Jesienna pogoda sprzyja nostalgii – opatuleni miękkim kocem, z kubkiem gorącej czekolady w ręku, odpływamy w marzenia lub wspomnienia. Za oknem wiatr, który zrywa kolorowe liście, a w domu dobra książka, film lub serial i kubek gorącej czekolady. Kontemplując przy tym napoju przypomniałam sobie o mojej wakacyjnej wycieczce do królestwa najpyszniejszej słodkości na świecie, czyli Belgii. Z chęcią podzielę się z wami tym, czego się dowiedziałam.
Dlaczego warto jeść czekoladę? Jest to idealny sposób by pobudzić mózg do działania, zadbać o lepszą pamięć i samopoczucie. Oczywiście mowa tu o gorzkiej czekoladzie, bogatej w kakao i wszelkie inne wartości odżywcze. Pobudza ona produkcję serotoniny, która gwarantuje nam lepszy humor oraz przypływ energii. Bogata jest również w żelazo, magnez i witaminy B, A, E. Jednakże – jak sama nazwa wskazuje – gorzka czekolada nie należy do najsłodszych słodyczy. Jak więc się do niej przekonać? Warto zacząć od czekolady z dodatkami takimi jak maliny, figi czy orzechy, które złagodzą jej gorzkawy posmak. Czekolada składa się z ziaren kakaowca – te przechodzą długą drogę by stać się czekoladą, którą znamy ze sklepowych półek.Z owoców kakaowca wybiera się „miód kakaowy” czyli miąższ chroniący pestki. Pestki natomiast poddawane są dalszej obróbce.
Zaczyna się od fermentacji, która trwa kilka dni – to właśnie wtedy wydobywa się aromat kakao. W zależności od warunków i długości tego procesu, aromat czekolady będzie mocniejszy, słabszy, słodszy itp. Później aromat można podbić jeszcze w fazie suszenia, gdy ziarenka wolno „wylegiwują” się na słońcu, pozbywając się wilgotności. Najdelikatniejszym etapem jest prażenie. Trzeba być bardzo dokładnym, gdyż ziaren nie można przypalić (myślę, że nikt nie chciałby jeść czekolady z aromatem spalenizny). Po prażeniu czekają jeszcze dwie fazy, czyli rafinacja i konszowanie. Ta pierwsza polega na kruszeniu uprażonych ziaren z cukrem, aby uzyskać gładką pastę. Druga zaś polega na intensywnym mieszaniu, dzięki czemu zwiększa się gładkość, płynność i delikatność pasty czekoladowej. Potem nie pozostaje nic jak wlać ją do foremek, by utworzyć dobrze nam znane mikołaje, króliczki, misie i prostokątne tabliczki.
Moja wakacyjna, kulinarna przygoda miała miejsce w Belgii, czyli w kraju z bardzo długą, czekoladową tradycją. Teraz, gdy za oknem widać jesień, to myślę sobie, że wiele bym oddała za taki kubek gorącej, belgijskiej czekolady. Byłam w Brukseli, która wręcz płynie czekoladą. Nigdzie indziej nie zobaczycie tylu czekoladowych butików. Chociaż jadłam w życiu wiele czekoladek, mam swoje ulubione marki polskie oraz zagraniczne, to muszę przyznać, że właśnie tam zjadłam najbardziej aksamitną w konsystencji i wyrazistą w smaku czekoladę. W Belgii znajduje się 12 fabryk czekolady. Istnieją także szkoły specjalizujące się tylko w tej dziedzinie, po których ukończeniu dostaje się tytuł „Mistrza czekolady”. W kraju produkuje się ponad 200 ton czekolady rocznie, a przeciętny mieszkaniec w ciągu roku zjada jej ponad 8 kilogramów.
Cote D’or, Leonidas, Neuhaus, Nihant – do wyboru do koloru, czekolad nicy czekają na każdym rogu. Genialnych nazwisk i marek belgijskiej czekolady nie brakuje. Poszperałam jednak trochę w internecie i spróbowałam znaleźć najlepszą z najlepszych. Recenzent Georg Bernardini w swoim kompendium czekolady „Der Schokoladentester” wymienia Pierra Marcoliniego wśród ośmiu najlepszych czekoladowych marek świata. To właśnie u niego kupiłam czekoladowe wyroby. W 2015 roku Pierre Marcolini Maison stał się oficjalnym zakładem cateringowym belgijskiego dworu królewskiego. W 2020 roku został uznany za najlepszego cukiernika świata i odebrał nagrodę na wirtualnej scenie „Światowych Gwiazd Cukiernictwa 2020”. Przyznajcie, że takie osiągnięcia brzmią kusząco. Strona jego przedsiębiorstwa jest pełna wiadomości o czekoladzie, pokazuje szacunek do jej wyrobu i plantacji oraz odznacza się wielką pasją. Może kiedyś przyjdzie mi zrobić dla was porównanie wszelkich rewelacyjnych belgijskich czekolad. Chwilowo jednak zdaję relację z tej jednej, ponoć najlepszej. W Royal Gallery of Saint Hubert kosztowałam kostek wypełnionych ganaszem o trzech różnych smakach. Rozpływały się w ustach! Przeszklony dach uliczki, potężne białe mury zdecydowanie nadają miejscu wykwintności. Każdy kto ma ochotę zasmakować ekstrawagancji i poczuć się jak na dworze królewskim powinien udać się w tamto miejsce i rozkoszować w grzesznych łakociach. Może więc szybki weekendowy wypad? W jesiennym kolorycie Bruksela jest pewnie równie piękna… i słodka.
Karina Jaworska
Źródła: