Miejska dżungla w ludzkim obiektywie

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

J.W.: Czy miasto można kochać?

B.M. Chyba można.

J.W.: Ale tak po prostu? Czy z powodu ludzi, którzy w nim są, atmosfery, kultury? Nie wiem jak z fotografowaniem, nigdy nie byłem fotografem.

B.M.: Można kochać siebie w mieście.

J.W.: Tego jaki jesteś wtedy, gdy przesiąkasz atmosferą miasta?

B.M.: To specjalny rodzaj miłości. Szczególny rodzaj intymności. Wolności. Jestem częścią tkanki miejskiej, tworzę ją. Jestem miastem, ale jednocześnie jestem obcy, bo oddzielony aparatem i szkłem. Trochę jak świadek. Patrzę zza szyby. Nie uczestniczę, tylko przyglądam się, jestem obserwatorem. Zapisuję obraz. Więc może jednak mnie nie ma. To jest ta wolność. Czapka niewidka. Mogę więcej, dotykam świata i nikt tego nie widzi.

J.W.: Chyba nie da się rozłączyć bycia “w” i bycia “poza”. Jak w mechanice kwantowej, obecność obserwatora zmienia wartość rzeczy obserwowanej.

B.M.: Dlatego właśnie mówię – jestem i mnie nie ma.

J.W.: A może wydaje Ci się, że masz czapkę-niewidkę, a tak naprawdę ta czapka to fluorescencyjny kombinezon. Gdy ją zakładasz, ludzie zachowują się inaczej, przestrzeń układa się w inny sposób.

B.M.: Chyba nie. A nawet jeśli ktoś zorientuje się, że jest w moim obiektywie to zdjęcie zostanie zrobione ułamek sekundy wcześniej. Plus, mnie naprawdę nie interesuje atakowanie ludzi na ulicy i pokazywanie ich zaskoczonych twarzy. Człowiek jest częścią miasta, częścią ilustracji, dodatkiem, często niewidocznym, czasem plamą czy cieniem. Ludzie na ulicy nigdy mi nie pozują, nie zmieniają swojego zachowania na widok mojej jaskrawości, bo ja na ulicy staram się być szary i niewidoczny.

J.W.: Mówisz prawdę czy trochę kreujesz? Wiesz, z człowiekiem nigdy nie wiadomo. Naprawdę jesteś cichym duszkiem, czy może myślisz, że nim jesteś, a może to taka poza? Lubię rozmyślać o tym, czy świat mi przez kogoś przedstawiony jest jego światem naprawdę, czy światem stworzonym na jakiś użytek.

B.M.: Bycie duchem na ulicy jest bardzo praktycznym i jedynym (który znam) sposobem na to, żeby cokolwiek dostrzec i uchwycić. Nie ma w tym autokreacji. Ulica jest, jaka jest. Albo jesteś niewidoczny albo wywołujesz sobą reakcję i sprzedajesz jakąś wytworzoną sytuację. Coś sprzedajesz. Trochę inaczej jest wtedy, gdy robię portret. Wtedy jest interakcja. Jest czas i miejsce na zmaganie się dwóch osobowości, kuszenie, prowokowanie, łechtanie ego. Zdjęcia ulicy są aktem o zupełnie innej naturze, innej intymności i specyfice. Więc nie Kuba, nie kłamię (śmiech).

J.W.: Czyli miasto żyje niezależnie od ludzi?

B.M.: No jasne ,że nie. Zobacz wizję rozkładu Nowego Jorku, którą pokazał Francis Lawrence w I am Legend. Popatrz na historię Czernobyla, czy na apokalipsę 28 days laterDanny’ego Boyle’a.

J.W.: A może tak powinno wyglądać życie? Dzikie, nieujarzmione, niczym nieskrępowana, schopenhauerowska wola? Czy wolisz obrazy przyrody ujarzmionej?

B.M.: Życie w metropolii jest dzikie i nieujarzmione bez mitycznej apokalipsy. Z asfaltu ulic nie musi wyrastać dzika trawa, po której zamiast jeżdżących samochodów błąkają się antylopy. Żywot człowieka w mieście jest zmaganiem. Na placu Zbawiciela – obok roześmianej młodzieży – siedzą przepędzani bezdomni. Zdarza się, że straż miejska z właścicielami lokali, a nawet sami goście gonią człowieka brudnego i niedołężnego. W Harlemie narkomanka w ulicznej kałuży czyści swoją strzykawkę, a potem maluje sobie usta, spoglądając w witrynę kawiarni, sprzed której jest odganiana. Nie potrzebujesz zagłady, katastrofy czy tsunami, żeby dostrzec dzikość miasta. Wilkołaki i superbohaterowie są w filmach. W życiu jest samotność i brud.

J.W.: I to właśnie widzisz w swojej czapce-niewidce?

B.M.: Czasem. Ale nie lubię tego fotografować. Nie lubię epatować.

J.W.: Uważasz, że to zbyt mocne?

B.M.: Wolę pokazywać to co między słowami. Ciszę. Samotność. Nie wtedy, kiedy doskwiera i każe człowiekowi poruszać się na skraju, ale wtedy, gdy jest nieodzowna. Gdzie jak nie w mieście widać ją najbardziej.

Reklama