47. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych – Podsumowanie Redaktora K. zwanego Malkontentem

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Coś się kończy, coś się zaczyna. Gdzieś truizm wkrada się pomiędzy wersety, gdy człowiek wspomina. Albo też – truizm wkrada się, gdy właściwe wspomnienie jest podobnie naznaczone truizmem. Z fizyki pamiętam jeszcze istnienie zjawiska dyfuzji, w której to, pardon my physics, cząsteczki uwolnione w miejscu X będą się mieszać z cząsteczkami już zastanymi. I może właśnie ten truizm wmieszany w moje wspomnienia festiwalowe nie wynika tylko ze zmurszałej już dłoni, która to pisze, ale cząsteczek twórczych, które te wspomnienia zainfekowały.

Jak to mówią osoby z zaburzeniem narcystycznym – fajnie, fajnie, ale pomówmy o mnie. Nie jestem z siebie zadowolony, podobnie ze swojej pracy. Z mojej obecności na tym festiwalu zaś w szczególności. Możecie myśleć, że był to dla mnie czas pełen zabawy i rozmów z fascynującymi ludźmi, ale w głębi czułem, że ostatecznie pieprzę jakieś głupoty trzy-po-trzy, usilnie starając się wyjść poza schemat, w schemacie jednak pozostając.

Początkowo myślałem, ze to mój własny problem, wszak w owym czasie dotykało mnie to wszeteczne Ubi sunt qui ante nos fuerunt?, które dopada człowieka w odpowiednim wieku. Pomyślałem sobie, że nie rozmawiałem ciekawie, ani o niczym ciekawym. Nie popisałem się kontrowersyjną myślą, walcząc z kimś, kto ma definitywnie inne zdanie. Niemniej, jak to mówią osoby z zaburzeniami relacji o charakterze unikowym – to nie ja, to ty.

Wydaje się, a może nawet nie wydaje, wiem to, pamiętaj Kuba, trzeba twardo stawiać swoje zdanie, a nie jak, tego nie możesz powiedzieć, bo przecież nie jesteś byle, tego nie można powiedzieć, i właściwie, tego nie można powiedzieć, bo tak naprawdę to, tego nie można powiedzieć.

Tak mniej więcej wyglądała moja bytność na tym festiwalu. Zgodnie jednak z teorią przestępczą z akapitu pierwszego, jak sądzę, być może, nasiąkłem takową manierą.

Pomyślmy zatem o filmach, które widziałem, które zostały jakoś docenione. Oczywiście, wiedzieć musicie, że nie widziałem wszystkich, bo to było dla mnie fizycznie niemożliwe. Gdy nie było w tym mnie, oddawałem chętnie pałeczkę (tego też nie można powiedzieć) naszym fantastycznym redaktorkom, które silne i niezależne podołały zadaniu przed nimi postawionemu. Nie będę się pchał zresztą tam, gdzie nie jestem potrzebny, jeszcze o taki ekshibicjonizm mnie nie poproszono.

Niemniej, wracając do wątku głównego, który lubi się gubić jak sens w scenariuszu (czemu oni podeszli do bramy i potem weszli do domu, żeby znowu wyjść z niego i próbować uciec?). Filmy festiwalowe wprawiły mnie w pewnego rodzaju zniechęcenie. Pomyślałem sobie bowiem tak – skoro mówimy o rzeczach ważnych i dobrych, podniosłych i wspaniałych, ale bez orzełka na piersi (zazwyczaj), to w takim razie mówimy o wartościach. A wartości trzeba sprawdzać. Bo co mi z tego, drogi kolego, artysto purytański, że mówisz mi coś o tym, że oto jest dobra rzecz, skoro ja nie wiem dlaczego? Skoro ja nie mogę tego zweryfikować? To jest chyba mój ogólny problem tegoroczny – państwo wychodzą z założenia, że to aksjomat, że to jasne i oczywiste, dobre i chwalebne, ale ja nie chodzę do kina, żeby posłuchać kaznodziei. Ja nawet nie chodzę do świątyni, żeby słuchać kaznodziei. Ogółem – nie jestem fanem tego, że opowiada mi się o tym, że coś jest transcendentnie jakieś, bo od razu niedowierzam. Ja jestem od razu na nie. Jeśli mi się mówi, że jest tak, to od razu pytam – a może jest inaczej, bo taka jest moja pokrętna i niepokorna natura. I wydaje się, że tego rodzaju pytania zasługują na odpowiedzi. Ale jednocześnie wiem, w jakich czasach żyję. Nie zapomnę przecież nigdy, jak kiedyś ktoś obraził się na nas, za kilka słów krytycznych w stosunku do „dzieła” wielkopomnego. Nie zapomnę przecież jak przez kilka prowokacyjnych słów i niechęć wchodzenia w szczegóły zostałem włożony do słoika z nakrętką konserwatywną przez niektóre postacie ze środowiska medialnego, gdzie ja jestem warszawskim słoikiem lewicującym. Nawet lewitującym niekiedy, ale tylko w szale twórczości, zatem nigdy.

Jaka jest tego konkluzja? Żadna. Przechodzimy teraz etap kopiowania Zachodniej etyki bezkrytyczności wobec niektórych kwestii, która na Zachodzie zdaje się mieć swój schyłek. Dodatkowo, jesteśmy w czasach podniosłych wartości narodowych, z uwagi na wojnę. To z kolei powoduje mętlik w głowie historycznymi doświadczeniami narodowego patriotyzmu i wspólnego działania wobec jednego złego (ze szczególną emfazą na Ruskich), które mamy we krwi. A etyka bezkrytyczna mówi nam, że patriotyzm to faszyzm, więc z bycia Polakiem można się cieszyć jedynie w skrytości i ze wstydem.

Druga kwestia, być może równie kontrowersyjna, a propos twórczości tegorocznej, jest następująca – powiedz mi proszę coś, czego nie wiem.

Powiedz mi na przykład o tym, że faktycznie jest kryzys klimatyczny, ale więcej. Powiedz mi o problemach kobiet, ale bardziej. Powiedz mi o znęcaniu się nad zwierzętami, ale głębiej. Co mi z tego, że przede mną zostanie postawiony problem w filmie fabularnym? Co to za pozytywistyczne żeromszczyzny? Niedługo będziemy tworzyć filmy, w których fabuła będzie antraktem pomiędzy kolejnymi felietonami publicystycznymi. Scenariusz będzie wyglądał mniej więcej tak:

Fade In:

Marta spojrzała na morze.

GŁOS Z OFFU:

Bałtyk rozpościerał się przed moimi oczami, jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką i jeździłam tutaj na kolonie. Ojciec pracował wtedy w jednym z pierwszych zakładów chemicznych w Polsce i dostawał dotacje. Z czasem zrozumiałam dlaczego mnie tam wysyłali. Pomyślałam wtedy o tych tysiącach litrów odpadów wylewanych do mórz i jezior. Jeśli chcę pomóc to wiem, że muszę wejść na stronę www.pomagambojestemszlachetnymczłowiekiem.pl. Wtedy zrozumiałam też, że chcę zrobić aborcję. Przypomniał mi się także numer do pogotowia aborcyjnego, czyli…

Jeśli chcesz pogadać o problemie to zrób film dokumentalny, zdaje się, że fabuły mają trochę inne potrzeby. Takie jak np. fabuła.

I ad hoc tego ostatniego. Bywa bowiem tak, że niekiedy twórcy wychodzą z jakże słusznego założenia, że starczy li tylko wspomnieć o WAŻNYCH SPRAWACH, by to usprawiedliwiało wszelkie niedoróbki warsztatowe albo wszechobecne lenistwo i brak budżetu na więcej dni zdjęciowych. Jest to zrobione na prostej zasadzie – dobra, nieważne, jest mniej więcej ok, ważny jest PRZEKAZ.

Jest to podobne do zachowania Amerykanki z Twittera, które w wieku 19 lat są w stanie wykrzyczeć wszelkiego rodzaju imponderabilia o jakich słyszały w ciągu ostatnich dwóch miesięcy i przegadać profesorów zajmujących się tematem od 4 dekad, ale nie są w stanie napisać trzech zdań bez błędów gramatycznych.

Jeśli zatem – jb system oznacza również – jb przykładanie się do roboty to ja się z tego „jb” wypisuję. Postanawiam całować i pieścić system, kochając go i namawiając na zmianę stylówki. Łobuz kocha przecież najmocniej.

Zresztą, wiecie jak to jest, najbardziej o zbrodniach kapitalizmu krzyczą osoby niejednorodne osobowościowo, ale zgodne z tym, że niżej niż Gucci nie schodzą w kwestiach obuwia.

Oczywiście, ad vocem do łajzowatego zabezpieczenia się, by czasem myślą nie zapłodnić, słowem nie zranić, były również filmy dobre, wiele rozmów było ciekawych, a najwięcej smaku jest w polskim Polaku, bla, bla, oczywistości. Jestem Polakiem, nie mogę nie skupiać się na bolączkach, bo mi potem nieswojo przycinać na rodzaju ważonych pomidorów w biedrze. Ludzie!

Konkluzja zatem jest następująca, bo nie mogę krytykować bez przejścia ze świata deskrypcyjnego do preskrypcyjnego – wincyj niuansu. Poproszę. Chętnie to zniosę, jeśli będę musiał trochę się nie po-zgadzać i poczuć nieswojo ze swoją stroną raz na jakiś czas. To potrzebne i ważne jak kradzież owoców za młodu. A także – work in progress jest fajne jak jesteś początkującym performerem i masz 16 lat, ale czasami może warto jednak wyprasować swoje myśli i formę. Tak tylko mówię, ale co ja wiem, podobno jestem kontekstem. Mówię zatem, czym jestem.

Fot. Mateusz Lewocz

(zdjęcia są przypadkowe i nie stanowią ilustracji myśli autora, ale są super bakstażem, od którego można się odbić, więc proszę się nie sugerować)

Reklama

Muzeum Sztuki Nowoczesnej to coś więcej niż budynek | Marta Bartkowska

Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie zostało otwarte! Marta Bartkowska – wice dyrektor ds. komunikacji muzeum jest dzisiaj naszą gościnią. W programie #zaObrazem dowiemy się jak wygląda program muzeum, jakie ekspozycje czekają na odwiedzających i co dzieje się obecnie w budynku po jego oficjalnym otwarciu.