednej strony jest to wielka odpowiedzialność, oczekiwania, a z drugiej małe ułatwienie. Mamy na czym się oprzeć, ta osoba istniała, nie musimy jej wymyślać. Możemy ją wymyślić na nowo ale nie od zera, mamy dużo materiałów. Czy w przypadku Barbary Sadowskiej też tak było, że tych materiałów było tak dużo, że były wręcz przytłaczające?
SK: Zaraz odpowiem na to pytanie, tylko jeszcze dopowiem coś do wcześniejszego, czegoś czego nie powiedziałam, chyba się zawstydziłam. Pokonam jednak ten wstyd i odpowiem. Zawsze w przypadku Edie, Marilyn, Barbary Sadowskiej nie raz pytam siebie czy dobrze je zrobiłam. Może wierzę w duchy, w coś więcej i pytam, czy to, co zrobiłam jest dla nich okej. W zaświaty pytam, czy któraś mnie za to przeklęła, czy pogłaskała.

KK: Słyszysz jakąś odpowiedź? Masz taki spokój wewnętrzny po tych rolach?
SK: Pogłaskały mnie za to, tak. Wszystkie. Nie ochrzaniły mnie, ani nie były złe, pogłaskały. Przy Barbarze Sadowskiej byłam zaskoczona na początku. Reportaż Cezarego Łazarewicza ,,Żeby nie było śladów” to porażająca, wspaniała książka. Wygooglowałam Barbara Sadowska i zobaczyłam, że to zupełna odwrotność w porównaniu do Marilyn. Tamta się non stop fotografowała, widzieliśmy wiele zdjęć, nie tej blondynki, tylko prawdziwej, wiele nieprawdopodobnych zdjęć. Ona blond, tamta ciemna, jedna włosy do tyłu, druga w przód, na twarz zasłonięte. W przypadku Sadowskiej było mało takich zdjęć, kilka dosłownie. Trochę się tego przestraszyłam. Chciałam skądś czerpać, by móc coś dać. Okazało się jednak, że wcale tak źle nie jest. Owszem, to są głównie zdjęcia z pogrzebu, z tej drogi, w kościele. Jest też fenomenalny, jak dla mnie, jej wywiad po śmierci syna, który jest na youtube, gdzie udziela długą, porażającą wypowiedź. Bardzo spokojnie mówi tam o rzeczach, które miały miejsce, warto tego posłuchać. Później znalazłam pracę doktorską, która mówi o niej od dziecka. Jak miała pięć lat to z Paryża do Polski przeszła sama. Jako poetka miała taki okres, że oślepiła się. Chodziła z zasłoniętymi oczami bardzo długo. Zrobiła to by poczuć bardziej, poczuć innymi zmysłami. Dużo ciekawych rzeczy o niej wyczytałam. Kraal pisała o niej piękny artykuł ,,o wilczycy z wydartym sercem” chyba tak o niej pisała. Może coś przekręciłam… Pamiętam, że pisała o niej, że po śmierci jej syna, w mieszkaniu na lampie przewieszone były dwa buciki. On miał urodziny, ale wtedy już nie żył. Jeden z tych bucików był z teraz, jak był dorosły, a drugi taki malutki i te buciki tak wisiały. Zawsze mi smutno przy jej temacie, to bardzo przykre. Poprostu się zapadam.

KK: Widać, że ta postać wciąż w Tobie jest. Opowiadałaś mi już troszkę jak się przyszykowujesz do ról, jak w nie wchodzisz, zbierasz materiały. Chwilę przed wywiadem rozmawiałyśmy o tym, jak zostajesz wrzucona na żywca, mówiłaś o spontanicznym występie u kompozytora. Jak w takiej sytuacji się odnajdujesz?
SK: Taka inicjacja, pierwsze takie doświadczenie miałam, kiedy w Filharmonii Częstochowskiej kompozytor, basista Krzysztof Majchrzak miał koncert. Był to koncert promocyjny do jego płyty ,,432 Hz”. Noc, dwie przed koncertem wysłał mi teksty dadaistyczne. Zaprosił też innych muzyków. Pięciu muzyków, on jako lider i zaprosił mnie bym bez próby weszła na scenę i podczas koncertu improwizowała do ich muzyki, z ich muzyką te teksty dadaistyczne. Myślałam, że może będzie wcześniej jakaś próba, ale nie. Koncert się zaczął, Krzysiek wszedł pierwszy, zaczął grać. Potem dochodziła do niego reszta muzyków i w pewnym momencie jak już wszyscy byli na scenie, miałam wejść ja. To działo się absolutnie na żywca, dziko. Powiem szczerze, mam jakieś przesunięcie, byłam w takim stanie… Wszystko to robiłam, mówiłam teksty, słyszałam ich muzykę. To prawdziwi mistrzowie improwizacji muzycznej, ja znałam improwizację tylko z aktorstwa, a oni jechali z tą muzyką, jakiś taniec czasem się zadział. Pamiętam ich wspaniały koncert, stałam w centrum, to było przepiękne przeżycie, jednak siebie nie za bardzo pamiętam.

KK: Takie oddzielenie?
SK: Musiało mi się pooddzielać i to na wielu płaszczyznach. Nie pamiętam, co ja dokładnie robiłam. Dzicz absolutna.
KK: Musimy niestety powoli kończyć. Chciałam jeszcze zapytać o nadchodzące projekty. Co się będzie u Ciebie działo w najbliższym czasie? Co będziemy mogli zobaczyć?
SK: Są dwa, nawet trzy filmy, które mają się pojawić. Pierwszy to ,,Dzień i Noc” Łukasza Machowskiego i Katarzyny Machałek. W skrócie to film o sile kobiet, o wspólnocie kobiet, folklorze Roztocza. Jak chyba mi mówił reżyser, techniką hybrydową, czyli dokument przeplatany z fabułą. Zagrałam tam, jak się mówi na Roztoczu, wiedźmę, czarownicę, nawoję. Ciekawa, bardzo niejednoznaczna postać i bardzo samotna. Drugi film ma tytuł ,,Las”. Jest w montażu, w postprodukcji, ale właściwie już na samej końcówce. Powstaje w zasadzie od dziesięciu lat. Pierwsze zdjęcia były w Hiszpanii na Fuerteventurze. Kręciliśmy na starym wulkanie, na klifach. Urodziło mi się wtedy dziecko, Gaja. Miała trzy miesiące jak robiliśmy te zdjęcia. Film kręciliśmy w różnych miejscach, w Kijowie w metrze, na bagnach w Estonii. Wpadałam do tych bagien w klapkach. Gram taką dziewczynkę, która całe życie chodzi w czerwonym sweterku puchatym, kostiumie kąpielowym, chińskich klapkach i ma proste, blond włosy. Ma również kozy. Ona jest dziewczyną Ruka, którego gra Andrzej Chyra. Wędrują z wioski przez las, całość to wędrówka głównego bohatera na pustynię. Kręciliśmy też w Gdyni, w Sopocie, w Kazimierzu Dolnym, w starej, spalonej chałupie z dwiema kozami w środku. Ja bardzo lubię zwierzęta. Od dziecka uwielbiałam zwierzątka, miałam ich dużo, opiekowałam się nimi ale są takie zwierzęta, które po prostu uwielbiam. Uwielbiam właśnie kozy ale strasznie się ich boję. To była taka mała izba, w której kręciliśmy razem z Andrzejem, Marianem Dziędzielem, Andrzejem Chyrą i z tymi dwoma, czarnymi kozami. One nagle chcą walczyć albo na stół wskakują, są nieprzewidywalne. Nie wiadomo czy ona mnie kopnie, czy zaczepi rogami.

KK: Trochę się przekonałaś do kóz po tym doświadczeniu?
SK: Uwielbiam je tylko tak bardziej na odległość. Jest jeszcze trzeci film. Mam nadzieję, że go skończymy. Film Izabeli Gustowskiej o tytule ,,Bezwzględne cechy podobieństwa”. Gram w nim dwie bliźniaczki. Kręcimy go już ponad trzy lata, takimi kapnięciami.
KK: Życzę, żeby jak najszybciej się to zakończyło. Trzymam kciuki 6 czerwca, ale przede wszystkim, życzę Ci takiej personalnej satysfakcji z projektów, o których mówisz.
SK: Dziękuję bardzo, wszystkiego dobrego.
KK: Dziękujemy.
Fot. Mateusz Lewocz