Jeść, pić i rzucać żelazem

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Kiedy mój trener Michał mówił, że jest „na masie”, to oznaczało, że spożywa 37 posiłków dziennie, a każdy z nich jest dostarczany w pojemniku wielkości wanny. Takie poświęcenie miało być jednak początkiem czegoś spektakularnego. Wiedziałam, że kurtyna w postaci nadmiaru ciała w końcu z Michała opadnie i oczom wszystkich ukaże się spektakularny sukces.

Od kiedy sięgam pamięcią, on zawsze był na masie. Mięśnie zawsze były zbyt małe, chociaż Michał momentami osiągał gabaryty Hulka Hogana. Dlatego pochłaniał kolejnego konia z kopytami, a ja zastanawiałam się, gdzie leży granica. Poddałam się widząc, jak dźwignął 600 kg. Po kilku miesiącach pojawiłam się na siłowni. Sprzęt ten sam, liczba ludzi również bez zmian. Ale Michał już zdecydowanie inny. Bo, dla niewtajemniczonych, po masie przychodzi czas na redukcję. W skrócie: dużo ruchu i rygor w żywieniu większy niż na wojskowym poligonie. A to oznacza, że kurczak gotowany na parze i miska ryżu ganiają cię w snach z piłą łańcuchową. Zwieńczeniem tej drogi krzyżowej jest jednak perfekcyjna sylwetka oraz ciche westchnienia wszystkich samic dookoła. Czyli warto. Mój trener był tego najlepszym przykładem. Przywołałam postać Michała, ponieważ w moje ręce jakiś czas temu wpadł Mercedes-Benz GLC. Młody (zadebiutował w 2015 roku), całkiem ładny (jak to wszystkie Mercedesy ostatnimi czasy) i świetnie zbudowany. Czyli to, co kobiety lubią najbardziej.

Patrząc na niego z zewnątrz, śmiem twierdzić, że panowie z Mercedesa bardzo się postarali, aby na jego widok dało się słyszeć ciche westchnienie na ulicach miasta. Nowy Mercedes GLC cieszy oko. W środku nieco mniej fajerwerków. Deska rozdzielcza praktycznie do złudzenia przypomina tę z modelu GLA, który jakiś czas temu również miałam okazję testować. Czyli ładnie, z głową, po niemiecku. Nie zaskoczył mnie komputer pokładowy. Jego obsługa nadal wymaga sporych pokładów cierpliwości oraz nerwów ze stali. Za każdym razem, kiedy wsiadam do kolejnego, nowego Mercedesa, składam broń już po 20 minutach. Mur, którego nie jestem w stanie pokonać.

Polecenia można wysyłać komputerowi na dwa sposoby: za pomocą touchpada lub bardziej precyzyjnego pokrętła. Zatem dla każdego coś dobrego, bo komu nie odpowiada masowanie palcem kawałka tworzywa, ten ma możliwość pokręcenia. Jeżeli jednak weźmiemy głęboki wdech i staniemy ponad tym nieprzyjaznym akcentem nowego GLC, to muszę przyznać, że samochód dostarcza całkiem sporo przyjemności, kiedy już ruszymy go z miejsca. Podczas jazdy odnosiłam wrażenie, jakby czytał w naszych myślach. Układ kierowniczy jest bardzo precyzyjny i bez sprzeciwu słucha moich poleceń. Na plus jest cisza w kabinie pasażerskiej. Oczywiście nie bez znaczenia pozostaje fakt, że pod maską pracował benzynowy, turbodoładowany silnik, a nie diesel. Dla tych, którzy w motoryzacji cenią cyferki, to doprecyzuję, że silnik miał pojemność 2 litrów i moc 210 KM. Takie osiągi w rodzinnym samochodzie z pewnością zadowolą każdego. W każdym bądź razie ja nie znalazłam powodów do narzekań. Za to tych do pochwał nie zabrakło. Kolejną z nich zgarnęło sztywne zawieszenie. To dzięki niemu ten mięśniak nie wychylał się na zakrętach jakby nadwozie miało zaraz na tym zakręcie pozostać. Dodaję gazu i czuję, że GLC podoba mi się coraz bardziej. Tak, to kolejny bardzo udany model ze stajni Mercedes-Benz. Taki, co można jechać i brać, jazda próbna będzie zbędna. Uprzedzając opinie malkontentów, którzy zaraz podniosą larum w temacie ceny: tak, to drogi samochód. Jego ceny startują od 175 500 zł. Jak nietrudno się domyślić, to cena podstawowej wersji. Każde dodatkowe fajerwerki kosztują. Jak to bywa w luksusie – sporo. Ale trzeba pamiętać, że Mercedes-Benz to samochód, który należy do ścisłej czołówki graczy premium. A luksus pozostaje nim tylko wtedy, kiedy znajduje się w zasięgu nielicznych. I chociaż producent robi całkiem sporo, aby swoje produkty skierować do nabywców różnej płci i w różnym wieku, to w moich oczach symbol gwiazdki zawsze będzie miał zapach pieniędzy.

Dla kogo to jest samochód?

Dla mnie. Zdecydowanie. Mimo, że cztery dni za kierownicą mogą nie ujawnić całej prawdy na jego temat, to okazała się to wystarczająca ilość czasu, aby go skutecznie sprzedać. Jest dokładnie taki sam, jak Michał – nie trzeba z nim rzucać stali przez cały dzień, aby zdecydować się na wykupienie pakietu treningów. Wystarczy chwila w jego towarzystwie.

Reklama

Staram się być koleżanką dla mojego synka | Masza Wągrocka

Prosto z serca Fabryki Norblina transmitujemy dla Was program #burzawkinie, który prowadzi Kinga Burzyńska. Tym razem naszą gościnią jest Masza Wągrocka, znana z hitowego serialu „Matki Pingwinów” dostępnego na Netflix. Dowiemy się jak przygotowywała się do roli w serialu. Czy w codzienności Maszy znajdziemy coś równie zaskakującego jak w fabule serialu?

Rodzice chcieli żebym był prawnikiem, nie fryzjerem | Tomasz Schmidt

Rafael Grieger ponownie zawitał na naszą platformę z kolejnym odcinkiem programu #TheCultureOfTotalBeauty.Tym razem jego gościem jest Tomasz Schmidt – właściciel renomowanego salonu fryzjerskiego w Poznaniu. Porozmawiamy o pierwszych krokach w branży, posiadaniu własnego salonu i zespołu. Czy była to łatwa droga?

Dzięki Puppy Jodze pieski znajdują nowe domy | Wioleta Jusiak

W najnowszym odcinku naszego programu mieliśmy przyjemność gościć Weronikę Jusiak – założycielkę studia jogi „4 łapy na macie”, który łączy miłość do zwierząt i pasję do jogi. Rozmawialiśmy o tym, jak joga może pozytywnie wpłynąć na relację między człowiekiem a jego pupilem oraz o niesamowitej filozofii stojącej za projektem.