To był 2016 rok, kiedy Leonardo DiCaprio zdobył Oscara. Wielokrotnie dało się wtedy słyszeć, że ten Oscar już mu się należał. Wprawdzie jego rola w filmie „Zjawa” nie była tą, która chwyciła świat za serce, ale wcześniejszy dorobek artysty niejednokrotnie potrafił to zrobić. O złotą statuetkę zawsze warto powalczyć, bo kiedy już stanie na kominku, to zostaje się gwiazdą przez duże G. Nazwisko zaczyna lśnić w gazetach znacznie mocniej, a honoraria wchodzą na zupełnie inną orbitę. Właśnie dlatego podczas uroczystości wręczania Oscarów wszyscy siedzą z drżącym sercem.
Francuski producent może i miał przez chwilę podobne odczucia, ale kto by teraz o tym pamiętał, kiedy Citroena C3 zasypały trofea. Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, nie miałam żadnych wątpliwości: jemu to się po prostu należało. I po siedmiu dniach spędzonych za jego kierownicą nie zmieniłam zdania. Tak, to z pewnością ten kolor lakieru. Śnieżna biel i krwista czerwień to udany duet. Możesz być jednak innego zdania. Do Ciebie należy wybór, zwłaszcza, że tu go masz. Decydując się na dwukolorowe nadwozie, otrzymujesz aż 36 kombinacji. Nie ma nudy.
Uroku ma również dodawać wielki pasek czekolady, który znajduje się po bokach samochodu. To panele z tworzywa sztucznego, które wnoszą do wyglądu nieco wariacji, ale również chronią drzwi przed zniszczeniem. Cóż, samochody w mieście nie mają lekkiego życia. Pomagają w tym jednak kompaktowe wymiary nadwozia. W przypadku Citroena C3 mowa o niecałych czterech metrach. A konkretnie długość nadwozia to 3,99 metra. Mało? To zapraszam do środka. I to każdego. Bo można mieć nogi niczym Anja Rubik, a w barach więcej niż Serena Williams, a i tak komfortu nie zabraknie. To za sprawą bardzo dużej ilości miejsca na nogi oraz szerokim i wygodnym fotelom. Całości dopełnia bardzo ładny kokpit. Nie poddaję się. W poszukiwaniu minusów zajrzałam do bagażnika. W końcu gdzieś one muszą być, w myśl zasady, że na tym świecie nie ma ideałów. Jednak ciężko uznać za minus bagażnik o pojemności 300 litrów w tak niewielkim samochodzie. To może się przejadę?
Pod maską znalazł się wysokoprężny silnik o pojemności 1.6 oraz mocy 100 KM. „Mam Cię” – pomyślałam, bo jednak większą słabość mam do silników benzynowych. Owszem, podczas jazdy nie da się ukryć, że mamy do czynienia z dieslem – odgłosy dochodzące spod maski nie pozostawiają żadnych złudzeń. Ale zużycie paliwa w cyklu miejskim na poziomie 5,5 litra sprawia, że innego silnika po prostu nie chcesz. Wlew paliwa może się kiedyś przydać, dlatego warto sobie zapisać, po której znajduje się stronie. Z zapamiętaniem, przy tak skromnym apetycie, będą problemy. Można się przyczepić do komputera pokładowego, w którym należy szukać nawet tak podstawowych funkcji jak regulacja temperatury i siła nawiewu, bo ich obsługa wymaga oderwania wzroku od drogi. Ale jednocześnie całe menu zostało tak ładnie zaprojektowane, że z jego obsługiwania płynie pewna radość. I do tego cena, która startuje od 39 900 zł. Tak, aby skonfigurować sobie taki ładny egzemplarz, jaki przypadł mi do testu, trzeba wyłożyć nieco więcej. Ale to i tak będzie kwota, której wart jest samochód tak ładny, wygodny i ekonomiczny. Zresztą nie jest to tylko i wyłącznie moje zdanie, bo na polskiej stronie producent chwali się doskonałymi wynikami sprzedaży. Zresztą nie ma w tym niczego złego. W końcu dobrych wiadomości nie należy zamiatać pod dywan.