Julia Trojanowska: Marek Napiórkowski dzisiaj w podwójnej roli. Najpierw pytający, teraz pytany. Dzień dobry, Marku.
Marek Napiórkowski: Dzień dobry.
Porozmawiamy o Twojej nowej płycie „String Theory”, która jest projektem wyjątkowym, bo zaprosiłeś do współpracy wyjątkowych gości.
Płytę współtworzy ze mną AUKSO – Orkiestra Kameralna Miasta Tychy, pod batutą fenomenalnego dyrygenta Marka Mosia. Moje trio przy tym projekcie tworzą z kolei: Michał Bryndal (na perkusji) i Maks Mucha (na kontrabasie). Jest jeszcze jeden ważny bohater tych nagrań – Nikola Kołodziejczyk, który zorkiestrował napisana przeze mnie muzykę, czyli pomógł mi ubrać ją w orkiestrowe kolory.
Dlaczego tym razem orkiestra smyczkowa?
Życie napisało ten scenariusz za mnie! Dwa lata temu, chwilę przed pandemią otrzymałem propozycję napisania utworu na gitarę improwizującą i orkiestrę smyczkową. Zamówienie złożono na festiwal „Auksodrone”, w ramach którego prezentowana jest nie tylko klasyka, ale i projekty łączące różne muzyczne światy. Zlecenie mnie niejako uratowało, gdyż w jednej chwili świat się zamknął, a ja zasiadłem przed pustą kartką i zacząłem ją powoli zapełniać. Wiedziałem, że sama gitara to może być mało, pomyślałem więc od razu o dodaniu partii kontrabasu i perkusji.
Utwór premierowo został wykonany w listopadzie 2020 roku, podczas „Auksodrone” w wersji online.
Poczułem wówczas, że powstało coś wartościowego i ważnego w moim muzycznym życiu, co chciałbym zarejestrować. W 2021 roku doszło do nagrania całej płyty. Okładkę do niej zrobił znakomity Andrzej Pągowski.
Mówimy o utworze „Zazi”, tak?
Nie! Mówiąc o utworze, myślę o całości. W pierwotnym zamyśle nazwałem ją suitą – trochę w myśl zamówienia. W rzeczywistości płytę tworzy siedem osobnych kompozycji, które napisane są na ten sam temat, z pewną charakterystyczną myślą przewodnią. Nie jest to jednak koncept klasyczny, gdzie tematy wracają w poszczególnych częściach. Tu wszystkie są osobne, ale mówiąc abstrakcyjnie, wszystkie też są o tym samym.
Ile trwały prace nad napisaniem?
Kilka miesięcy. To było duże wyzwanie i, prawdę mówiąc, chętnie podejmuję się realizacji projektów, które zmuszają mnie do wyjścia ze strefy komfortu i zrobienia czegoś nowego. Nagrania z orkiestrą zawsze są dla mnie czymś szczególnym. Na co dzień gram bowiem w znacznie mniejszych składach. Możliwość współpracy z AUKSO otworzyła mi jednak nowe przestrzenie do napisania innej, kolorowej muzyki. Chciałem, aby orkiestra była aktywnym uczestnikiem zdarzeń – czwartym, rozbudowanym wyrazowo członkiem zespołu. Dlatego gra ona dużo, często i gęsto, i jest istotną częścią całości, ale nie w klasycznym koncepcie, w którym ja balladowo kwilę na gitarze, a oni grają długie nuty i razem tworzymy piękną, choć bezpieczną barwę.
Czyli są bardziej partnerami, niż gośćmi.
Absolutnie tak! AUKSO jest zbudowana z pasji – tam muzykom chce się tak samo bardzo, jak nam! Ludzie, z którymi pracuję na co dzień, zawsze grają, by stworzyć coś fajnego. Za każdym razem walczymy o najbardziej wartościowy efekt końcowy. AUKSO ma podobnie – oni nie przyszli do pracy, by przeczytać nuty, tylko od razu wniknęli w nasz świat. To, że są bardzo profesjonalni, to jedno. Mają też jednak ten szczególny rodzaj muzycznego oddania sprawie, który zawdzięczają w dużej mierze Markowi Mosiowi. Ten wybitny skrzypek, który w pewnym momencie swojej kariery zdecydował o zajęciu się dyrygenturą, założył AUKSO.
Jak wygląda nagrywanie takiej płyty z orkiestrą smyczkową „od kuchni”?
Najpierw pisze się te wszystkie nutki. Następnie realizuje się nagranie – w przypadku „String Theory” w dwóch połączonych studiach – S4 i S2 na Woronicza w Warszawie. W studiu S4, w którym zazwyczaj nagrywam swoje płyty, grał perkusista, kontrabasista i ja. Choć znajdowaliśmy się w różnych pomieszczeniach, to dzięki szybom i telewizorom, w których widzieliśmy także orkiestrę, mogliśmy pozostać w kontakcie.
Realizacji nagrań podjął się Leszek Kamiński – wspaniały i doświadczony realizator, utytułowany niezliczoną ilością Fryderyków. Na dzień przed nagraniem ustawiliśmy mikrofony i odsłuchy, aby zadbać o komfort odsłuchowy podczas grania w trio. Całą płytę nagraliśmy z orkiestra w siedem godzin. Odmiennie od zespołów rockowych, które nagrywają najpierw perkusję i bas, a potem kolejne partie, nagrywaliśmy płytę na tzw. „setkę”, czyli wszyscy razem jednocześnie. A każdy z utworów wymagał kilkukrotnego nagrywania.
Siedem godzin?
Siedem godzin.
No nieźle.
Mieliśmy to szczęście, że zagraliśmy wcześniej z nimi koncert, poprzedzony jedną czy dwiema próbami. Z tego, co pamiętam, przed nagraniem chyba też spotkaliśmy się na jedną próbę. Finalnie graliśmy już w studio szukając wspólnego brzmienia opartego o wzajemną interakcję.
Wysłuchaliśmy przed chwilą utworu „Zazi” – mógłbyś coś o nim więcej opowiedzieć?
„Zazi” zaczyna się charakterystycznym riffem – pierwszymi dźwiękami napisanymi na płytę „String Theory”. I jako że komponowanie to dla mnie intuicyjny proces, i nie wiadomo nigdy, dokąd mnie zaprowadzi, zaczynam od zbudowania jednej frazy i na tym nadbudowuję całą dalszą część utworów. Tytuł jest wynikiem inspiracji zabawną książką Raymonda Queneau pt: „Zazi w metrze”, która opowiada o przygodach małej dziewczynki. Ten utwór mi się z nią skojarzył – jest rytmiczny, trochę frywolny, choć niepokojący. Teoria strun to, wiadomo, fizyka teoretyczna, ale o tym szczególnie nie chciałbym się wymądrzać, bo nie czuję się wystarczająco kompetentny… Chociaż mogę wyjaśnić, dlaczego akurat właśnie te struny.
Bardzo chętnie!
„String Theory” czyli „teoria strun” to przede wszystkim skojarzenie językowe. Orkiestra AUKSO złożona jest bowiem w całości ze strun. Mają je oczywiście także gitara i kontrabas, ale, ku zaskoczeniu wielu osób, i w werblu perkusyjnym wibrują struny! Drugie skojarzenie dotyczyło tajemnicy, według której działa świat. Wspomniana teoria mówi m.in. o tym, że wszystko wibruje. Najmniejsze cząstki, które możemy wyodrębnić w materii, to są z kolei właśnie struny – są one mniejsze niż kwarki! To takie malutkie struny, które pozostają w ciągłym ruchu. Poza tym nie ma nic stałego, wszystko jest ruchem i wibracją, życiem, energią. Wszechświat pulsuje niczym książkowa Zazi, którą trudno dogonić.
Literatura cię inspiruje?
Absolutnie tak! Teraz mam na nią mało czasu, ale całe życie czytam. Jak byłem mały, czytałem bez przerwy. To jest ważny element mojego życia.
Skoro nie masz teraz czasu na czytanie, to rozumiem, że rok był intensywny.
Bardzo.
Co się działo? Oprócz płyty oczywiście.
Robię szereg różnych rzeczy! Po odpuszczeniu przez pandemię, świat trochę ruszył. Udało mi się zagrać muzykę z płyty „String Theory” w 2022 roku trzy razy – w Tychach, w Teatrze Starym w Lublinie i w mojej rodzinnej Jeleniej Górze. Nagrałem sporo autorskich płyt i wiele z tych projektów jest ciągle żywych koncertowo – grałem m.in. koncerty z moją jazzową płytą „Hipokamp”. Z Arturem Lesickim koncertujemy z płytą „Celuloid”, a w styczniu 2023 czeka nas trasa, podczas której zagramy kolędy przy użyciu gitar akustycznych.
Bardzo ważnym elementem ostatniego czasu, oczywiście poza płytą „String Theory”, było inne nagranie – dziewicze, trudne i wymagające. Po raz pierwszy skomponowałem ścieżkę dźwiękową do fabularnego filmu „Bejbis”, w reżyserii Andrzeja Saramonowicza. Ta muzyka również została wydana na płycie i można jej posłuchać w różnych serwisach streamingowych.
Praca nad filmem była niespodziewanie wymagająca, bo to jest coś zupełnie innego, niż komponowanie, jakie znałem dotychczas. Teraz już wiem, jak trudno robi się film, który jest chyba najbardziej multidyscyplinarną dziedziną. No, może jeszcze opera! Tylko że ją wystawia się na deskach teatru. W przypadku filmu dochodzi jeszcze montaż, operator etc. Ilość rzeczy, które składają się na artystyczne powodzenie takiego projektu, jest ogromna – w tym także właśnie muzyka. Widziałem „Bejbis” bez ścieżki wiele razy – dzięki niej jednak sceny nabierały najróżniejszych kontekstów.
Jest na przykład jedna, w której do małżeństwa (granego przez Grześka Małeckiego i Martę Żmudę-Trzebiatowską) przychodzi seksowna opiekunka, studentka. Chce z nimi zamieszkać, co nie do końca podoba się żonie, za to wzbudza entuzjazm Grześka, wgapiającego się w kobietę z zachwytem. W tle sączy się frywolna, piosenkowa muzyka, stylizowana na ścieżkę dźwiękową z francuskiego czy włoskiego filmu porno. Bardzo to fajnie wyszło w tej scenie! W innej scenie z kolei córka głównych bohaterów opowiada, że posiadanie nowego dziecka przez jej rodziców jest zaciągnięciem długu, który to ona będzie później spłacać. Do tego dochodzi kryzys demograficzny, katastrofa klimatyczna i tak dalej. To jest groźna scena, a stosowna muzyka tę grozę podnosiła. Pamiętam, że za pięć dwunasta, tuż przed ostateczną kolaudacją muzyki, siedziałem z Andrzejem Saramonowiczem i ją oglądałem. Ku mojemu zdumieniu Andrzej zaproponował dodanie utworów ze sceny właśnie z seksowną opiekunką! I to bardzo odmieniło losy odbioru tej sceny.
Muzyka bardzo silnie nadaje konteksty, wywołuje emocje i, jak dowodzi wyżej opisana sytuacja, nie musi komentować wprost, by wywoływać skojarzenia. Na soundtracku „Bejbis” mogłem spotkać się bezkarnie z różnymi gatunkami muzycznymi – bluesem, disco, techno, reggae. Jest też sporo ballad granych przez orkiestrę smyczkową i znakomitych jazzmanów, z Henrykiem Miśkiewiczem na czele. Ciekawa praca!
To ile tych płyt masz już na swoim koncie?
Chyba dwanaście autorskich, chociaż brałem udział w wielu projektach, w których byłem co-liderem, ale tych nie zaliczam. Robiłem też wiele płyt jako członek zespołów, kompozytor, czy współproducent, jednak takich, gdzie moje nazwisko figuruje jako główne, to dwanaście.
Czy wśród tych dwunastu autorskich płyt jest jakaś, do której masz największy sentyment?
Bardzo lubię ostatnią, bo to moje najnowsze dziecko. Lubię też „Hipokamp” – przedostatnią. Te dwie bym wyróżnił, bo mam wrażenie, że one ukonkretniają moją muzyczną wizję. Są nowym otwarciem. Może właśnie w tę stronę będzie szła dalej moja muzyka? Zobaczymy! Bo twórczość to intuicyjny i nieprzewidywalny proces. Właściwie lubię wszystkie moje płyty, gdyż każdą robiłem na sto procent. Od nagranej w 2005 roku płyty „Nap” minęło wiele lat i pewnie rozwinąłem się w tym czasie jako muzyk i gitarzysta, ale mam świadomość, że tamta płyta jest zapisem człowieka, jakim byłem w owym czasie. Kiedy jej słucham teraz, właściwie nie mam się do czego doczepić, bo mam też sentyment do tego, kim byłem wtedy. Znam artystów, którzy nie cierpią swoich płyt. Po roku, albo po kilku miesiącach chcieliby zmienić wszystko. Ja nie – dlatego może, że robię kolejne.
Skoro robisz kolejne, to rozumiem, że trzynasta jest w planach?
Czy powinien mnie niepokoić ten numerek?
Co ciekawe, póki co nie mam planów. Zakładam, że niebawem coś zrobię, ale przez intensywność pisania do filmu i przez „String Theory” nie mam teraz żadnego nowego pomysłu. Daję sobie jednak czas, żeby on na mnie spłynął. To się samo dzieje. Czekam na wenę.
W takim razie czekaj na wenę, a my będziemy czekać na Twoje następne projekty. Zapraszamy do wysłuchania płyty „String Theory” – najnowszej, autorskiej płyty Marka Napiórkowskiego. Marku, bardzo Ci dziękuję za rozmowę.
Dziękuję bardzo.
Fot. Michał Buddabar