
Czy to tradycja, że z końcem starego roku planujemy już ten kolejny, ten nowy? Planujemy, jaki powinien być, planujemy, co zrobimy i jak go zaczniemy. „Nowy rok, nowa ja” – mawiają kobiety. Już dość ciągłego zajadania się pysznym tortem bezowym, już dość marudzenia, że wszystko jest do dupy, już dość zostawania w pracy po godzinach, już dość weekendów na kanapie z Netflixem na ekranie, już dość narzekania, jakie to życie jest niesprawiedliwe i nudne.
Teoria oczywiście jest zawsze prosta – zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany. Problem powstaje, gdy przychodzi pora na praktykę. Przestanę palić, zmienię pracę, będę mniej imprezować, zacznę biegać, będę się zdrowo odżywiać, będę więcej podróżować, będę oszczędzać, znajdę męża, napiszę mu, że jest dla mnie wszystkim, będę regularnie chodzić na siłownie, w końcu wykorzystam swojego Multisporta na 100%. „Tak od nowego roku na pewno się za to wezmę” – powtarzamy to często, robiąc podsumowanie na koniec grudnia. Każdy w swojej głowie, maluję sobie obraz siebie, lepszego, zdrowszego, piękniejszego i bardziej wysportowanego. Niektórzy spisują punkt po punkcie te postanowienia na kartce, która w styczniu wisi na lodówce, a potem znika nie wiedzieć czemu i ląduje w koszu.
W blasku zimnych ogni z Lidla, w cekinowych sukienkach, z brokatem na powiekach, z szampanem w ręku i hukiem petard zaczynamy nowy rok. Między północą a drugą na zegarze życie jest piękne. Później pojawia się kolejny dzień, normalny dzień, nie żadne nowe życie, życie mamy jedno, tylko data nam się zmienia. 1 stycznia w południe otwieramy jedno oko, potem drugie, szum w głowie, brokat na powiekach, pozostałości czerwonej szminki na ustach. Przesypiamy cały dzień i pod wieczór chorujemy na bezsenność. Kiedy już wrócimy do rzeczywistości, to zapisujemy się na siłownię, przez tydzień nie palimy, przez miesiąc staramy się zdrowo odżywiać i na tym koniec. Po ćwiczeniach mamy zakwasy, palić się chce, a zdrowe posiłki wcale nie są takie smaczne. Bardzo szybko przychodzi zniechęcenie, mamy milion wymówek i zwyczajnie zapał mija. Tylko nielicznym udaje się zrealizować coś z tego, co sobie założyli jako postanowienie noworoczne.
Każdy zadaje sobie chyba to pytanie, co zrobić, aby spełnić swoje cele i zamiary? Przede wszystkim nie należy zbytnio się nakręcać, że to konieczne, że trzeba mieć postanowienia, bo wszyscy mają, bo każdy o tym mówi, bo każdy ma. Po co planować dwutygodniowy urlop w Tajlandii, skoro i tak wiemy, że nasz budżet jest zbyt mały na takie podróże. Ale co tam, możemy mieć takie postanowienie, i tu pojawia się błąd, duży błąd. Nie możemy planować czegoś, co już na początku jest w pozycji straconej. Nie ma co się rzucać z motyką na słońce i wypisywać listy rzeczy, która jest nie do końca realna.
Na pewno każdemu przyda się chwila refleksji – koniec roku to dobry czas na przemyślenia i drobne zmiany, ale każdy z nas wie, że już w połowie stycznia wszystko wraca do normy, to tylko okres świąteczny. Sylwester, nowy rok sprawiają, że chcemy być jeszcze lepsi. Nie raz i nie dwa pisałam takie listy, punkty, punkciki. Ale na co to komu potrzebne, żeby potem się obwiniać, że się czegoś nie zrobiło. Róbmy sobie przyjemności każdego dnia, każdego miesiąca bez względu na to, czy rok się kończy, czy dopiero się zaczyna. Powiedzmy sobie w tym roku: wybiorę się na wspaniały urlop, nie zamykajmy się na konkretne miejsca, bo po co planować nieosiągalną Tajlandię skoro tydzień w Chałupach może być równie piękny i uroczy? :). Należy pamiętać, że pewne jest tylko to, że jest jak jest i będzie jak będzie!
Postanowienia na najbliższy rok? Kup sobie najdroższe perfumy w swoim życiu! O tak! Słuchaj różnorodnej muzyki, to pobudza kreatywność. Zwracaj uwagę na to, gdzie chodzisz i z kim chodzisz. Czytaj przynajmniej jedną książkę miesięcznie. Pamiętaj, jedna sałatka nie zrobi z Ciebie modelki. Uśmiechaj się. Bądź szczęśliwa. Nie bój się zakochać…