Ostatnio zdumiała mnie informacja podana we wszystkich środkach masowego przekazu, że mieszkańcy Skierniewic zaczynają mieć problem z wodą w kranie. Jeszcze chwilę później informacja na stronie National Geogarphic, że naukowcy wyliczyli, jakoby planeta ziemia miała przestać istnieć w 2050 roku, bo jako ludzkość zaczęliśmy zjadać własny ogon. No właśnie.
Od jakiegoś czasu jesteśmy przecież atakowani informacjami o tym, że zatraciliśmy się w swoim człowieczeństwie względem naszej błękitnej planety. Że jesteśmy egoistami, którzy po zakupach w Biedronce wyrzucają tony plastiku „gdzie bądź”, bo to nie jest nasz plastik i nasz problem. Dostajemy raporty o stanie naszych wód, że Bałtyk jeszcze nigdy w swojej historii nie był aż tak bardzo pozbawiony tlenu, że przez nagłe zmiany klimatu wysychają nam akweny wodne. Doszliśmy już takiego etapu, że na instagramie zamiast „ice bucket challenge”, ludzie wrzucają „czelendże” ze sprzątania okolicznego lasu, łąki i polany. Alarmujące są też informacje dochodzące do nas z miejsc, które „hodują” zwierzęta, żebyśmy my potem mogli sobie walnąć „stejka” na grilla „opierdalając kawał ścierwa” i mam wrażenie, że w ogóle nas nie obchodzi fakt, że do utrzymania „czterokopytnego przyjaciela” na stejka potrzeba aż 4160 litrów wody. Z drugiej strony mamy plantacje warzyw opryskiwane takim gównem roundup’owym, że po zjedzeniu ich nie potrzebujemy latarki, bo od nas samych bije blask na kilometr. Dla większości z nas powinno być alarmujące, że w środku Europy, minister rolnictwa (celowo z małej) wymyśla, że trzeba zjadać bobry, bo po ich gotowanych „ogonach” nam się zachce częściej bzykać!
Dobrze, że za oknem już ciepło, bo jeszcze do niedawna oddychaliśmy paloną kanapą z czasów „wujka Gierka” i nikt nic z tym nie robi, bo po raz kolejny – to nie nasz problem. Otóż, to jest nasz problem! Ja chcę być obecny na 30-tych urodzinach mojego syna, dlatego rzuciłem mięso, przerzuciłem się na elektryczną hulajnogę, wspieram lokalne eko-bazarki, chce ograniczyć plastik, bo jak nie my to kto?