
Marta Fortowska: Monika, przed naszym spotkaniem próbowałam policzyć wszystkie twoje życiowe role, ale nie wiem, czy się doliczyłam. Podsumujmy więc: aktorka, wokalistka, scenarzystka, podróżniczka, poliglotka, nauczycielka (bo uczysz też języków obcych), producentka, a ostatnio — nie bójmy się tego słowa: businesswoman, ponieważ założyłaś swój własny impresariat — ARTE MARIOTTI. Skąd u Ciebie taka mnogość życiowych ról i to nienasycenie?
Monika Mariotti: Wszystkie te role, które rozwinęłam do dziś pojawiały się z czasem, jedna za drugą. Od zawsze jestem podróżniczką — zaczęłam podróżować, kiedy byłam bardzo mała, od tego wszystko się zaczęło. Języki wzięły się w sposób naturalny — jestem pół-Polką, pół-Włoszką, a moi rodzice na początku rozmawiali ze sobą w domu po angielsku. Dorastając jako dziecko dwujęzyczne nie miałam trudności z nauką języków, dlatego rozwijanie kolejnych to było tak, jakbym dostawała następne klocki do układania. W liceum uczyłam się francuskiego i niemieckiego, a gdy przyszedł czas na studia, oczywistym było dla mnie, że pójdę na filologię — zdecydowałam się na rosyjską i angielską.
Skąd w tym świecie zdominowanym przez języki pojawiło się nagle aktorstwo?

Aktorką stałam się dość późno, nie poszłam tradycyjnie do szkoły aktorskiej — nigdy nie było to zresztą moim marzeniem. Odkryłam je dopiero w wieku 27 lat, całkiem przypadkiem. Zaczynałam w małym miasteczku we Włoszech, później był Rzym, a potem Warszawa — wtedy już wiedziałam, że to moja ścieżka, że chcę grać. Dopiero w Polsce rozwinęłam talent muzyczny, spotkałam wspaniałych twórców, z którymi zrealizowałam mój pierwszy autorski spektakl „Moja Nina. Mariotti śpiewa Simone” — monodram na podstawie historii Niny Simone, która jest dla mnie wielką inspiracją. Osobą, która najbardziej zainspirowała mnie do śpiewania piosenki aktorskiej i pomogła mi w przygotowaniu “Niny” była Katarzyna Groniec. Do dziś jestem jej bardzo wdzięczna. Od tego momentu śpiewanie na stałe weszło do mojego życia. Zawsze byłam freelancerką, nigdy nie pracowałam na etacie, nie miałam też zaplecza w postaci państwowej szkoły artystycznej czy znajomości, musiałam więc nauczyć się pracować dla samej siebie. Przez jakiś czas byłam w bardzo dobrych agencjach artystycznych, ale tworzyłam coraz więcej — nie miałam tylko jednego spektaklu czy koncertu i nie było to proste dla agentów, by utrzymać te wszystkie projekty, ponieważ nie byłam ich jedyną artystką. Rok temu poczułam, że jestem w stanie zadbać o swoje spektakle i je sprzedawać. Potem przyszły kobiety, które uwierzyły w ten projekt i razem zaczęłyśmy pracować nad koncepcją, marketingiem, komunikacją. W świecie artystycznym niewystarczająco doceniamy takie osoby, które za kulisami wykonują niesamowitą pracę. Przez te wszystkie lata poznałam też wielu wspaniałych artystów, otworzyłam się więc na pomysł z Arte Mariotti i przyjęłam rolę impresario. Zawsze bardzo doceniałam te momenty, kiedy ktoś mi pomagał w rozpowszechnianiu mojej twórczości, dlatego postanowiłam, że teraz ja będę tą osobą dla innych.
Czy założenie Arte Mariotti było zatem naturalną konsekwencją twojej dotychczasowej drogi artystycznej, a może czymś, co musiało się wydarzyć, żebyś mogła się dalej rozwijać?

Myślę, że Arte Mariotti jest takim pudełkiem, w którym przechowuję wszystkie swoje umiejętności. Pozwoliło mi na to, by mój życiorys nie był już tak rozproszony w świadomości odbiorców. Lecąc kiedyś samolotem spotkałam Panią, która mnie rozpoznała i powiedziała: „Wie Pani co? A niech Pani mi powie: czy Pani jest podróżniczką, aktorką, czy dziennikarką?”. Zrozumiałam wtedy, że tego, co mam do zaproponowania jest tak wiele, że ludziom trudno będzie mnie zdefiniować — co akurat bardzo mi się podoba, bo sama lubię żonglować między swoimi definicjami i być nieuchwytną. Tym, co natomiast łączy to wszystko od zawsze była kultura. Mając jednak tak dużo zainteresowań, musiałam zrobić w końcu porządki i Arte Mariotti jest dla mnie pewnego rodzaju podsumowaniem mojego dotychczasowego życia. Pozwala mi na to, by móc przedstawić się światu nie tylko jako aktorka, wokalistka czy podróżniczka, ale także jako osoba, która wspiera — teatr, muzykę i podróże.
Opowiedz coś więcej o tym haśle, bo o ile teatr i muzyka idą ze sobą w parze, o tyle intrygujące wydają się być w kontekście impresariatu artystycznego te „podróże”. Skąd się wzięły i w jaki sposób stworzyłaś dla nich miejsce w Arte Mariotti?

Podróże stanowią dla mnie wspólny mianownik dla teatru i muzyki. W swoich spektaklach opowiadam historie z całego świata: mamy Włochy, Polskę, Syberię, czy Stany Zjednoczone XIX i XX wieku. W każdym z tych spektakli znajdziemy właśnie te trzy elementy: teatr, muzykę i podróże, żaden z nich nie istnieje osobno.
A kim są artyści, którzy dołączyli do Arte Mariotti?
W Arte Mariotti mamy cały przekrój artystów. Współpracuje z nami aktorka Bogusława Schubert, która proponuje bardzo wyjątkową, niespotykaną formę teatru — monodram przy stole. W jej spektaklu pt. „Voyage, voyage. Cytrynowa podróż” przekraczamy polską granicę, by przenieść się do Francji i wysłuchać opowieści o jej niezwykłym życiu. Zapraszana jest do stołów w całej Polsce, ale co miesiąc gra także w swoim domu, przy swoim stole, do którego za każdym razem zaprasza tylko dziesięć osób. Jest też z nami Arun Milcarz — pisarz i podróżnik, autor etnothrillerów, który nie zajmuje się stricte teatrem, ma jednak wrodzony talent sceniczny i charyzmę, dzięki której właśnie ze sceny opowiada o swoich podróżach w sposób bardzo oryginalny, nie tylko puszczając slajdy. Mamy też Jusławę, która występuje z repertuarem bluesowym oraz autorskim. Jest Polką, ale jej mocna barwa głosu brzmi tak, jakby była znad rzeki Missisipi. Bardzo chcę, żeby wyszła na świat, już najwyższa pora, by zaczęła dzielić się tym niespotykanym, emocjonującym głosem.Kolejnym artystą, który z nami współpracuje jest Jacek Bończyk, który w Arte Mariotti jest z kolei przedstawicielem tego, co najlepsze w polskiej piosence. W jego repertuarze znajdziemy piękne autorskie utwory oraz piosenkę aktorską (Wojciech Młynarski, Jacek Kaczmarski), która jest gatunkiem wyjątkowo polskim — nie spotkamy jej w innych europejskich krajach. To specyficzny rodzaj wykonywania utworów, którego sama nauczyłam się dopiero po przyjeździe do Polski. Mam szczęście również grać ze swoim życiowym partnerem, aktorem i wokalistą Wojtkiem Brzezińskim, który wspiera, doradza i daje mi poczucie sensu w tym co robię. Więc można powiedzieć, że ten nowonarodzony impresariat ma dwójkę rodziców! Arte Mariotti to taki mały globus, na którym znajdziemy poszczególne kraje i historie opowiedziane za pomocą teatralnej formy z towarzyszeniem muzyki. Można nim kręcić i wybrać swój kierunek!
Gdybyś miała powiedzieć, jaki jest główny cel Arte Mariotti, co by nim było?

Przez całe życie ważny był dla mnie aspekt „inności”, ponieważ niestety znajduje się ona bardzo blisko słowa „rasizm”. Podczas swoich podróży poznałam wiele kultur, słyszałam wiele języków, obserwowałam wiele zwyczajów i bardzo szybko pozbyłam się swojego etnocentryzmu. To, że jestem pół-Polką, pół-Włoszką i że łączę kraj słowiański i kraj południowej Europy na pewno miało duży wpływ na kształtowanie mojej akceptacji w stosunku do wszystkiego. Uważam, że otwartość na inne kultury to coś, o czym trzeba głośno mówić, szczególnie teraz, kiedy nasz świat staje się ogromnym melting pot. Chciałabym, żeby Arte Mariotti było antidotum na postrzeganie świata poprzez stereotypy, by łączyło, a nie dzieliło, by pokazało, że ludzie funkcjonujący poza znanymi nam społecznymi schematami, wyznający inną religię, żyjący według innych zwyczajów są przede wszystkim ludźmi, a podróże połączone ze sztuką mogą być niesamowitym doświadczeniem emocjonalnym i edukacyjnym.
Co było dla Ciebie dotychczas największym wyzwaniem w podróży, a co jest największym wyzwaniem teraz, gdy prowadzisz Arte Mariotti?
Ważne jest to, żeby nie mylić „podróży” z „turystyką”, czyli nieznanej drogi z zaplanowanym odpoczynkiem. Zatem największym wyzwaniem w podróży było na pewno pozbywanie się lęku przed ruchem w nieznane i pierwszym krokiem. Arte Mariotti jest dla mnie w pewnym sensie skokiem w przepaść, ale pokonywania tych przepaści nauczyłam się właśnie w podróży i to dzięki nim zrozumiałam, że najczęściej ta przepaść znajduje się w mojej głowie, podczas gdy tak naprawdę jest to zaledwie kilka schodków do pokonania. Największą lekcją z podróży, którą cały czas uważam za najważniejszą szkołę życia jest to, że podróże zmuszają człowieka, by wszystkie zmysły były wciąż aktywne, by być uważnym i obserwować, co dookoła nas się dzieje, żeby dbać o swoje bezpieczeństwo, szukać w podróży nie tylko swojej przyjemności, ale przede wszystkim swojego miejsca jako człowiek, a nie jako Polak, Włoch, czy Szwed. Dzięki podróżom mam w sobie mniejszy lęk przed wyzwaniami, lepiej radzę sobie z rozwiązywaniem problemów, szybciej znajduję miejsca, w których czuję się bezpiecznie, a co najważniejsze — nabieram pokory. Te trzy aspekty: brak lęku, bezpieczeństwo i pokora sprawiają, że mogę być lepszym człowiekiem.
Jak twoje doświadczenie sceniczne pomaga Ci w prowadzeniu impresariatu? W jaki sposób wszystkie te role łączą się i pomagają w byciu producentką?
Myślę, że to co stworzyłam dotąd w swojej pracy twórczej jest na tyle rozwinięte, że może dziś żyć własnym życiem, dzięki czemu znalazłam w tym mocno wypełnionym grafiku miejsce na to, by testować siebie jako osobę, która chce stworzyć przestrzeń dla innych artystów. Bycie jednocześnie aktorką, wokalistką i prowadzącą impresariat to trochę tak, jak mieć dziecko. Trzeba znaleźć czas na to, by się rozwijać we własnych projektach, a jednocześnie „karmić” miejsce, w którym nasi artyści mogą pracować. Uważam, że w życiu jest czas na naukę i na przekazywanie dalej tego, czego się człowiek nauczył.
Dużo mówimy o podróżach, o historiach, które dzieją się w dalszych i bliższych krajach. Czy rozważasz w takim razie wyjście z Arte Mariotti poza granice Polski?

Ponieważ Arte Mariotti jest tak bardzo międzykulturowe, mam ogromną nadzieję, że przyjdzie czas, w którym będziemy mogli wyruszyć poza granice naszego kraju. Niemal wszystkie spektakle mogą być grane w różnych językach i w różnych miejscach. Moim marzeniem jest, by Arte Mariotti mogło działać w Europie i poza nią. Chcemy też zapraszać do współpracy kolejnych artystów, produkować spektakle i jeździć z nimi nie tylko po Polsce, ale też dalej. Jesteśmy otwarci na współpracę i twórczy dialog — nasze wydarzenia są nie tylko rozrywką na wysokim poziomie artystycznym lub teatrem zaangażowanym, ale przede wszystkim propozycją, która jednocześnie zapewnia dobrą zabawę, chwile wzruszenia i refleksji.
Zawsze uważałam siebie za kobietę-most. Ten most jest dla mnie symbolem akceptacji i zrozumienia. Jeżeli spotykają się na nim inni ludzie i mogą z niego obserwować świat, łapać dystans, porzucić pochopną krytykę, to ja na ten most zapraszam, by wspólnie na świat patrzeć, czuć się bezpiecznie, a jednocześnie przeżywać i doświadczać nowych historii. Logo Arte Mariotti, które stworzyła Katarzyna Czapska, przedstawia indiański symbol, który oznacza powrót wojownika do domu. Zdecydowałam się na niego, bo po tylu latach pracy, a czasem też walki, zakładając Arte Mariotti poczułam się tak, jakbym po długiej podróży wróciła do domu, który swoje korzenie ma nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. W swoim życiu przeprowadzałam się ponad czterdzieści razy, aż w końcu zrozumiałam, że mój dom nigdy nie będzie zrobiony tylko z fundamentów i cegieł, ale będzie domem metaforycznym, z którego będę mogła wyruszać i bezpiecznie do niego wracać. Takim domem jest dla mnie właśnie Arte Mariotti i serdecznie wszystkich Państwa do niego zapraszam.
Fot. Honorata Karapuda