Tomasz Kowalski, prezes Arena Gdańsk Operator, która zarządza Stadionem Energa Gdańsk, pije kawę z kubka z Elvisem, chciałby postrzelać z Dwaynem Johnsonem i przegapił najważniejszy moment meczu Polska-Niemcy, ale w najważniejszych momentach dla stadionu jest na posterunku.
Kubek z Elvisem to przypadek?
W żadnym wypadku. Uważam, że było dwóch króli – Elvis i Michael Jackson. Na dzień dzisiejszy nie ma żadnego innego.
Zmiana sponsora tytularnego stadionu to tylko zmiana nazwy i logotypów, czy w samym funkcjonowaniu obiektu też się coś zmienia?
Nowy partner – nowe zmiany. Grupa Energa ma nieco inne podejście do tego kontraktu niż nasz poprzedni partner – Polska Grupa Energetyczna. Energa miała o tyle łatwiej, że przez ostatnie lata mogła obserwować, jak wygląda rynek praw do nazwy w Polsce i co można osiągnąć, wchodząc w taki kontrakt. PGE było jedną z pierwszych marek, która korzystała z tego narzędzia marketingowego, teraz – z większym już doświadczeniem, rozpoczęli współpracę ze Stadionem Narodowym. W międzyczasie byliśmy też świadkami powstania Ergo Areny, Inea Stadionu, Tauron Areny i kilku kolejnych. Ale to nadal mało. Wedle nomenklatury międzynarodowej jesteśmy cały czas rynkiem wschodzącym, niedojrzałym w zakresie stosowania naming rights. Większość ludzi myśli, że prawo do nazwy to montaż logotypu na fasadzie, powieszenie flag, reklam. A to jest dużo więcej. Prawo do nazwy to prawo do budowania relacji i pracy nad tym, aby miejsce budziło wśród odwiedzających pozytywne emocje. Jednym z fantastycznych projektów wykorzystania praw do nazwy jest Tele2 Arena w Sztokholmie, notabene jeden z fajniejszych stadionów w Europie. Kiedy Tele2 wchodziło w tę współpracę zależało im, żeby zapewnić wszystkim klientom na stadionie wysokiej jakości bezpłatne Wi-Fi. W tym momencie poza płatnością dla Stockholm Globe Arena, która zarządza obiektem, Tele2 zainwestowało w infrastrukturę, co było już poza kontraktem. Dodatkowo wyposażyli stadion w wiele monitorów, prezentujących wartości samej spółki. To nie jest tylko i wyłącznie reklama. Najważniejsze dla zarządzających takim obiektem jak nasz i marek, które się decydują na współpracę w zakresie zakupu prawa do nazwy, jest to, by w pewnym momencie ludzie zrozumieli, czym jest ta marka, jakie wartości wyznaje i aby nasz gość chciał zostać klientem tej marki.
Czy wspólnie z Energą macie już jakieś konkretne projekty działań na stadionie?
Przeprowadziliśmy audyt działań, które podejmujemy jako stadion. Z roku na rok wydarzeń organizowanych na stadionie – od koncertów po konferencje i spotkania firmowe – jest coraz więcej. Razem z naszym partnerem chcemy, żeby było ich jeszcze więcej! W ten sposób motywujemy się wzajemnie do jeszcze większej aktywności. W pewnym momencie przy stole negocjacyjnym musieliśmy jednak dojść do konsensusu, bo każdy obiekt ma swoją „wyporność”. To, że w zeszłym roku zorganizowaliśmy 126 imprez korporacyjnych, czyli konferencji, szkoleń, teambuildingów, to nie znaczy, że w tym roku jesteśmy w stanie zrobić ich 150. Mój zespół jest w stanie to zrobić, lokalowo też damy radę. Nie znaczy to jednak, że rynek trójmiejski taką ilość wydarzeń przyjmie. W tej chwili mamy wielu klientów instytucjonalnych z Polski i zagranicy. Dążymy do tego, aby dywersyfikować odwiedzających Stadion geograficznie. Cały zespół na to pracuje, są efekty. Jednocześnie jesteśmy uzależnieni od kalendarza Ekstraklasy, co nie pozwala nam z dużym wyprzedzeniem zaplanować dużych kongresów czy konferencji, bo nie możemy zagwarantować terminu. Podobnie jest np. ze ślubami czy weselami na stadionie. Jeśli ktoś chciałby zorganizować na stadionie taką uroczystość, musi celować albo w wakacje, czyli poza terminarzem meczów, albo decydować się trzy tygodnie przed ślubem. Nie wiem, czy każda para by tak chciała (śmiech). Z drugiej strony stadion to bardzo popularne miejsce sesji ślubnych – ustalenie terminu jest łatwiejsze. Za każdym razem to wielka moc wrażeń.
Mecze reprezentacji Polski reklamują stadion pośród tych klientów?
Tak. Przedstawiciele firm, którzy przychodzą do nas na mecze cały czas poznają możliwości biznesowe stadionu. Dowiadują się, że tutaj można robić biznes, spotykać się ze znajomymi, bawić się w strefie VIP. Do niedawna stadiony były postrzegane jako pomniki wybudowane dla piłkarzy – trybuna i murawa. Tymczasem to nie jest pomnik. To obiekt multifunkcyjny, który zarówno w Gdańsku, jak innych miastach świata pełni funkcje nie tylko obiektu sportowego, ale też centrum rekreacji, rozrywki i biznesu. Jako operator niezwiązany z klubem codziennie myślimy nad nowymi produktami i eventami, ponieważ musimy utrzymać atrakcyjność miejsca i zarobić na własne pensje. Jeżeli rokrocznie będziemy mieli minus, to w pewnym momencie właściciel powie: „To ja panu i pańskiemu zespołowi dziękuję”. Mamy wielką satysfakcję, że tak dobrze nam idzie nie tylko na tle innych stadionów w Polsce, ale i na świecie. W ubiegłym roku miałem przyjemność zaprezentować case FUN ARENY na kilku międzynarodowych konferencjach – m.in. Stadium Business Summit w Barcelonie, IAKS Congress w Koloniii czy Nordic Venue Forum w Aarhus – gdzie spotkał się z dużym zainteresowaniem, przede wszystkim wśród osób z branży, które wiedzą, że prowadzenie obiektu takiego jak stadion wiąże się z naturalnymi ograniczeniami i nie jest to prosty biznes.
Domyślam się.
O kosztach mówimy otwarcie. Czynsz za sam obiekt wynosi 2 miliony złotych rocznie. Trzeba stadion jeszcze ogrzać, zapłacić rachunki za prąd – między 1,5 a 2 miliony rocznie płacimy za samą energię elektryczną, która jest też zużywana na podgrzewanie murawy. Wiele osób wypomina te kwoty, ale na stadionie nigdy nie była, nie korzystała z usług, nie widziała ani piękna naszego obiektu, ani murawy, na której grają największe drużyny świata. Czyli nie działa tak, jak społeczeństwa za granicą, gdzie stadion traktowany jest jako miejsce spotkań społeczności lokalnej. Wracając do murawy, ileś czasu musi ona na siebie pracować, ale potem trzeba ją wymienić. Gra się na niej 20-25 razy, a jej koszt to około pół miliona. Podgrzewanie murawy, aby była w dobrej kondycji – 300 tysięcy, pielęgnacja – mamy czterech green keeperów, którzy po meczach mają ręce pełne roboty – 200 tysięcy. I jest milion za samą murawę. W tym roku dziękuję wszystkim świętym za taką aurę, bo bardzo mocno oszczędziliśmy na odśnieżaniu (śmiech). Kiedy ktoś prowadzi biznes to wie, że wystawiona faktura to nie zysk, ale też koszty – a te w naszym przypadku są ogromne. W wielu miejscach na świecie obiekty takie, jak stadiony są zwolnione z czynszu i wielu innych opłat, po to, żeby móc inwestować w imprezy i realizować ich jak najwięcej. Takie ulgi przekładają się na atrakcyjność oferty, zwrot medialny, a w efekcie – przyciąganie do miasta kolejnych rzeszy turystów.
Pamięta pan pierwsze wrażenia z obecności na stadionie?
Stadion robi wrażenie zawsze. Obojętnie, jak często się tu jest i w jakim charakterze. Brałem udział w budowie obiektu, ale do końca życia nie zapomnę mojej pierwszej wizyty po jej ukończeniu. Mecz Polska – Niemcy. W ostatniej minucie wyszedłem na chwilę z trybun. Wracając zadzwoniłem do żony: „Kotek, wygraliśmy!”, „Jak wygraliśmy, skoro jest remis?!”, „Nie rób sobie żartów, strzeliliśmy przecież drugą bramkę”, „Tak, ale oni też!”. Przegapiłem najważniejszy moment meczu. Ale stadion robi wrażenie zarówno w czasie eventów, kiedy coś się dzieje, jak i poza nimi, kiedy panuje cisza. Czuć podniosłość.
Bywa pan w FUN ARENIE?
Czasami tak. Niestety nie mam czasu bywać tam zbyt często prywatnie, bo praca jest bardzo intensywna, a kiedy mam czas wolny, to staram się go spędzać w domu. Ale kilka razy byłem. Fajnie jest tam chodzić ze znajomymi, z rodziną. Każdy znajdzie coś dla siebie. Od niedawna mamy kolejną atrakcję – Movement Arena – pierwszy w Polsce obiekt ze strefą parkour inspirowaną kultową grą Mario. Najfajniejsze jest to, że można pobawić się tam wspólnie – większość atrakcji dedykowana jest grupom, np. Escaperooms czy Zoltar Apokalipsa.
Panu bardziej odpowiadają tam gokarty, paintball czy coś jeszcze?
Wstyd się przyznać – nigdy nie jeździłem na gokartach (śmiech). Jeśli chodzi o mnie to w grę wchodzą rozgrywki logiczno-detektywistyczne, czyli Escaperooms. To fajna zabawa. Gra polega na rozwiązywaniu wielu zagadek logicznych. Śmieję się z siebie, że jestem prostym humanistą i matematyka nie była nigdy moją mocną stroną, a jednak gdzieś musi płynąć we mnie krew detektywa. Wyjście do escape roomu polega więc na zebraniu się w kilka osób i wspólnej pracy nad rozwiązaniem. Te 60 minut jest naprawdę intensywnie spędzone, potem też się o tym rozmawia i analizuje kroki zespołu.
FUN ARENA też przyciąga klientów korporacyjnych?
Otwarcie FUN ARENY na terenie stadionu zwróciło na nas oczy wielu osób. Są między nimi rodziny z dziećmi, są korporacje, które szukają miejsca na spotkania biznesowe, spotkania integracyjne dla zespołów. Powiedziałbym wręcz, że FUN ARENA zwraca na stadion uwagę całego świata, bo tak rozbudowane centra rekreacji i rozrywki w obiektach tego typu nie zdarzają się często. A dla nas to ciągle mało. Ze względu na całą koncepcję, jaką przygotowaliśmy na rozwój przemysłu czasu wolnego na stadionie, zaproszono mnie na kilka konferencji, gdzie o tym opowiadałem. To pokazuje, że obiekty multifunkcyjne się uczą wzajemnie i zastanawiają jak się rozwijać. Musimy dbać o ofertę dla pojedynczych gości – np. rodzin z dziećmi, które odwiedzają nas w trybie codziennym – jak centrum handlowe, 7 dni w tygodniu, od 10:00 do 22:00 – ale z drugiej strony też o firmy, które w tygodniu potrzebują przestrzeni i opieki w temacie organizacji większych wydarzeń biznesowych. W naszym zespole tym sektorem gości zajmuje się osoba odpowiedzialna za eventy korporacyjne. Często jest tak, że firma wynajmuje u nas salę w jakimś celu, a w FUN ARENIE jednocześnie organizuje teambuilding. W jednym miejscu zapewnione jest miejsce na szkolenie, imprezę, catering, możemy zapewnić też noclegi, dojazd, rozrywkę w postaci meczu… Wszystko!
Zostawiając escape room – gdyby miał pan stanąć z kimś w szranki w gokartach lub paintballu, to kim by był pański przeciwnik?
Dwayne Johnson. The Rock.
Może się nie zmieścić w gokarcie.
Faktycznie, ale w paintballu pewnie by się sprawdził.
fot.: Tomasz Sagan