Dwa materace gimnastyczne, dwa stoły rehabilitacyjne, drabinki przy ścianie nad materacami, wałek do gimnastyki, kilka piłek. Słychać pikający dźwięk zegara odmierzającego czas trwania kolejnej serii ćwiczeń na jednym ze stołów. Czerwony materac zajmuje młodziutki chłopiec, leżąc nań na plecach i zataczając nogami w powietrzu kółeczka, jakby jechał na niewidzialnym rowerze. Pani od rehabilitacji ciągle poucza, by robił większe kółka. On nie chce, wolałby siedzieć teraz spokojnie w domu i grać na komputerze. Chłopiec ćwiczy, bo musi – nikt nie pytał go o to, czy chce ćwiczyć, ludzie wokół mówili tylko, żeby zataczał większe kółeczka. Myśli, że te wszystkie ćwiczenia nie mają sensu, przecież to nic nie daje, tylko marnuje jego czas. Kilka lat później zrozumiał, że dzięki między innymi zataczaniu tych kółeczek może on normalnie funkcjonować, prawie tak jak jego sprawni rówieśnicy.
Tym chłopcem byłem ja. I setki ludzi w podobnej do mojej sytuacji.
Oczywiście nie wszyscy uzyskali niemal pełną sprawność. Jeżeli ktoś zaczął rehabilitację siedząc na wózku inwalidzkim, być może po latach nadal na nim siedzi. Ale na bank czuje się o wiele lepiej niż na początku swojej przygody na sali gimnastycznej. A może jest już bardzo blisko do pierwszego powstania na nogi? Takie osoby poznajemy, oglądając spoty reklamowe przeróżnych fundacji charytatywnych. Widzimy dziecko z wymalowanym na twarzy bólem i smutkiem. Dziecko, dla którego wykonanie lekkiego skłonu jest jak start w maratonie. Ale to dziecko właśnie robi ten skłon, bo chce żyć normalnie, nie martwiąc się za bardzo o przyszłość. Jeszcze inny młody człowiek właśnie uczy się mówić, mimo że na karku ma już ładnych parę lat, jednak chce być ponad swoja niepełnosprawność, chce żyć normalnie. Rehabilitacja zawsze przynosi efekty, po długich latach żmudnych ćwiczeń zawsze przychodzi wyczekiwana długo chwila radości.
Nadal uczęszczam na rehabilitację. Na sali również ćwiczy sporo starszych osób, takich, które już swoje przeżyły, ale to właśnie oni pomagają zrozumieć ból. A przynajmniej potrafią wytłumaczyć młodszej osobie, że te ćwiczenia faktycznie maja sens.
W dzieciństwie nie chciałem ćwiczyć, bo uważałem ćwiczenia za obowiązek. W dodatku nieraz ćwiczenia bolały. Jednak po wyjściu z sali gimnastycznej zawsze czułem się lepiej. Byłem taki zrelaksowany, a zarazem pobudzony. Świat wyglądał lepiej. Wszystkie odcienie szarości gdzieś znikały, zmartwienia przestawały mnie obchodzić. Chyba te przypływy endorfin sprawiły w końcu, że w wieku kilkunastu lat zacząłem ćwiczyć dla przyjemności – co w dzieciństwie było dla mnie nie do pomyślenia.
Teraz jestem uzależniony od gimnastyki, nie mogę sobie wyobrazić dnia bez małej rozgrzewki. Kiedy ćwiczę, w ogóle nie czuję, że jestem niepełnosprawny. W okresie, gdy w ogóle nie ćwiczyłem – a było to w kiepskich czasach liceum – cierpiałem niemal nieustanie na bóle pleców i nóg co przy przepuklinie oponowo – rdzeniowej zdarzają się tak czy siak. Jednak kiedy człowiek dba o siebie, takie problemy nachodzą go stosunkowo rzadko.
Żyję i mam się całkiem nieźle. Tak jak setki innych osób niepełnosprawnych. Fizjoterapia jest uznawana za tę dziedzinę medycyny, w której zdarza się najwięcej cudów. Z doświadczenia stwierdzam, że to niezaprzeczalna prawda.
tekst: Tomasz Socha