Nie mogę zasnąć, więc dobijam swój mózg, stymulując oczy niebieskim światłem ze swojego smartfona. Natrafiam w necie na braci Jalals, którzy pałają się robieniem psikusów ludziom na ulicy i nagrywaniem tego z ukrytych kamer, czyli w fachowej nomenklaturze zajmują się „Prankami”.
Bywalcom wirtualnego świata nie trzeba ich przedstawiać. Tym, którzy jednak starają się żyć życiem doczesnym, pędzę z wyjaśnieniem z czego mogą kojarzyć tych Australijczyków. Ich najsłynniejszym „Prankiem” jest dowcip, polegający na tym, że przebierają się w strój „szejka” arabskiego i podrzucają czarną torbę (niby z ładunkiem wybuchowym) w różne miejsca w mieście, po czym uciekają ile sił. Zapewne wiecie jaki jest finał. Przerażeni ludzie rozbiegają się jak karaluchy w bloku z wielkiej płyty, a towarzyszy tym filmikom kawałek zespołu Awolnation – Run, który podbija humorystyczny wydźwięk. Kolejnymi, którymi zasłynęli, były filmiki z okazji Halloween, gdzie w normalnie użytkowanej windzie, na parkingu podziemnym, chłopaki pojawiali się jako postaci z horrorów. Niby nic odkrywczego, ale opustoszały parking, winda w której nagle gaśnie światło, po chwili zapala się i pojawia dziewczynka z japońskich horrorów, może powodować schizę. Z perspektywy widza, jest to świetna zabawa, ale też znakomite studium socjologiczne.
Po obejrzeniu serii tych filmików nachodzą mnie namolne, jak świadkowie jehowy, wnioski. Po 1. japońskie i amerykańskie horrory są na tyle znakomite, że są wstanie zapaść w naszych głowach tak głęboko, że wierzymy w nie, choć doskonale zdajemy sobie sprawę z ich fikcyjności. Po 2. – faceci w typie „maczo”, w obliczu śmiertelnego zagrożenia ze strony laleczki na rowerze z filmu „Piła”, stają się małymi piszczącymi dziewczynkami, które chowają się za spódnicą mamy. Po 3. – stereotypowe postrzeganie świata to największe zagrożenie cywilizacji, zaraz po farbie do włosów Donalda Trumpa. Po 4. – zdecydowanie trzeba w nocy spać, a nie oglądać głupoty na telefonie i potem silić się na wybitny felieton. To mówiłem ja. Jarząbek.