Kiedyś, jak się na coś wkurzałem, moja rodzona matka ukuła uspokajające sformułowanie „Synek, szkoda prądu”. Obecnie moja pierwsza i jedyna żona mówi mi „po co tracić czas na coś, na co nie masz wpływu”. Obie kobiety mojego życia mają stuprocentową rację. Zapomniały jednak, że jestem mieszanką genów i troszkę wybuchowości w swoim charakterze wyssałem z ojcowskim mlekiem.
I tak oto, każdego dnia lękam się o swój stan psychiczny, bo nie wiem, z którego ośrodka masowego przekazu dostanę informacyjnym obuchem po mordzie. Karuzela absurdalnych rzeczy, jakimi nas częstują politycy, osiągnęła już prędkość ponaddźwiękową. Ta wielka pardubicka w prześciganiu się w pomysłach komu dać, żeby w ramach podzięki uzyskać głos poparcia. Dodatkowo, ni stąd ni zowąd, ekspertami od wszystkiego stają się księża, których jedyną misją powinno być zaganianie swoich zbłąkanych owieczek do zagrody. Te echa dudniące w uszach o 500 plus, mieszkanie plus, emerytura plus, 500 plus na krowę, 500 plus na każdego chomika, LGBT minus, a potem jeszcze program „jak wydymać nauczycieli bez mydła plus”… Dżizas, kurwa, ja pierdole…
I z takim nabuzowaniem chodzę, a raczej snuję się niczym zombie, ciągnąc za sobą ręce, które mi opadły aż do gleby gleb i nagle wybawienie. „Pojedźmy na działkę rodziców w Bory Tucholskie”- powiedziała moja małżowina* z iskierką w oku. Początkowo nie podzieliłem entuzjazmu, pozostając w swoim egzystencjalnym zasromaniu. Wyjechaliśmy jednak z obopólną radością, która urosła ponad miarę po dotarciu na miejsce. Dom położony w samym środku lasu. Dookoła rezerwaty ptactwa wszelakiej maści. Cisza. Słońce w zenicie. My – na werandzie, popijając ulubioną herbatę earl grey, wsłuchani w totalną ciszę. Chłoniemy ją niczym gąbka. Boże, jak jest cudownie. W tej jednej chwili uzmysłowiłem sobie, że to na co się wkurzam jest niczym przy tej wspaniałej leśnej ciszy. „A może by tak rzucić wszystko i wyjechać…” nabiera cudownego, balsamicznego wręcz znaczenia. Polecam każdemu znaleźć taką oazę dla siebie.