Mateusz Kusznierewicz: Zmiany są elementem życia

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

W ubiegłym roku mocno przeżył aferę z Polską Fundacją Narodową, W tym roku został mistrzem świata w klasie Star. Wciąż młody, inteligentny i niezwykle pracowity. Rozmowę z nim czyta się jak poradnik pozytywnego myślenia. 

 

Przed Państwem Mateusz Kusznierewicz, dzień dobry.

Dzień dobry, cześć.

 
Reklama

Mateusz, powinienem zacząć od pytania co u ciebie słychać, bo w mediach ostatnio o tobie cicho.

Tak, to świadome działanie. Ten rok traktuję na spokojnie, robię to co robię, działam, pracuję, rozwijam się, ale nie na pokaz, bardziej dla siebie. I dobrze mi z tym. W tym roku trochę sobie eksperymentuję, patrzę co działa, a co nie, żeby w przyszłości to wykorzystać.

A co będzie w kolejnym roku? Kolejne eksperymenty?

Nie do końca. Cały czas związany jestem ze sportem, żegluję, rozwijam swoją akademię i inne działalności. Tak naprawdę wokół tego żyję, ale zapytałeś o promocję siebie, o budowanie wizerunku, o komunikację czy popularność, budowanie jej. Ta dzisiejsza rozmowa jest chyba moim pierwszym wywiadem który udzieliłem w tym roku. Marcin (Ranuszkiewicz – wydawca anywhere.pl – przyp. autora) zadzwonił kilka tygodni temu i rozmawialiśmy o moim sukcesie na Mistrzostwach Świata, o tym co robię, o mojej dostępności, o zmianach jakie wprowadziłem od zeszłego roku.

Bardziej skupiasz się teraz na biznesie i tych sprawach pozasportowych czy jeszcze sport jest w twojej głowie?

Bardzo dużo pracuję, generalnie. Kocham pracować. Jestem człowiekiem ambitnym i kręci mnie to, że podejmuję jakiś temat, może to być mały, może być niewidoczny dla innych i nim żyję, próbuję ten pomysł wdrożyć albo samemu, albo z kimś i zobaczyć jakie będą tego efekty. I zazwyczaj jest to po prostu praca, biznes, bycie przedsiębiorcą. Oczywiście, oprócz tego jestem też sportowcem. Przez tyle lat uprawiałem wyczynowo żeglarstwo, przygotowywałem się do kolejnych igrzysk olimpijskich. I mimo, że nie planuję już startować w igrzyskach to cały czas żegluję. Tyle, że traktuję to bardziej jako dodatek, raczej przyjemność i podtrzymanie dobrej formy fizycznej. Natomiast od poniedziałku do piątku przychodzę tutaj, do biura, do Olivii Business Center skąd koordynuje moje przedsięwzięcia biznesowe.

Nazywasz dodatkiem to, że zdobyłeś złoty medal w klasie star dwa tygodnie temu?

Dziwna sprawa, co?

Dziwna.

Moja motywacja do zwycięstwa w tegorocznych Mistrzostwach Świata wynikała z pragnienia osiągnięcia czegoś wyjątkowego a nie z chęci pokonania przeciwników. Tytuł Mistrza Świata jest czymś fantastycznym! Szczególnie jak się go zdobywa w wieku 44 lat. Po dłuższej przerwie wróciłem do regatowego żeglarstwa. Można powiedzieć, że na nowo przygotowuje się i startuje w regatach. Kiedyś się starałem, wszystko stawiałem na jedną kartę, szalałem w tych przygotowaniach i nie zawsze się udawało, bo przecież sukcesy mam na swoim koncie z dawnych lat, na igrzyskach olimpijskich, na mistrzostwach świata. Teraz nadal uprawiam sport wyczynowo i cały czas traktuję go bardzo poważnie, ale podchodzę do tego na luzie, z rezerwą, często przyjeżdżam na ostatnią chwilę na regaty i później okazuje się, że wracam z medalem. Akurat na mistrzostwach świata dziabnęliśmy ten tytuł, to dziwna sytuacja, prawda? Ale jest w tym jakaś zasadność, że jeżeli się coś robi dla przyjemności, w dobrej atmosferze, wszystkie elementy się składają. Nie ma dużej presji, tu bardzo często osiąga się wyjątkowe rezultaty. Jestem osobą, na którą źle działa presja. Mnie wystarcza presja wewnętrza, bo zawsze stawiam sobie dość wysokie wyzwania i wymagania. Do tego dochodzi jeszcze presja z zewnątrz i w pewnym momencie może jej być po prostu za dużo.

Wydaje mi się, że to wszystko bardzo trudno pogodzić. Praca, o której mówisz i jeszcze treningi. W dzisiejszym sporcie, bardzo wyspecjalizowanym, stojącym na bardzo wysokim poziomie w każdej dyscyplinie, to jest właściwie nie do wykonania.

To jest faktycznie trudne. Na wszystko trzeba poświęcić dużo czasu. Złapałem się na tym, że robiąc zbyt wiele rzeczy na raz, równolegle, żadnej nie wykonywałem na najwyższym poziomie. Dlatego teraz bardzo świadomie układam sobie plan czym się będę zajmować i co jest dla mnie ważne. Potrafię to robić, bo mam lata doświadczeń, do tego nie wszystko robię sam. Buduję zespoły, osoby, które staram się już tylko doglądać i wyznaczać kierunki, w pewnym sensie nadzorować, ale już nie działać operacyjnie. I dzięki temu realizowane są fajne pomysły, w których ja też uczestniczę.

Zresztą w klasie Star pływa się we dwójkę, to już prawie zespół. Odpowiedzialność się rozbija na dwie osoby.

Nigdy nie zapomnę pierwszej sytuacji, kiedy z Finna przesiedliśmy się na Star. Pływaliśmy wtedy z Dominikiem, który przez lata był przecież moim najgroźniejszym rywalem w Finnie. Usiedliśmy na tego Stara na jeziorze Garda we Włoszech w 2005 roku. I w pewnym momencie zbliżaliśmy się do skały, pomyślałem: Zaraz się rozbijemy, trzeba zrobić zwrot.Jak pomyślałem, tak zrobiłem, odchyliłem ster, przeszedłem na drugą stronę, ale Dominika tam już nie było. Wylądował w wodzie. Kiedy go wyłowiłem, zapytałem co się stało, a on powiedział: Mateusz zrobiłeś zwrot, ale o niczym mi nie powiedziałeś.

Co dał ci sport i co dało ci żeglarstwo? Mówiłeś o podróżach, coś jeszcze?

Myślę, że zaradność, przedsiębiorczość. Nie mówiąc już o tym, że potrafię wyznaczyć sobie cel, później drogę jak ten cel osiągnąć, dać sobie radę w trudnej sytuacji. Daję sobie radę zarówno z sukcesem, jak i porażką. Radzę sobie też z pracą w zespole, bo nawet kiedy pływałem samemu to miałem jednego czy drugiego trenera, miałem sparing partnerów, fizjologa, cały zespół, który nad tym działał. I to była nauka pracy w zespole. Sport dał mi też olbrzymie grono znajomych, kontaktów na całym świecie. Jeszcze dziś przed naszym spotkaniem korespondowałem z Australiczykiem, Japończykiem, Urugwajczykiem i Kanadyjczykiem, z którymi pracujemy wspólnie nad projektem, który ujrzy światło dzienne w 2021 roku.

A co sport ci odebrał?

Myślę, że wiele. Przede wszystkim nie byłem na swojej studniówce a na studiach byłem tylko gościem.

Naprawdę żałujesz, że nie byłeś na studniówce?

To są takie momenty, które zapadają w pamięć, bo każdy ma swoją ścieżkę. Przez liceum i studia się po prostu prześlizgnąłem. Byłem już wtedy gościem w Polsce, bo dość intensywnie przygotowywaliśmy się do pierwszych czy drugich igrzysk. To też jest jakaś cena, którą zapłaciłem. Dość późno też założyłem rodzinę. Bardzo świadomie, bo podróżując około 280 dni w roku, nie chciałem być gościem w domu, nie chciałem być obcy dla moich najbliższych osób. Poczekałem aż zwolnię tempo i zakończę karierę, zwłaszcza olimpijską i wtedy założyłem rodzinę.

Można powiedzieć, że sport odebrał ci pierwsze małżeństwo? Nie chcę wchodzić mocno w twoje życie prywatne, ale wydaje mi się, że tak trochę było, prawda?

Tak, z Agnieszką poznaliśmy się tuż po Atlancie i byliśmy razem przez kilka lat. Faktycznie, nasze drogi się rozjechały. Tamten etap się zakończył. Po kilku latach poznałem Izę i jesteśmy super małżeństwem, mamy dwójkę dzieci, jestem super zadowolony, że zarówno ona jak i ja, bazując na naszych doświadczeniach i świadomości czego chcemy, na czym nam najbardziej zależy, idziemy w jedną stronę. Nie dość, że się kochamy to przede wszystkim jesteśmy przyjaciółmi i partnerami, niezależnie od tego czy dzieją się rzeczy wspaniałe i cudowne, czy są trudne momenty. To pełnia szczęścia mieć przy sobie osobę tak bliską i tak wspierającą. Ja też mam olbrzymią chęć uczestniczenia w jej życiu, w naszym życiu, w kreowaniu naszego życia. I to jest fajne, to jest dobre.

Super. Wracając do sportu, pierwszy olbrzymi sukces. W tym roku mamy znowu złoty medal, tym razem w klasie Star. Ale to trochę inny medal. To nie są igrzyska olimpijskie. Te dwa złota dzieli wiele lat. Masz inne podejście do tych medali, inaczej przeżywasz teraz sukces?

Tak, ale może zaskoczę ciebie i was… Czasy były zupełnie inne. Inaczej przyjmowało się i konsumowało sukcesy sportowców. Nie było takiej dominacji bardzo popularnych dyscyplin jak piłka nożna, skoki narciarskie czy siatkówka. Dzisiaj takie dyscypliny sportu jak żeglarstwo, w którym też osiągamy sukcesy, wymagają ogromnej pracy promocyjnej by dotrzeć do szerokiego grona kibiców i sympatyków. A kiedyś było inaczej, dziennikarzy w redakcjach sportowych było więcej, byli sfokusowani i przydzieleni do poszczególnych dyscyplin, mieliśmy swoich tzw. opiekunów w Przeglądzie Sportowym, w Wirtualnej Polsce, w Rzeczpospolitej, Wyborczej, różnych innych periodykach, miesięcznikach i tygodnikach. Było to dość dobrze poukładane. Druga sprawa jest taka, że dla mnie tamten sukces był pierwszy i medal był moją trampoliną do profesjonalnego sportu. Mocno wtedy postawiłem na wyczyn. Dzisiaj sukces jaki osiągnęliśmy z Bruno Prada, zwyciężając w Mistrzostwach Świata był dla mnie wisienką na torcie. Żyję i mógłbym żyć bez tego wspaniałego sukcesu. Ono niewiele zmieniło w moim życiu. A wtedy? Mój świat obrócił się o 180 stopni, ale to co jest najważniejsze to to, że wtedy mało osób towarzyszyło mi w tym sukcesie. Oczywiście, było bardzo wiele osób, Polaków przede wszystkim, którzy byli razem ze mną. Cały team olimpijski, trenerzy, oficjele, ale to nie to samo co teraz. Na mistrzostwach świata w tym roku była ze mną cała moja rodzina. Ja miałem swoją rutynę dzienną, a oni byli tam na wakacjach. Widzieli przed startem puchar mistrzów świata, i nakręcili się, że przyjechałem po ten puchar. Przede wszystkim, mój 6-letni syn Max razem z Izą, Nataszą i również ze znajomymi. A tymczasem pierwszy wyścig – z 17-tego czy jeszcze gorszego miejsca, awansowaliśmy na samej mecie na 6-te. Wróciłem, oni gdzieś na basenie się bawią i pytają jak było. Mówię, że ciężko, ale dobrze, bo 6 miejsce. Jak to? Przecież masz wygrać.Odpowiedziałem: spokojnie, walczymy do końca, będzie ciężko, ale nie jest źle, cierpliwości, przed nami jeszcze 5 wyścigów.Drugiego dnia zajęliśmy drugie miejsce – historia się powtórzyła. Następnego dnia 11. to już byli załamani. Ale powiedziałem, że ja się nigdy nie poddaję, że będę walczył. I przeszliśmy tak z moją rodziną przez całe te regaty. Ostatniego dnia był decydujący wyścig, startowaliśmy z 3. miejsca, a były 64 załogi. Wygraliśmy ten ostatni wyścig i zdobyliśmy mistrzostwo świata. Oni czekali na mnie w porcie, z szampanem, z flagami, wrzucili mnie później do wody i powiem szczerze – te mistrzostwa świata, to co oni zobaczyli, mój wysiłek, drogę, że nie możesz się poddać, że trzeba pozytywnie myśleć, to było bezcenne dla nich. Ja się tak cieszę, że oni to zobaczyli na własne oczy i to jest dla mnie najcenniejsze. Patrzę na ten świat przez pryzmat wartości i co komu pokazujesz i dajesz przez takie sukcesy.


Reklama

A ta zmiana podejścia, o której mówisz wynika z umiejętności wyciągania wniosków z tego, co cię spotkało w ostatnim czasie? Chyba wiesz o czym mówię.

Bez dwóch zdań. Bardzo przepracowałem ten fuck-up nad projektem Polska 100 w zeszłym roku. To była piękna katastrofa. Dziś mówię „piękna”, ale rok temu mówiłem o makabrycznych przeżyciach i katastrofie. Dwa lata ciężkiej pracy nad projektem, który został pogrzebany i zamknięty w bardzo brzydki sposób. Ale dziś mogę powiedzieć: Boże, jak dobrze, że tak się stało. Z wielu względów. Przede wszystkim dlatego, że nie mam już kontaktu z tymi ludźmi. Mam też teraz możliwość i czas realizować i uczestniczyć w fantastycznych przedsięwzięciach. Ale przez pierwsze cztery miesiące byłem niemal w żałobie po projekcie nad którym tak długo i ciężko pracowałem. Wiele bliskich osób mi pomogło, ale najbardziej pomogła mi moja żona. „Mateusz, my będziemy cię wspierać, już cię wspieramy, zawsze możesz na nas liczyć”. Zasugerowała też, że powinienem mieć specjalistę, wręcz psychologa. Ale udało się znaleźć coacha, który idealnie do mnie trafił. Często się spotykaliśmy i nadal spotykamy. Bardzo dużo się o sobie dowiedziałem, wzmocniłem się przez przepracowanie tego wszystkiego. Do tego stopnia, że dziś rozumiem jak na tym skorzystałem. Wręcz uważam, że ten kubeł zimnej wody bardzo zmienił mnie i moje podejście do ludzi oraz do tego co jest ważne. Dziś już nie dbam o to, czy lubi mnie 500, 5000 czy 50 000 osób, dla mnie ważnych jest tych 5 osób, z którymi mam kontakt, których cenię, na których mi zależy. Nawet w żeglarstwie…nie pływam już na łódkach 10, 15, 20-to osobowych, bo zauważyłem, że im więcej osób na pokładzie, tym może być mniej przyjemnie. Dużo większą frajdę mam z żeglowania w 4-osobowych zespołach. Każda z tych osób ma dzięki temu duży wpływ na to, co robimy. Tak więc, to są lekcje, które odbierasz przez całe życie. Nie zawsze na fali sukcesu, często też i porażek. Myślę, że przede wszystkim porażki nas zmieniają, mnie najbardziej w sporcie zmieniły igrzyska w Sydney, gdzie zająłem jedno z najgorszych możliwych miejsc – czwarte. Najwięcej wniosków wysnułem, a później dokonałem zmian w swoim życiu, po Sydney i po ubiegłym roku.

Taki poradnik pozytywnego myślenia. Mimo wszystko życzę ci, żeby takie sytuacje cię nie spotykały.

Nie znam nikogo, kto nie doznałby mniejszej lub większej porażki. Traktuje je jako element życia, swego rodzaju wyzwanie. Podchodzę do nich spokojnie, wyciągając wnioski. Porażki wzmacniają mnie bardziej niż sukcesy.

Dziękuję ci Mateusz za rozmowę.

Ja również, miło było.

 

fot.: Aleksandra Mecwaldowska

 

Dziękujemy firmie Olivia Star Top za udostępnienie przestrzeni widokowej na 32. piętrze. Zapraszamy na taras widokowy do Gdańska!

 

Reklama

Rodzice chcieli żebym był prawnikiem, nie fryzjerem | Tomasz Schmidt

Rafael Grieger ponownie zawitał na naszą platformę z kolejnym odcinkiem programu #TheCultureOfTotalBeauty.Tym razem jego gościem jest Tomasz Schmidt – właściciel renomowanego salonu fryzjerskiego w Poznaniu. Porozmawiamy o pierwszych krokach w branży, posiadaniu własnego salonu i zespołu. Czy była to łatwa droga?

Dzięki Puppy Jodze pieski znajdują nowe domy | Wioleta Jusiak

W najnowszym odcinku naszego programu mieliśmy przyjemność gościć Weronikę Jusiak – założycielkę studia jogi „4 łapy na macie”, który łączy miłość do zwierząt i pasję do jogi. Rozmawialiśmy o tym, jak joga może pozytywnie wpłynąć na relację między człowiekiem a jego pupilem oraz o niesamowitej filozofii stojącej za projektem.