W latach 60-tych wybitny reżyser Arthur Penn oraz niemniej wybitny aktor Warren Beatty zrobili wspólnie dwa świetne filmy: Pewien Mickey (Mickey One, 1965) oraz Bonnie i Clyde (1967). Ten drugi to szeroko komentowany klasyk, który zapisał się w annałach światowej kinematografii i popkulturze, a drugi to zapomniany tytuł, niedostępny w żadnym serwisie streamingowym czy na nośnikach VHS i DVD (które tak na marginesie są białymi krukami dla kolekcjonerów). A wielka szkoda bo jest wart poświęcenia czasu na seans z co najmniej kilku powodów: między innymi ma kilka niespodziewanych plot twistów, jest pełen symboliki i w ciekawy sposób miesza w sobie kilka gatunków filmowych od filmu gangsterskiego poprzez komedię, aż po film surrealistyczny. Najważniejszym jednak powodem aby zainteresować się nim głębiej (przynajmniej z mojego punktu widzenia) jest to, że przyczynia się do kreślenia wizerunku ekranowych Polaków bowiem tytułowy Mickey i kilka postaci drugoplanowych jest Polakami. Generalnie film bardzo przyzwoity, ale przedstawieni w nim Polacy już niekoniecznie.
Fabuła przedstawia perypetie pewnego komika z Detroit o polskim rodowodzie (Beatty), którego prawdziwego imienia nie dane jest nam poznać. Zdaje się więcej wydawać niż zarabiać co w połączeniu ze słabością do hazardu i nieodpowiednim towarzystwem szybko wpędza go w niemałe kłopoty do tego stopnia, że jest zmuszony uciekać z miasta aby się ukryć. Trafia do Chicago, światowej stolicy Polonii gdzie pod fałszywym imieniem “Mickey” próbuje znaleźć pracę na scenie. Generalnie nie powinien mieć z tym problemu ponieważ jest wyjątkowo przystojny, uzdolniony i przed publicznością czuje się jak ryba w wodzie. Gdy zostaje wypatrzony przez łowcę talentów zostaje opisany jako “piękny, polski chłopak” (polish boy, beauty) i od razu dostaje pracę w świetle reflektorów uznanego klubu. Od tej chwili musi tylko zachować równowagę między występami na scenie i wzrostem popularności, a ukrywaniem się przed cynglami mafii co okazuje się nie takim prostym zadaniem.
Polski troublemaker nie nosi w sobie dużego ładunku polskości choć jest ona w filmie zauważalna. Mówi o sobie zarówno jako o Amerykaninie jak i o Polaku choć w tym drugim przypadku używa pejoratywnego określenia Polack (kilkukrotnie!) co może świadczyć o tym, że wolałby być postrzegany jako Jankes. Być może polskie pochodzenie jest dla niego źródłem kompleksów i kłuci się z jego profesją. W całości wypowiada się po angielsku z wyjątkiem sceny w której spotyka starego przyjaciela Eddy’ego i wypowiada cztery polskie słowa “nie powiem, pomóż mnie”. I to dość koślawo. Podnosi za to toast za Ignacego Paderewskiego nazywając go prezydentem i wspomina, że ma rodzinę w Warszawie.
Dużo więcej języka polskiego używa gospodyni obskurnego budynku w którym Mickey wynajmuje mieszkanie. Po angielsku nie mówi właściwie wcale. Zagrała ją Helen Witkowski, polska imigrantka za której sprawą ekranowa landlady jest bardzo wiarygodna. Co ciekawe Helen najprawdopodobniej zagrała w tym filmie przez przypadek ponieważ nie była zawodową aktorką a Pewien Mickey pozostał jedyną pozycją w jej filmografii ( podobna sytuacja była z polską landlady w Ściganym z 1993 roku). Kobieta ewidentnie nie miała łatwego życia – przez zmęczoną i pomarszczoną twarz oraz brak uzębienia wygląda na znacznie starszą niż w istocie jest. Jej nieodłącznym atrybutem jest papieros, który partneruje jej za każdym razem gdy tylko pojawia się na ekranie. Być może przez palenie jest taka wychudzona. Jej obecności zazwyczaj towarzyszy hałas i zamęt, który wprowadza do otoczenia swoim awanturniczym nastawieniem. Kolejną negatywną stroną ekranowej Polki jest jej wścibskość będąca zmorą zamieszkałego u niej Mickeya. Ten przez cały czas obawia się, że w najlepszym wypadku gospodyni stoi pod jego drzwiami i podsłuchuje, a w najgorszym zakrada się do jego pokoju podczas jego nieobecności. Apogeum złych relacji między polskim komikiem, a polską gospodynią następuje gdy ta próbuje mu dokwaterować nieznajomą dziewczynę bez jego zgody. Oczywiście robi to z pazerności ponieważ przyjęła już pieniądze zarówno od niego jak i od niej. Zakrada się nawet do mieszkania aby zostawić dodatkową pościel dla niespodziewanego gościa. Poza nią jest jeszcze jej mąż (również Polak, również bezimienny) – inwalida jeżdzący na wózku, który w wolnych chwilach zaczytuje się w polonijnym Dzienniku Chicagoskim (pisownia poprawna, nie mylić z Dziennikiem Chicagowskim).
Pochodzenie bohaterów oraz ich stopień przywiązania do Polski nie ma właściwie żadnego wpływu na samą fabułę, ale ukazuje nam nie tylko relacje między Polakami na obczyźnie, ale też stosunki z pozostałymi mieszkańcami Stanów. Mogą liczyć na względny szacunek i dostrzeżenie ich pozytywnych cech nie będąc zdyskredytowanymi za pochodzenie (np. Talent Mickeya zostaje doceniony i odpowiednio wynagrodzony). Pamiętając, że film powstał w połowie lat 60tych czyli przed erą dowcipów o Polakach i wkręcaniu żarówki możemy zauważyć, że różni się znacznie od późniejszych filmów prezentujących ekranowy wizerunek Polaków. Film zarówno powiela stereotypy (gospodyni nie znająca angielskiego), ale zarówno je łamie (polska wspólnota na obczyźnie jest fikcją – Polak-komik kłuci się z Polką-gospodynią, a Polak-przyjaciel odmawia Mickeyowi pomocy). Warto też zauważyć, że pomimo ogólnie rzecz biorąc negatywnego wizerunku polskie postaci są bardziej złożone i noszą w sobie też dobre cechy. Mickey jest zarówno hazardzistą, kombinatorem i moczymordą, ale też zdolnym artystą i niegłupim przystojniakiem, któremu kibicujemy, a polska gospodyni pomimo wścibskości i pazerności wykazuje się troską o swych gości i dba o to by mieli czyste posłanie.
Zastanawiam się tylko czy kiedy już wiemy to wszystko należy się nadal smucić, że tak ciekawy film został zapomniany przez widzów czy może cieszyć, że tak nieklawa reklama Polaków nie wdarła się na ekrany przebojem.