Siedzę sobie w knajpie prowegetariańskiej w mieście Łodzi. Oczekuję z delikatną nerwowością, spowodowaną głodem, na swój wypasiony posiłek. Nie jestem jednak sam. W rogu niewielkiej sali siedzą dwie niewiasty, na oko wiek późno gimnazjalny. Ja opanowuję nerwowość głodnego Polaka, przeglądając kolorowe instastory kolegów celebrytów, dziewczyny rozmawiają sobie, jak to przystało na psiapsiółki.
Nic spektakularnego nie zapowiadało się po moim pobycie w tej knajpie, niemniej spośród lawiny masturbujących się swoją zajebistością celebryckich filmików na insta, zaczęły do mnie docierać słowa rozmowy, w zasadzie monologu, jednej z dziewczyn. – „Zaczęło się niewinnie, po prostu budziłam się rano i mi się nie chciało żyć. To i tak był dobry wariant, że przespałam noc, bo generalnie słabo śpię, bo myślę o tym, że życie jest do dupy. Trwało to trochę, ale w końcu stwierdziłam, że może pójdę na terapię, ale nie do psychologa tylko od razu do psychiatry. Ona bardzo miła, pytała mnie o moje życie, relacje z rodziną, no to jej opowiedziałem, że jest super, ale i tak do dupy, bo mi się nie chce żyć, bo życie jest bez sensu itd. Ta psychiatra to bardzo fajna babka, bo od razu powiedziała, że ona tutaj dużo nie może, dlatego proponuje mi drażetki. Zaczęła od Diazepanu, ale tego Tobie nie polecam, bo po nim strasznie ręce swędzą i drapiesz się aż do krwi. Świetny jest Haloperidol z jakimś lekiem wyciszającym typu Valium, po nim to czułam się znakomicie. Nawet apetyt mi wrócił, a co u Ciebie?”
W trakcie tej rozmowy, moja wegańska pizza wystygła i wysuszyła się na wiór, a ja starałem się nie dać po sobie znać, że szok odebrał mi funkcje życiowe. Jak niezwykle smutne jest nasze współczesne życie, ze wszystkimi technicznymi nowinkami, dostępem do socialmediów, wpakowujemy najmłodsze pokolenia w jakieś chore kompleksy, które zaburzają ich naturalny rozwój. Gdzie rozmowy o ciuchach, imprezach, pierwszym pocałunku, nowym chłopaku, pale z geografii, pierwszym wypalonym papierosie? Zatrzymajmy się w tym szale póki możemy.