Życie wymaga zmian. Precyzyjne określenie celów i długoterminowych planów nie gwarantuje tego, że dojdą one skutku. Człowiek czasami po prostu nie potrafi skorygować spojrzenia na świat, nawet jeśli bardzo się nim i kulturą interesuje.
W Berlinie nigdy nie robiłam zbyt wielu zdjęć i nie dzieliłam się nimi w so-me, bo planowałam zagrzać tam na dłużej. To nie były turystyczne wycieczki, ale adaptacja do miejsca, które miało się wkrótce stać moim domem. W głowie miałam już cykle artykułów, które napiszę w pierwszych miesiącach życia w Niemczech, po latach, bo przecież miałam już epizod hamburski. Założę bloga, vloga. Cokolwiek, co pomogłoby mi się regularnie uzewnętrzniać z moimi odczuciami, które nie byłyby początkowo przyjemne.
Nie zapomnę mojego pierwszego wrażenia. Wiedziałam, że Berlin jest miejscem, które się kocha albo którego się nienawidzi. Z trudem przełykałam ślinę z każdą wizytą, bo od pierwszego przyjazdu byłam w drugiej grupie. Architektoniczny chaos, wszechobecne relikty NRD, bezdomni śpiący na ulicach, wpleciona rzymska architektura, szklane domy, kamienice cuchnące wilgocią, freski. Mnogość kulturalnych rozrywek, które kocham. Koncerty fortepianowe w hangarach, balety w operach, parady uliczne, muzea z eksponatami z różnych epok, specjalizacji z całego globu. Czarne ubrania i kolorowe skóry twarzy mijanych na ulicach, a do tego ich sympatia, dostęp do dosłownie dowolnych produktów z różnych części świata na każdej mijanej ulicy i piękna zieleń, której w polskich metropoliach nie ma tak wiele.
Mimo zamiłowania do podróży, ciepła, które roztaczają inne kraje, znajomości sześciu języków na różnych poziomach, kocham Polskę. Przystanek Berlin był lekcją, która pozwoliła mi lepiej poznać nie tyle inne kultury, ale przede wszystkim od nowa nauczyć się siebie. Czas pokaże, gdzie dalej poniesie mnie nadmorski wiatr z polskiego wybrzeża.