Solidarność jajników – czy w ogóle istnieje?

solidarnosc_jajnikow

Nie tak dawno obchodzony Dzień Kobiet mógłby być szansą na napisanie wspaniałego poematu pochwalnego dla płci pięknej. W końcu rodzimy dzieci, chodzimy w szpilkach, przebijamy szklane sufity w gigantycznych korporacjach, tworzymy (czasem dziwnie wyglądające w pisowni) feminatywy. I zamykamy usta tym, którzy krzyczą „baby do kuchni!”.

Ale kłamstwem byłoby powiedzieć, że jesteśmy bez skazy i cechują nas same zalety, zasługujące na pochwały i oklaski. Z przykrością zawiadamia się, iż nie po to się tutaj zebraliśmy. W opozycji do naszego wzajemnego wsparcia i pomocy, stoi równie wzajemne zazdrość, a nawet czasem zawiść. Przykładów można mnożyć:

„Nie masz jakiś zdjęć bez biustu na widoku?”

 
Reklama

„Szczerze, ja po porodzie schudłam o wiele szybciej niż Ty – to tylko kwestia priorytetów”

„Nie myślałaś, żeby czasem się pomalować? Twarz od razu inaczej wygląda”

I jeszcze milion innych, niezwykle „troskliwych” i „pomocnych” komentarzy tego typu. Do czego dążę? Kobiety są wspaniałe – potrafią się wspierać, dopingować nawzajem i dawać naprawdę pomocne rady. Ale jesteśmy jednocześnie swoim największym wrogiem. Wszystko za sprawą niepohamowanej zazdrości, która z nas wychodzi, a którą z kolei czasem trudno opanować.

Kobieto, więc powiedz szczerze, czy zgryźliwie skomentowałaś wygląd koleżanki z biura, tylko dlatego, że była lepiej/atrakcyjniej ubrana? Jeśli tak, pojawia się pytanie-klucz: po co?

Nie ma na to wytłumaczenia, ale uprzedzam od razu, iż ten oksymoron zwany „zdrową zazdrością” nie ma racji bytu. Dlaczego tak bardzo zazdrościmy sobie nawzajem, podczas gdy faceci potrafią po śmiertelnie poważnej kłótni następnego dnia wyjść razem na piwo? To nie jest kwestia naszej natury i powszechnego twierdzenia, że „kobiety są skomplikowane”. Co więcej – wszechświat i ustawienie gwiazd też tu nie ma nic do rzeczy.

Powód tego leży we współczesności. Legenda o dzisiejszych kobietach rozpoczyna się od czasów emancypacji, gdzie trwa walka o nasze prawa, do łask wkradają się spodnie, a kierownicze stanowiska dla płci pięknej zaczynają pojawiać się częściej niż klątwa „matki, żony i kury domowej”. Świat wówczas pomyślał: „Okej, ale na moich zasadach” i zaczął od nas wymagać skrajności. „Ale przecież skrajności są NIEZDROWE i KRZYWDZĄCE” – zaczęły zauważać kobiety współczesne, na co świat odpowiedział: „No i co z tego?”.

I wygląda to teraz tak, że: albo jesteś w 100% obrończynią praw kobiet i NIE masz prawa krytykować czy (o zgrozo!) stać w opozycji do drugiej kobiety; albo zostajesz wykluczona i nie wpisujesz się w rejestr kobiet wyzwolonych, samodzielnych i pewnych siebie, bo twoje wychowanie i poglądy skłaniają cię bardziej do podporządkowywania się patriarchatowi. I nie ma NIC pomiędzy, przez co ta bitwa trwa do dziś.

Zazdrość jawna vs troska ukryta

Przeglądam czasem media społecznościowe i zauważam, że my-kobiety, zamiast pomyśleć sobie coś niemiłego czy złośliwego, podłączamy sobie do głowy kabelek i przelewamy te myśli w całości do sekcji komentarzy. Szpileczka poszła i rodzi się satysfakcja, bo przecież „co ona będzie tak biustem wiecznie świeciła, niech się ogarnie!”.

Uruchamia się w nas duch strażnika, który pilnuje porządku w chaotycznych social mediach. Tylko czy to aby na pewno nie zakrawa o kolejną skrajność? Znów pojawia się zawzięta walka pomiędzy kobietą „wyzwoloną”, a kobietą… no właśnie jaką? Czy kobieta, która nie pokazuje się w bikini w mediach społecznościowych jest tą „porządną” i wpisuje się w patriarchat?

NIE. Trochę same sobie narzucamy, że musimy być w jakimś obozie, a przecież umiemy się wspierać w ważnej sprawie. Na Instagramie roi się od różnych społeczności. Są fit girls, są insta mamuśki, jest grono kobiet plus size, które zachęcają do kochania swojego ciała. I to jest super fajne – jednoczymy się, pomagamy sobie, troszczymy się, czasem pośrednio również o siebie.

Żarty, żarciki – bajka o dystansie

Memy z podpisem „kiedy ta jedna laska, której nie znosisz, nałoży tę samą sukienkę” przeniknęły do Internetu i z prędkością światła utrwaliły (jeszcze mocniej) stereotyp wzajemnej, kobiecej zazdrości. To już wiemy.

Jak legenda głosi, razem z powstaniem social mediów ujawniły się prawdziwe oblicza kobiet i mężczyzn. Kobiece nawyki wyszły na jaw i nie przykryjemy tego!

Oczywiście to wszystko piszę z przymrużeniem oka. Nie chodzi o utrwalanie stereotypów, że kobieta jest skomplikowana (może odrobinkę), przesadza z overthinkingiem (czasem, może troszkę) czy będąc feministką gardzi mężczyznami (nie, niektóre nie-feministki też ich nienawidzą). Chodzi przede wszystkim o dystans, bo z nim mamy problem. Powód? Kopytkująca naprzód współczesność i przede wszystkim my same wpędzamy się w kompleksy i narzucamy sobie nierealne ideały.

A przecież można w prosty sposób. Można się zdystansować od tego poważnego świata i pośmiać z własnego podejścia do pewnych spraw. Śmiech to zdrowie. Ja bezustannie śmieję się ze swojego podejścia do facetów.

A na sam koniec – będzie miło!

To nie było narzekanie, raczej apel z mojej strony do nas, moje drogie kobiety. Walczymy ze sobą na każdym możliwym polu – czasem jest to naturalne, ale bywa wymuszone, wręcz wymyślone i zwykle u podstaw króluje zazdrość. Zazdrość, z którą nie potrafimy lub nie chcemy sobie poradzić, ale rozwiązanie jest dziecinnie proste.

Bądźmy dla siebie i za sobą, nie przeciwko sobie.

Dbajmy nie tylko o swój dobry nastrój, ale też nastrój kobiety po drugiej stronie.

Miejmy własne zdanie i krytykujmy się nawzajem, ALE zawsze konstruktywnie!

Bo, my kobiety naprawdę jesteśmy silniejsze, jeśli działamy razem.

Ula Ślusarczyk

Share this post

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

PROPONOWANE