Rozmowy w oczekiwalni

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Z radością przedstawiam Wam nasz wskrzeszony projekt. Krótkie opowiadania, do napisania których zainspirowały mnie rozmowy z naszymi Pacjentami w klinice Perfect Smile w Gdańsku Wrzeszczu.

Nic mocniej nie zbliża, niż wspólne oczekiwanie na zabieg. W urokliwej części Gdańska Wrzeszcza, w przeszklonej poczekalni klinki dentystycznej Perfect Smile, ot tak siedziało sobie kilku pacjentów. Milczenie udzielało się wszystkim, co zupełnie nie przeszkadzało w wzajemnym ocenianiu. Marek, 30-latek, spoglądał niby na pociągi, ale tak naprawdę obserwował ją. Dziesięć lat starsza, ubrana w czarne, dopasowane spodnie, wyposażona w rude włosy i okulary – druciaki jakie nosili profesorowie w liceum w latach 90′. Typ elegancki, czy sportowy – zastanawiał się, a zlokalizowany w jego głowie twardy dysk kręcił się coraz szybciej. Ma przyciągające włosy, ciekawe jak się uśmiecha. Najważniejsze, że nie przyczepiła sobie tych czarnych szczotek do oczu – sztucznych rzęs, co zawsze uważał, że wygląda wyjątkowo podle. Tylko co z jej zębami, jego pamięć RAM pracowała dalej, bo przecież los rzucił nas tutaj do tego miejsca w jakimś celu.

Nagle, z tych rozmyślań wyrwał go czyjś głos. Nie – anioła, jak w tej piosence, ale też nie jakiś żmijowaty. Tak, trójka jest trochę krzywa i napiera na czwóreczkę, po to tu jestem – odezwała się ONA. Zacząłeś mówić na głos o moich zębach, więc nie mogłam się nie odezwać. Jestem Ewa – stanęła naprzeciwko niego z przyjacielsko wyciągniętą ręką. Maarreekk – dosłownie wydmuchał z siebie głos, bo poczuł się tak niekomfortowo, jak kiedyś wyśmiany przez kolegów w podstawówce, którzy widzieli go za rękę z Alą z 8c. Widzisz, ciągnęła zupełnie niespeszona, mam bardzo złe wspomnienia z dzieciństwa z dentystą – konkretnie ortodontą. Aparat – jakby był moim drugim podniebieniem, dusiłam się w nim, szlifowanie zębów bez znieczulenia, a i tysiące rąk studentów grzebiące w mojej buzi. Fuj, okropność.

Ja za to stałem się na chwilę kanibalem – ugryzłem w rękę panią dentystkę i po prostu uciekłem z gabinetu – wyznał szczerze Marek.

Niezłe pomyślała Ewa, choć ciekawe ilu dziewczynom sprzedał już tą historię. Może go zapytać? Nie, wyjdę na jakąś idiotkę, już go raz speszyłam. Co to za gość? Człowiek sprzeczność. Dobra od góry zobaczmy. Włosy w nieładzie – ale czyste. Jak on zrobił tą fryzurę? To takie europejskie afro. Koszulka brudna, spodnie powycierane, buty z mixem błota, kurzu i soli z zeszłorocznej zimy. Ale, tam gdzie powinien być zegarek, owszem istniał, ale zupełnie tajemniczy bez logo i nazwy. Nie mogła się powstrzymać – włączyła swoją branżową aplikację w telefonie, robiąc mu dyskretnie zdjęcie. Po zalogowaniu, scanie tęczówki oka i głosowym wypowiedzeniu aktualnego na dany dzień i godzinę hasła – jej telefon lekko zawibrował oznajmiając wynik wyszukiwania. Wynik nie budził wątpliwości – na imię miał rzeczywiście Marek.

Właściwie Mapk – jedyny syn najbogatszego człowieka zza naszej wschodniej granicy, z krainy gdzie żyją prawdziwe białe niedźwiedzie, które kąpią się w ropie naftowej. Jego czasomierz – wyprodukowano dwa na świecie – jeden dla saudyjskiego szejka, drugi, co prawda zakurzony i oblepiony czymś klejącym, widniał na jego przegubie. Nagle usłyszeli ryk. Może bardziej gulgot, jakby 1000 osób przepłukiwało solą fizjologiczną chore gardło. Odwrócili się i go zobaczyli. Konkretniej ich. Wysokiego faceta koło siedemdziesiątki i jego jednoślad. Właściwie to określenie go obrażało. To jak w słynnym Pulp Fiction, kiedy to dziewczyna pyta Bruca Willlisa, skąd ma ten motocykl, a on odpowiada, z kwaśną miną, że to przecież CZOPER dziewczynko. Czarny, całkowicie bez połysku, każda część była w nim posępnie matowa. Wszedł do poczekalni. Hej, dzieciaki, jak się macie? – rzucił i wszędzie zapachniało skórą z jego uniformu. Cześć, odpowiedzieli w hurtowo. Już prawie, wakacje a wy co, ząbki leczycie? Na plażę, a sio! – perorował. Ja przykładowo dziś jestem tutaj wyrwać dwa ząbki u dr. Zarańskiego. 

Ósemki, wiecie – powinno się to robić kiedy mróz trzaska – ale, wiecie, kolejne z numerem siedem zakażą się – zaśmiał się, czy parsknął, trudno nazwać i kontynuował. – Jak wda się próchnica to zwyczajnie, wiecie, zapach z tej starej gęby będzie nie do zniesienia dla Andżeli. Mojej dziewczyny. Jutro ma 35. urodziny – wyszczerzył się, pokazując garnitur pięknych zębów. Podobają się? – zapytał się retorycznie, zbliżając się blisko do Ewy. – Są z tytanu – ryknął – doktor Zarański obiecał, że będę mógł z nimi robić nawet to. Wrzucił niewielkiego orzecha laskowego w zęby, rozległo się głośnie chrum i podał Ewie zawartość. Nie, dziękuję – powiedziała rozdygotana. Ja owszem – odezwał się Marek. Wygląda smacznie. O proszę, prawdziwy zuch – warknął facet i strzelił przyjacielsko Marka w plecy.  

Tą dziwną sytuację rozładował news radiowy. Czy mogę poprosić trochę głośniej – zapytała Ewa, kierując swoją prośbę w stronę recepcji. Radio zaszumiało głosem reportera.  

Dziś na greckiej wyspie Kreta, dwoje polskich turystów pozostawiło swoje dzieci w autokarze wiozącym gości hotelowych na lotnisko. Rodzice apelują o pomoc do biura podróży w celu sprowadzenia dzieci do kraju…

Nie, nie, nie, to nie może być prawda – cicho powiedziała Ewa. Jak to nie? – włączył się facet z motocykla. Ja wielokrotnie myślałem, żeby zostawić moją żonę na wakacjach w jakiejś dziczy. Finalnie i tak odeszła, heh – obrzydliwie zamlaskał z zadowoleniem. I kontynuował. Popieram jednak Panią, można zapomnieć o telefonie, zostawić psa czy kota w metrze, ale dzieci? I to dwie sztuki?!

W tym momencie z gabinetu wyszła asystentka stomatologiczna, zapraszając Marka do gabinetu. Zniknął za drzwiami ze swoim spranym t-shirtem, ufajdanymi butami i zegarkiem za miliony. Fajny? – zasyczał pytająco motocyklista, patrząc się na Ewę. Tak, twój motor jest fajny – odparowała. To Czoper, bejbe – zaśmiał się przyjaźnie – jak chcesz to możemy wyskoczyć na Kaszuby, mam dwa kaski – zarechotał. – Ale, zaraz, zaraz, właściwie, jak to ludzie w poczekalni, powinniśmy porozmawiać o chorobach, nie?

Ja żadnych nie mam – odparła atak Ewa. – Dziś za to będę miała zakładany aparat na zęby – niewidzialny! Jak to niewidzialny? – motocyklista podrapał się po równej łysej głowie, o którą widać bardzo dbał. Proszę sobie wyobrazić nakładki na zęby z całkowicie elastycznego i przezroczystego materiału – wykładała Ewa.

O, o, o przepraszam, idzie doktor Zarański, muszę mu pokazać moją maszynę – zerwał się z fotela motocyklista. – Doktorze, proszę tylko na chwilę!

Dzień dobry, panie profesorze, czy nie zaliczyłem jakiegoś kolokwium? – zaśmiał się doktor.

Ej, zawsze byłeś moim najlepszym studentem. Może trochę niestandardowym jak próbowałeś polemizować. Oj miałeś, no wiesz…dlatego majstrujesz przy zębach teraz lepiej ode mnie.

Ech, proszę mnie nie zawstydzać, zerknijmy na motocykl – dyplomatycznie wycofał się doktor.

Oglądali i oglądali, aż dołączyła do nich Ewa i po chwili Mark. Do widzenia młodzieży – zawył motocyklista, prawie uderzając swoimi drogocennymi implantami w elegancką kostkę brukową, szczęśliwie podtrzymany dla doktora. Rozległ się bowiem huk, gulgot i warkot w jednym, kiedy ze specjalnej zabudowanej przyczepy ciągniętej przez gigantycznego DODGA RAMA zjechał Mark na motocyklu, który całkowicie przyćmił profesorski jednoślad. Mark zgrabnie zaparkował, pomógł wsiąść Ewie i szelmowsko powiedział – To co ścigamy się?

 

Wszelkie postacie i wydarzenia, które miały miejsce w opowiadaniu są fikcją literacką. Perfect Smile Clinic Wrzeszcz wręcz odwrotnie – jest jak najbardziej prawdziwa – zapraszamy ciepło, gorąco a nawet upalnie.

 

autor: Marcin Głuszek

Reklama