Mumio: Nieoczekiwalizm i boczny lot

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Interesuje ich twórczość, z którą bywa niewygodnie, poszukują w bocznym strumieniu świadomości, a śmiech jest dla nich niczym hiperetylina. Jadwiga Basińska, Dariusz Basiński, Jacek Borusiński oraz Tomasz Drozdek tworzą niepowtarzalne Mumio. 21 lat istnienia artyści świętują jako Mumioleusz.

 

Magdalena Juszczyk: Czy Mumio jest już w panteonie? Staliście się klasykami?

Dariusz Basiński: Mumio jest offowe.

 
Reklama

Jacek Borusiński: Zawsze, gdy się pojawia jakaś koturnowość lub patos, który być może nawet nie jest zły, to jesteśmy przerażeni. Nagle Mumio staje się klasyką! Wszystko od razu sztywnieje, a my musimy być luźni.

D.B.: Można na przykład powiedzieć, że John Coltrane był klasykiem. Z drugiej strony – gdzież tam! To kompletnie inna klasyka niż, dajmy na to, klasyka operowa. Jest zatem klasyk i klasyk. My bardziej w jazzie, jazzie improwizowanym, free jazzie… Jeśli może być w tym coś klasycznego, to w tym sensie jesteśmy jakoś klasyczni. Ale dla nas to nie jest istotne. Chcemy iść swoją drogą i robić swoje. Tak naprawdę jesteśmy gdzieś między OFF-em a ON-em.

Jadwiga Basińska: Jazz – po prostu. Pamiętam, kiedy o tym mówiliśmy, chyba na początku, gdy zaczęliśmy robić spektakle.

MJ: Ja też tak o was myślałam: jazzmani, tylko w innym wymiarze.

D.B.: Mamy cały czas feedback, że muzycy świetnie nas odbierają, i to właśnie muzycy improwizujący. To ogromnie miłe, bo nam też jest do nich bardzo blisko.

M.J.: Obecnie ogromnym zainteresowaniem cieszy się teatr impro. Myślicie o tym zjawisku jako o czymś cennym?Bywacie na tego rodzaju spektaklach i dobrze się bawicie oglądając ludzi, którzy bez tekstu „szyją” na bieżąco wypowiedź artystyczną?

D.B: Wzięliśmy udział w przedsięwzięciu z tego gatunku. AB OVO Teatr Impro zwrócił się do nas z propozycją zrobienia czegoś razem, więc dwa lata temu w sierpniu wzięliśmy z nimi udział w festiwalu.

Jadwiga: Z tego typu teatrem miałam kontakt tylko przez chwilę. Dla mnie jest to zupełnie inne doświadczenie i inna bajka niż Mumio. W impro potrzebny jest pewien rodzaj sprawności – bardzo to szanuję. Ja tego typu sprawności nie mam. Jeśli chodzi o improwizację, zachwyca mnie (i to się nie zmieni!), jak improwizują dzieci, u których nie zawsze rym jest czysty, trafiony. Często zamiast rymu do słowa pojawia się po prostu dokładnie to samo słowo. I to ma według mnie pierwiastek Mumio, ma to „mięso”, jakiego w teatrze improwizowanym nie odkryłam. To nie zarzut, to tylko spostrzeżenie, a na festiwalu impro bawiłam się bardzo dobrze.

J.B.: Nie mamy kompetencji, żeby o tym mówić. Nie znamy tego rynku, liznęliśmy go zaledwie, nie wiemy, co się tam dzieje.

D.B.: Są tacy komicy jak Wojtek Fiedorczuk, którego całej twórczości nie znamy, ale słyszałem jego występy, w których był ten „boczny lot”. Ja to nazywam bocznym strumieniem świadomości – bocznym, nie wprost. Zawsze przywołujemy tego nieszczęsnego „Shreka”… Przepraszam, nie lubię tego filmu, nie śmieszy mnie. U Disneya ptaszek pięknie śpiewa, królewna płacze, zakochani się całują, a w „Shreku” ptaszek śpiewa i pęka. Bo jaka może być opozycja do pięknego ptaszka? On pęka! To jak puścić bąka w eleganckim towarzystwie – zerojedynkowe skojarzenia, których my bardzo nie lubimy. Z całym szacunkiem do Monty Pythona, który ma wiele świetnych rzeczy – tam też często pojawia się ta zerojedynkowość, odwrócenie o 180 stopni. Nas to nie interesuje.

M.J.: Wolicie „boczny tor”.

D.B.: Tak, coś niespodziewanego. „Nieoczekiwalizm” jak w muzyce. Gdy słuchałem Strawińskiego, to on mnie kręcił przez to, że się czegoś spodziewałem, a było inaczej.

M.J.: Co do Fiedorczuka – to niesamowite, że on się do was przytulił.

D.B.: To raczej my się do niego przytulamy, to my go zaprosiliśmy.

M.J.: Byłam na jego występie stand-upowym. Na koniec wyciągnął telefon i odtworzył piosenkę z YouTube’a, której refren wyśpiewywał nieznośnie: „Jak pan może, panie pomidorze!”. To trwało i trwało, a publiczności, która dotąd dobrze się bawiła, nagle zaczynało być niewygodnie… Tak jak na spektaklach Mumio w niektórych momentach.

J.B.: To jest bardzo dobry termin: twórczość, z którą jest trochę – albo nawet bardzo! – niewygodnie. My też cenimy twórczość, z którą nie jest łatwo.

Jadwiga: Bardzo często mówi się o nas jako o improwizatorach tworzących teatr improwizowany i abstrakcyjny. A to nie jest prawda. Teatr improwizowany to zupełnie coś innego niż to, co tworzymy.

D.B.: Ale czy my się na tym teatrze znamy? Przepraszamy cię, teatrze improwizowany!

M.J.: A jakiepoczucie humoru panuje dziś w Polsce? Jakie ono było, gdy w latach 90. przychodziliście ze swoim niesamowitym konceptem artystycznym? Macie potrzebę analizowania tego?

Jadwiga: Nie mam takiej potrzeby, nie wiem czy jestem kompetentna, żeby zajmować się takimi rzeczami jak obserwowanie i analiza  humoru. Mam wrażenie, że żyjemy sobie w swoim dość hermetycznym świecie, hermetycznym jednak nie na tyle, żeby się nie komunikować z innymi – i myślę że robimy to dość dobrze. Zauważam na spektaklach Mumio rodziców z dziećmi – ludzi w naszym wieku, którzy zarażają swoje dzieci tym humorem, który jest nasz. Natomiast nie jestem w stanie zobaczyć, czy ten humor się zmienia. Chyba próbuje nam się wmówić, że on się zmienia, że Polacy nie mają poczucia humoru, są prostaccy czy jacyś jeszcze i śmieszą ich tylko banalne rzeczy. To jest nieprawda.

J.B.: Trzeba powiedzieć, że reakcje na Mumio często są reakcjami dzikimi, nieokiełznanymi, szaleńczymi, chorymi – ludzie piszczą, łkają, zawodzą i wyją.

M.J.: Sama robiłam to wielokrotnie!

J.B.: Jest 2018 rok, jedziemy do Malborka na festiwal teatralny – nie wiemy kompletnie, co to za impreza – ze spektaklem sprzed 20 lat, zatytułowanym „Kabaret Mumio” (my się tak nie nazywamy, to jedynie tytuł naszego przedstawienia) i na widowni są dzieci tych państwa, którzy oglądali nasz pierwszy spektakl w czasie, kiedy powstawał. Dzieci mają lat 17 czy 20, a ich reakcje są identyczne: oni też wyją, zawodzą, łkają.

Tomasz Drozdek: W sferze humoru wydarzyły się przez lata różne niefajne rzeczy – nie chcę tego komentować. Ale moje dzieci cytują całe fragmenty spektakli Mumio. To, co podaje Mumio, absolutnie przechodzi…

J.B.: …ludzkie pojęcie!

M.J.: Co muszą w sobie pielęgnować artyści, aby mieć to nienaruszalne coś, co wynika z nich, jest niezależne od mód i trendów panujących na scenach prezentujących humor?

J.B.: Tego nie da się posiąść! Przez wiele lat po realizacji spektakli „Kabaret Mumio” i „Lutownica, ale nie pistoletowa, tylko taka kolba” zastanawialiśmy się, jaki powinien być ten trzeci spektakl. Miesiącami robiliśmy próby, mieliśmy setki pomysłów, ale jednak nie, to nie było to.

M.J.:  Tymczasem wasi fani mieli pretensje, że tego spektaklu wciąż nie było. Ja się do nich zaliczałam.

J.B.: Ale w nas była potrzeba, żeby zrobić spektakl, pod którym się podpiszemy, który będzie nam sprawiał frajdę, który nie będzie odpowiedzią na koniunkturę czy komercję – od tego chcieliśmy się odgradzać. Trwało to długo, za co bardzo państwa przepraszamy.

D.B.: A dlaczego to trwało długo? Ponieważ Mumio zajmuje się na próbach wyrzucaniem! Pracując nad „Lutownicą, ale nie pistoletową, tylko taką kolbą” wyrzuciliśmy do kosza co najmniej dwie inne „Lutownice…”, gdyż uznaliśmy, że są za śmieszne albo trochę nie w stylu Mumio. Identycznie było z próbami do „Welcome Home Boys” – wtedy przedstawienie tak się jeszcze nie nazywało. Nagle okazało się, że to musi być coś innego, bo my nie lubimy chodzenia na skróty. Naprawdę chcemy być do końca zadowoleni z tego, co robimy, dlatego „Welcome Home Boys” skróciliśmy i przeformatowaliśmy. Z Magdą Umer spektakl zrobiliśmy w trzy miesiące i to jest rekord! Może dzięki Magdzie?

Jadwiga: To dlatego, że mieliśmy gotowe teksty – teksty Jeremiego Przybory z muzyką Jerzego Wasowskiego. Po „Kabarecie Mumio” i „Lutownicy…” nie mogliśmy mieć kolejnego spektaklu pudełkowego, w którym stoimy na scence i coś tam robimy. Po drugie – zaczęliśmy przyglądać się naszym fascynacjom, które mieliśmy zawsze. Pamiętam, jak pojawił się motyw baśni i zaczęliśmy nad tym pracować. Zaraz potem okazało się, że ja w tym spektaklu nie wystąpię, ponieważ spodziewaliśmy się kolejnego dziecka.  Inspirujące było dla nas, jak to zrobić, żeby być w komplecie. W baśni zawsze pojawiają się tajemnicze postaci, na przykład jakiś dziad napotkany po drodze, który mówi ci, co masz dalej robić, albo  sprawdza cię, czy masz dobre serce. I stąd, oraz z fascynacji filmem, wziął się pomysł, by zmultiplikować Darka i Jacka, by oni mogli napotykać takie właśnie baśniowe postaci.

M.J.: Użyliście w spektaklu multimediów.

Jadwiga: Dlatego pojawia się ekran. Film to w ogóle nasza kolejna fascynacja. Jacek, zresztą jak wiesz, nakręcił swój autorski film “Hi way”.

T.D.: Dla tych, którzy nie wiedzą: „Welcome Home Boys” to jest teatr ściśle współpracujący z filmem, film ściśle współpracujący z teatrem. Postaci na żywo rozmawiają z tym, co na ekranie i granica się zaciera. A do tego muzyka grana jest na żywo.

D.B.: Sporo tam improwizacji, jak zawsze w Mumio.

M.J.: A ten brak kolejnej premiery i widownia oczekująca czegoś nowego – nie było to dla was stresogenne?

J.B.: Przyszedł taki stresogenny moment. Nam się wydawało, że wystarczy zrobić dobry spektakl i wszystko będzie załatwione. Widownia to doceni, a organizatorzy widowisk będą dzwonić dniami i nocami. Okazało się jednak, że trochę zniknęliśmy z percepcji organizatorów, włodarzy i decydentów. Był taki moment. Dlatego też robimy Mumio Festival, aby pokazać się światu. Bardzo często spotykaliśmy się z pytaniami: czemu was nie ma, czemu nie robicie tych spektakli, którymi się zachwycaliśmy, które były takie super? A my mamy w repertuarze pięć wspaniałych przedstawień, które jesteśmy w stanie grać z dnia na dzień! Ten festiwal ma pokazać, że Mumio żyje. Dziękujemy też, że państwo nam w tym pomagają.

D.B.: „Welcome Home Boys” było ogromnym przedsięwzięciem ze względu na ekranową projekcję, konieczność nakręcenia filmu. To było bardzo skomplikowane i spektakl nam się nie dopiął finansowo. Nie mieliśmy siły i czasu na znalezienie sponsorów, w końcu wyprodukowaliśmy ten dość kosztowny spektakl dzięki funduszom z NCK i naszym własnym. Nie starczyło też czasu na promocję, ponieważ tego typu przedsięwzięcie wymaga pracy nawet piętnastu osób, które zajmują się organizacją, promocją i marketingiem, tak jak to się dzieje w teatrze instytucjonalnym. My to robiliśmy w naszym, niezmiennie bardzo ograniczonym, składzie. A kwestię promocji nadrabiamy teraz organizując Mumio Festival. Mamy nadzieję, że funkcja promocyjna festiwalu zadziała.

M.J.: Mówiąc o festiwalu używacie hasła Mumioleusz. Zapisaliście się w świadomości widzów jako twórcy słów – również w swoich działaniach komercyjnych. Reklamę zagospodarowaliście po swojemu, za co wielki szacunek. Ale jeszcze większy respekt mam dla was za to, że potrafiliście się od tego odciąć, odbić i wrócić do teatru i do kina.

D.B.: My się nie odcinamy, bardzo chętnie znów zaangażujemy się w reklamę. Ale pod pewnymi warunkami: to musi być Mumiowe, akceptowalne dla nas. Mieliśmy wiele propozycji reklamowych, które były dla nas niespecjalnie interesujące, bo było za dużo różnych ograniczeń – na przykład kampania tak dalece produktowa, że w reklamie miałyby pojawiać się tylko nasze mówiące twarze. Na coś takiego nie idziemy, chcemy robić swoje, a to, jak się okazuje, bardziej się sprawdza. Ta słynna kampania telefonii komórkowej, być może najdłuższa kampania w Polsce, spowodowała, że temu klientowi, tej firmie wzrosła sprzedaż. To była nie tylko zabawa. Początkowo nie wierzono, że to się przełoży i zadziała. Otóż przełożyło się, kampanii przyznano nawet parokrotnie nagrodę Effie, właśnie za skuteczność.

M.J.:  Zgadza się. Ale lęki były też ogromne, czy nie położycie na tym ołtarzu prawdziwej sztuki i nie sprzedacie się za jakąś brudną mamonę, mamonę z reklamy.

D.B.: Zawsze to powtarzam, że dla mnie samo zjawisko reklamy nie musi być czymś złym, nie twórczym, nie artystycznym. Wszystko zależy od wsadu, od kontentu. Bywaliśmy widzami Nocy Reklamożerców – osiem godzin oglądania reklam w kinie. Widzieliśmy, że niektóre reklamy są sztuką.

M.J.: Oczywiście, ale nie wiadomo, czy w konkretnym przypadku to się uda.

D.B.: Tak, tego nie wiedzieliśmy.

Jadwiga: Mieliśmy opiekę. Współpracę zaproponował nam Iwo Zaniewski [współzałożyciel agencji reklamowej PZL – przyp. M.J.]. Pracowaliśmy razem, wyczuwaliśmy się i mieliśmy gwarancję, że jemu też chodzi o to, żeby stworzyć coś naprawdę innego.

J.B.: Chcę podkreślić, że to nasze dziecko, jedno z ukochanych, nie pozwoliliśmy, żeby kto inny je wychowywał, zaprosiliśmy wujka Iwa Zaniewskiego do wspólnego wychowywania…

D.B.: Albo odwrotnie: Iwo nas zaprosił.

J.B.: Staliśmy się dla siebie rodziną i nauczyliśmy się niewiarygodnie dużo! Zyskaliśmy warsztat aktorski, nigdy w życiu nie mielibyśmy możliwości zagrania tylu fantastycznych postaci.

D.B.: Nauczyliśmy się też wyczucia czasu. Mieszczenia się precyzyjnie w 25 sekundach.

M.J.: Jesteście artystami, a artyści mają na ogół sytuację taką, że przychodzi do nich jakiś twórca, daje im scenariusz, kwestie do wygłoszenia, a ambaras polega na tym, żeby odpowiednio wybrać, zaufać właściwej osobie. Wy jesteście twórcami tekstów, które wypowiadacie ze sceny, oraz kreatorami własnego losu artystycznego. Improwizujecie planując swoją zawodową przyszłość? Jak się osiąga taką pozycję, którą dziś macie?

D.B.: Mieliśmy doświadczenia pracy z tekstem nie naszym. Jeszcze kiedy pracowaliśmy w Teatrze Gugalander, graliśmy przecież w oparciu o teksty dramatyczne od Eurypidesa czy Szekspira po Büchnera czy Gombrowicza. Pracując przy spektaklu „Przybora na 102” byliśmy bardzo onieśmieleni, bo wykonania tych utworów zapadły w pamięć Polakom na długie lata. To było wyzwanie i się udało, jak twierdzą widzowie i Magda Umer, która jest mentorem w tej kwestii. Mieliśmy też doświadczenie słuchowiskowe: czytaliśmy w Trójce powieści Marka Stokowskiego – to też nie były nasze rzeczy, aczkolwiek ulubione przez nas, bo Marka znaliśmy wcześniej, zanim ukazała się jego powieść „Samoloty”. To też było operowanie nie naszym tekstem, ale był on nam bardzo bliski. Natomiast jeśli chodzi o Mumio, to też nie jest tak, że my tylko improwizujemy, wymyślamy i wszystko idzie „z czapy”. Oczywiście jest sporo improwizacji, zatem i na próbach, i na spektaklu są różne momenty, natomiast jest też sporo tekstów napisanych wcześniej, gotowych, które zresztą często też zmieniamy już na scenie.

Ultimate Video Player with preset id 8 does not exist!

Jadwiga: Bardzo często się tak dzieje. A co do naszej pozycji… To się jakoś toczy. Chyba każdy artysta tak ma, że pewne wyzwania same przychodzą – tak jak propozycja stworzenia reklam. A oprócz tego, a może przede wszystkim my musimy sami kreować przedsięwzięcia, ponieważ nie jesteśmy zatrudnieni w żadnym teatrze instytucjonalnym.

D.B.: Ale dzięki temu nie jesteśmy narażeni na coś, co by nam nie pasowało, jakoś nam nie grało.

Jadwiga: To prawda! Kiedy Magda Umer 10 lat temu przyszła do nas z propozycją stworzenia razem przedstawienia, miała absolutną pewność, że jesteśmy wewnętrznie gotowi by się tego podjąć. My byliśmy absolutnie przerażeni i onieśmieleni. Dojrzewanie do tej propozycji trwało 8 lat.  Można zatem spokojnie uznać, że działamy zgodnie z planem i poza nim.

J.B.: Plan podstawowy to działać tak, żeby w dalszym ciągu smakowało nam to, co robimy. Oczywiście wielkim plusem naszej działalności jest wolność, którą sami sobie dajemy, wolność w kreowaniu swojej twórczości i fakt, że przedstawiamy to, co naprawdę chcemy pokazać. Jest to bardzo trudne. Do „Welcome Home Boys” chyba dwa lata pisaliśmy samą warstwę dramatyczną, co już czyni pracę nad spektaklem skomplikowaną, a on wciąż jeszcze powstaje i jest zmieniany. Wielkim minusem jest to, że nagle robisz coś swojego i musisz mieć partnerów w tym świecie, musisz mieć kogoś, kto powie: to jest coś, co chcemy mieć, pokazać, wspomóc.

M.J.: Mówisz teraz o tych, którzy na przykład udostępniają wam scenę?

Jadwiga: O tym chciałam też powiedzieć, à propos pozycji. Wszyscy myślą, że w świecie artystycznym Mumio ją ma – i to w jakimś sensie jest prawda. Odczuwamy to chociażby z uwagi na rodzaj propozycji, jakie są nam składane, albo patrząc na odbiór tego, co robimy. Ale to też powoduje, że nie myśli się o nas jako o grupie, która potrzebuje wsparcia finansowego czy jakiegokolwiek – bo „oni mają pozycję”. Tymczasem kiedy robimy przedstawienie, nie mamy miejsca, gdzie możemy je pokazać, bo nie mamy swoich desek, na których możemy spektakl wystawiać, bądź ludzi czy sponsorów, którzy wspólnie z nami to wyprodukują. Przy „Welcome Home Boys” odbyła się zrzutka, za którą bardzo dziękujemy, bo nie bylibyśmy w stanie sami tego wyprodukować, mimo że zainwestowaliśmy własne pieniądze. Pod względem merkantylnym to się absolutnie nie opłaciło, ale to jest spektakl  naszych marzeń.

J.B.: Chciałem powiedzieć coś jeszcze o śmiechu… Dla nas, twórców sceny, to jest niewiarygodne paliwo, hiperetylina. Proszę państwa, trzeba z tego korzystać!

D.B.: Żeby nie było tak, jak kiedyś w pewnym mieście, gdy graliśmy dla młodzieży, która przyszła do teatru, ponieważ maturzyści pisali maturę. My chętnie graliśmy, choć były to spektakle w godzinach nieprzyzwoitych typu 11 przed południem. Graliśmy i było dziwnie cicho. Potem się okazało, że nauczycielki chodząc między rzędami uciszały, gdy ktoś z uczniów zaczynał się śmiać.

Jadwiga: W teatrze należy się odpowiednio zachowywać.

Było mi ogromnie miło was gościć w Anywhere.pl, mam nadzieję że nowa widownia przyjdzie na wasze spektakle, gdziekolwiek będziecie je grać. Cieszę się, że możecie znów dawać siebie nam, stęsknionym, i życzę wam wszystkiego dobrego.

D.B.: My również życzymy wszystkiego dobrego.

Reklama