Michalina Olszańska: Z Każdym Jest Troszkę Coś Nie Tak

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Julia Trojanowska: Cześć – ja jestem Julia Trojanowska, a ze mną na kanapie Michalina Olszańska.

Michalina Olszańska: Cześć.

Spotykamy się dzisiaj, żeby porozmawiać o filmie „Pokolenie Ikea”. Michalina gra Olgę, przyjaciółkę głównego bohatera. Co cię skłoniło do tego projektu? Film jest na podstawie książki Piotra C. „Pokolenie Ikea”, która wywołała niemałą burzę dziesięć lat temu.

Ja tej burzy nie pamiętam. Nie byłam świadoma tego, dopóki nie weszłam w projekt. Natomiast scenariusz, który przeczytałam praktycznie już na etapie castingu, bardzo mi się spodobał. Uważałam, że to jest coś innego. Na pewno dla mnie, bo zazwyczaj grałam w trochę innego typu filmach. Chyba pierwszą rzeczą, która mnie zaintrygowała, były dialogi. Były napisane bardzo naturalnie i fajnie leżały w ustach. Właściwie od samego początku wiedziałam, że to jest coś, co chcę zrobić i co mnie interesuje.

 
Reklama

W filmie Olga pyta głównego bohatera „Co jest ze mną nie tak?”. Co myślisz o swojej bohaterce? Uważasz, że jest z nią coś nie tak?

Myślę, że z każdym jest troszkę coś nie tak (śmiech). Całą masę takich rzeczy sobie wmawiamy. To, że jej się tak wydaje, jest absolutnie naturalne. Olga ma na pewno bardzo silny charakter. Wiele aspektów swojego życia poświęca karierze. Myślę, że jest to też jedna z flagowych cech pokolenia o którym opowiadamy, a na pewno tej grupy społecznej. Olga musiała walczyć o swoje. W świecie mężczyzn musiała udowadniać, że nie jest młodszą siostrą całe życie. To się wybiło później w jej charakterze, w relacjach międzyludzkich – cały czas walczy, udowadnia. Cały czas jest napięta.

Macie coś wspólnego?

Bardzo niewiele. Ja jestem zupełnie inną osobą. Dlatego granie Olgi było dla mnie bardzo ciekawe. Jeżeli miałabym szukać czegoś wspólnego, to na pewno to, że dla mnie również jest ważna pasja i część zawodowa życia. Tutaj ją absolutnie rozumiem. Staram się jednak nie podchodzić do tego z taką „żyłą”, jak Olga.

Mam tutaj taki krótki cytat, który pojawia się nie tylko w książce, ale również w filmie. Lekko zmieniony na potrzeby naszej rozmowy, bo nie wszystko dobrze brzmiałoby w wywiadzie. „Współczesna cywilizacja wymaga od kobiety nienagannego wyglądu, wagi poniżej pięćdziesięciu pięciu kilogramów, długich, nieporośniętych szczeciną nóg, braku cellulitu, orientacji w najnowszych trendach…” – czy coś według ciebie zmieniło się w tej kwestii?

Wiele. Rzeczywiście, książkę napisano już parę lat temu. Opowiada o tym pokoleniu, natomiast w tej chwili pokoleniem rządzącym w trendach jest pokolenie Z. I ono ma już zupełnie inny gust. Waga poniżej pięćdziesięciu kilogramów to już jest zupełnie nieaktualne. Teraz w modzie jest wręcz coś zupełnie innego, abstrahując już od body positivity, które jest pięknym ruchem, ale mimo wszystko ustępuje trendom. Pamiętam walkę o to, że lalka Barbie ma nierealistyczne proporcje ciała, bo jest bardzo szczupła, natomiast w tej chwili lalki dla dzieci to są lalki, które mają bardzo duże pupy i uda, ale nadal mają talię, jakby nie miały żeber. To nadal jest nierealistyczne podejście do ciała. My kobiety mamy więcej głosu, możemy się wypowiadać na temat tego, co chcemy i jak chcemy być postrzegane. W cenie jest większa naturalność, tutaj się bardzo dużo zmieniło.

To jest budujące, faktycznie. A w branży filmowej?

À propos tego cytatu?

Tak.

W branży filmowej też – również dzięki temu, że kobiety dostały szansę wypowiadania się. Coraz częściej odchodzi się od filmów, w których jest dziewięćdziesiąt procent mężczyzn i dwie kobiety, z czego jedna śmieszna, druga sexy. Mamy więcej filmów, w których głównymi bohaterkami są kobiety powyżej czterdziestego roku życia i nie są tylko matkami lub zdradzonymi żonami. To jest absolutnie ogromny i bardzo ważny krok do przodu.

Wspomniałaś, że przeoczyłaś boom na „Pokolenie Ikea”. Znałaś w ogóle tę pozycję, zapoznałaś się z nią przy okazji kręcenia filmu? Czy stwierdziłaś: niech to będzie biała kartka, którą zapiszę po swojemu.

Jeżeli mam film na podstawie książki, albo nawet biografię prawdziwej osoby, to przed rozpoczęciem zdjęć staram sięnie wnikać za bardzo w ten materiał źródłowy, ponieważ film to zupełnie inny twór. Moim instrumentem, na którym bazuję jest scenariusz. Różnice, które bym wyłapała znając materiał źródłowy, tylko by mi przeszkadzały w wykonywaniu poleceń i wizji reżysera. Nie znałam tej książki, nie wiedziałam, że istnieje. Dowiedziałam się przy okazji, ale przed filmem jej nie czytałam. Sięgnęłam już po.

I jak wrażenia?

Na pewno jest to inny twór niż film, ma zupełnie inną formę.  Porównywanie ich nie ma sensu, to są dwa zupełnie inne gatunki.

Od wydania książki trochę już minęło – jeżeli dobrze pamiętam, to był to chyba 2012 rok, jedenaście lat temu.

Tak, to ma sens, że mnie to ominęło. Byłam wtedy w zupełnie innej czasoprzestrzeni (śmiech). Inny target.

Mnie też ominęło. Książka Piotra C. jest migawką z życia tych ówczesnych 35-latków. Czy adaptacja książki aktualnej wtedy, ma sens teraz?

Ma ogromny sens i to również jest jedna z kwestii, które mnie przyciągnęły do tego projektu. Dlatego, że ta książka była napisana w czasach panowania seriali typu „Seksu w wielkim mieście”, czyli zupełnie innego zachłyśnięcia się wolnością seksualną. Za sexy uważano wtedy zupełnie inne typy osobowości. Mr. Big z tą swoją niedostępnością emocjonalną wydawał się tajemniczy, intrygujący. Był bardziej promowany w popkulturze. Teraz taki mężczyzna jest dla nas osobą z problemami, który nie potrafi wyrażać uczuć i miłości. Jest facetem, który powinien iść do terapeuty. Dla mnie to jest niesamowicie ciekawe, że opowiadamy tę samą historię. Mamy narrację, która była wtedy, ale przepuszczamy ją przez filtr tego, co się stało w społeczeństwie i co się zmieniło w naszym postrzeganiu, patrzymy na to z dystansem. Narracja Czarnego jest taka, jaka była, on jest dalej takim kocurkiem…

Ale to już nie jest to…

Nie, bo książka jest napisana w specyficzny sposób i nie przekłada się 1:1 na scenariusz. Wydaje mi się, że jedyna różnica jest właściwie w naszej percepcji. Dlatego, że my jako twórcy nie oceniamy tego bohatera, natomiast oglądając film nie możemy go już inaczej postrzegać, niż przez pryzmat bardziej świadomego psychologicznie społeczeństwa.

A widziałaś już film w całości?

Nie, jeszcze nie.

A kiedy będziesz miała okazję zobaczyć?

Zobaczę na premierze. Najczęściej unikam pokazów przed koloryzacją itd., bo chcę mieć po prostu przyjemność zagłębienia się totalnie w film.

Lubisz oglądać siebie na ekranie?

Najbardziej lubię oglądać swoje wczesne filmy. Im więcej czasu minęło, tym jest to łatwiejsze dla mnie, bo już praktycznie nie patrzę na siebie praktycznie, tylko na zdjęcia z dzieciństwa czy jakąś bliską krewną. Dyskomfortowe jest oglądanie siebie w czymś, co zrobiło się  rok temu.

I co myślisz o sobie w tych filmach sprzed jakiegoś czasu?

To zależy od filmu. Są takie, z których jestem dumna i bardzo się cieszę, że je zrobiłam. Są też takie, z których się cieszę, ale nie wszystko się da zrobić idealnie. Jestem w tym zawodzie dekadę i uczę się cały czas.

Dla kogo jest wasze „Pokolenie Ikea”? Dla współczesnych 35-latków? Dla tych, którzy teraz mają 45 lat? Dla młodszego pokolenia?

Myślę, że dla każdego. Dla tych, którzy wtedy mieli 35 lat, to może być taka trochę podróż sentymentalna. To nowe, „przebudzone” pokolenie będzie to rozpatrywało bardziej psychologicznie, być może z pozycji krytyki. To też jest fajne, bo nie gloryfikujemy pewnych postaw. Wydaje mi się, że każdy znajdzie coś dla siebie w tym filmie.

Gdybyś miała określić myśl przewodnią tego filmu. O czym on jest? O seksie, o pokoleniu, o samotności?

Tak, to na pewno jest film o samotności.

Zdecydowanie o samotności?

Tak. Przede wszystkim dlatego, że film jest wartościowy dopiero wtedy, gdy ma w sobie coś uniwersalnego. Samotność i poświęcenie, które prowadzi do tej samotności jest czymś, co jest bardzo mocno zakorzenione w ludzkiej kulturze. Było problemem, jest i będzie.

A jak ty byś określiła Pokolenie Ikea”?

Film, książkę, czy „Pokolenie Ikea”? (śmiech)

„Pokolenie Ikea” – co to są za ludzie?

Ludzie to ludzie. W filmie pokazujemy pewną grupę społeczną pracującą w korporacji. To jest grupa społeczna, o której ja na przykład nic nie wiem. Nie miałam z nią styczności ani w rodzinie, ani wśród znajomych. Tutaj musiałam zrobić trochę research. Nie lubię generalizowania. Myślę, że nawet w pokoleniu, które jest naznaczone naprawdę wielkimi wydarzeniami, jak wojna – ludzie też różnią się między sobą. Co dopiero pokolenie, które tak naprawdę nie było, zwłaszcza w tej szerokości geograficznej, naznaczone niczym tak traumatycznym. To paradoksalnie  jest też powód, dla którego trudno nam określić, jakie jest.

A co „pokolenie przebudzone” wyciągnie z tego filmu?

Myślę, że „Zetki” zobaczą wszystkie pułapki, w które bohaterowie wpadają poprzez brak samoświadomości. W tym pokoleniu kładzie się bardzo duży nacisk na samoświadomość, co jest bardzo ważne. Kiedy się już ma świadomość tych mechanizmów i tego, jak wygląda odpowiedź na traumę, oma się świadomość jak wygląda odpowiedź na traumę – oni to zobaczą jak na dłoni.

W filmie również zostaje poruszony wątek traumy, który niosą ze sobą relacje z rodzicami, czego na przykład w książce nie było. To też jest ważne w kontekście tego, jacy jesteśmy?

Mnie psychologia bardzo fascynuje i uważam, że dokopywanie się do tych wszystkich traum jest niesamowicie ważne. Nie na tej zasadzie, żeby wskazać winę, tylko żeby sobie jakoś z tym radzić. Każdy ma traumy. Nawet najszczęśliwszy człowiek znajdzie coś, co go zniszczyło. Chodzi o to, żeby złapać to za przysłowiową mordę i wiedzieć, jak sobie z tym radzić. I tak, to jest właśnie coś, co mi się bardzo podoba w tym filmie. Żyjemy w czasach, w których w kinematografii, być może już w pewnej formie na siłę, każdy czarny charakter ma swoje back story i trudne dzieciństwo. Z jednej strony może to być rozczarowujące, jak w przypadku postaci Jokera, czyli symbolu zła, które nie ma źródła. Z drugiej strony, zwłaszcza przy wychowywaniu dzieci – jestem mamą i uważam, że to jest bardzo ważne – trzeba pokazywać, że u ludzi zło ma po prostu swoje źródło.

Tak, to jest dość spory ładunek emocjonalny w filmie, którego się nie spodziewałam, znając wcześniej książkę. Oprócz tego, że jest to film o samotności, to jest to również również film o seksie. Zastanawiam się, czy w ciągu tych jedenastu lat podejście do seksu i tego, jak pokazujemy go na dużym ekranie się zmieniło. Jesteśmy bardziej liberalni? Podchodzimy do tego w inny sposób – lepszy, gorszy? Czy w ogóle można to tak kategoryzować?

Znowu odniosę się do „Seksu w wielkim mieście”, bo to jednak w tamtych czasach ważny twór, jeżeli chodzi o seks i relacje. Boom na całą masę relacji, które nic nie znaczą już trochę minął. Zachłysnęliśmy się tym, ale koniec końców okazuje się, że jeżeli jest tego za dużo, to pachnie to problem, a nie super wolnością. Na pewno jest większa świadomość zdrowia seksualnego, co jest bardzo istotne. W naszym kraju wciąż nie jest z tym najlepiej, ale na zachodzie poproszenie partnera o przebadanie się nie jest już żadnym problemem. Nikt się nie obrazi o to, co sobie o nim myślisz, to jest już normalne. Więc tak, to są z pewnością duże różnice. „Seks w wielkim mieście” wmówił wtedy ludziom, że posiadanie wielu partnerów i traktowanie ich źle, przedmiotowo – zarówno kobiet, jak i mężczyzn – jest cool. Teraz wiemy, że to jest bardzo nie cool. Można mieć niezobowiązujący seks, wszystko jest dla ludzi, ale jednak ten podstawowy szacunek dla drugiego człowieka musi być.

Nie masz wrażenia, że mężczyznom jednak pozwala się na trochę więcej w kontekście posiadania wielu partnerek? Czy nie jest tak, że gdy kobieta ma wielu partnerów, lubi seks i lubi o tym mówić, to mimo wszystko nie patrzymy na nią do końca pozytywnie?

To na pewno zależy od środowiska. Po raz kolejny. W Polsce żyjemy w społeczeństwie, które ma ogromny rozłam i to są dwie różne skrajności. Trudno wyrwać dwa tysiące lat tradycji utrwalania pewnych schematów w głowach. Nawet jeśli świadomie chcemy zwalczyć jakieś stereotypy, to one często w nas. Czasami to nie jest nasza wina – po prostu to jest tak mocno w nas zakorzenione. Nasza praca polega na tym, żeby to naprawiać i uczyć dzieci nowej normalności. Absolutnie nie żądam od pokolenia naszych babć, żeby czuły się nowoczesne i żeby pewne rzeczy, które dla nas są już normalnością, były też dla nich normalne. To jest naturalne, że nie muszą się z tym zgadzać. Natomiast my, jako ludzie, musimy dążyć do empatii i do tolerancji.

W filmie pojawia się też wątek uciekania. Główny bohater z offu mówi do nas o tym, że ojcowie tego pokolenia chowali się w garażu. Pokolenie 35-latków chowa się w kuchni. Ja akurat nie mam 35 lat, ale też zawsze uciekam do kuchni i im dłużej stoję przy garach, tym lepiej (śmiech). A gdzie ucieka Michalina Olszańska, jeżeli się trochę tego nagromadzi?

Mam bardzo dużo swoich kryjówek. Piszę, gram na skrzypcach, także mam dużo takich norek, do których mogę uciec.

I robisz wtedy coś, co się inspiruje?

Tak, mam bardzo dużą potrzebę posiadania swojego mentalnego man cavea, jakkolwiek seksistowsko to zabrzmiało (śmiech). Uważam, że posiadanie swojego hobby, swojej pasji jest zdrowe – to też à propos wychowywania dzieci. Jedną z najważniejszych rzeczy jest nakierowanie ich na jakąś pasję, która nie musi być ich zawodem, wręcz przeciwnie.

Książka nie ma puenty, urywa się w ważnym momencie. Z czym zostawia nas film „Pokolenie Ikea”?

Myślę, że te zakończenia są właściwie podobne, tylko przeniesione na język filmu. Wiadomo, że film rządzi się trochę innymi prawami, nie może się w pewnym momencie się uciąć. Mógłby, ale to by było już bardzo kontrowersyjne. Lubię otwarte zakończenia i my tutaj zostawiamy absolutnie otwarte zakończenie. Nie mówimy co się wydarzy z naszymi bohaterami później. Natomiast to, co na pewno zamykamy, to ich emocje względem siebie. To, co później oni z tym zrobią, pozostawiamy do interpretacji.

Mamy już początek nowego roku, więc na koniec podpytałabym cię o twoje plany na rok 2023, na przykład zawodowe.

Mam trochę planów – o niektórych nie mogę mówić, jak to zwykle bywa, ale też chcę się skupić trochę na rodzinie. Mam dziecko, także przyda się trochę tego man cavea. Myślę, że to będzie fajny rok.

No to na pewno będziemy mogli cię zobaczyć w najbliższym czasie w filmie „Pokolenie Ikea”. Premiera 3 marca, także film już za moment w kinach. Ze mną była Michalina Olszańska. Bardzo dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również.

Fot. Łukasz Dziewic

Reklama

Muzeum Sztuki Nowoczesnej to coś więcej niż budynek | Marta Bartkowska

Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie zostało otwarte! Marta Bartkowska – wice dyrektor ds. komunikacji muzeum jest dzisiaj naszą gościnią. W programie #zaObrazem dowiemy się jak wygląda program muzeum, jakie ekspozycje czekają na odwiedzających i co dzieje się obecnie w budynku po jego oficjalnym otwarciu.