“Kiedy ludzie mnie pytają, ile mam dzieci, to odpowiadam, że mam troje: mam syna Nicolasa, który ma trzynaście lat; córkę Laurę, jedenaście lat; a mam także Klasę C (W 204)” – Marc Boderke, CEO Mercedes-Benz Polska, Austria i Czechy.
Jestem z pokolenia, które było pozostawione po drugiej stronie Żelaznej Kurtyny. Gdy byliśmy dziećmi, mieliśmy kilka marzeń: zdobyć buty Adidasa, parę niebieskich jeansów i, któregoś dnia, Mercedesa. To znaczy – któregoś dnia zostać kierowcą starej taksówki. W Polsce nie było nowych aut. Chcieliśmy być częścią zachodniego świata. A teraz, w czasach światowego kryzysu ekonomicznego, słyszę, że tutaj w Polsce Mercedes ma wzrost sprzedaży rzędu ponad 30% w pierwszym półroczu tego roku. Czasy się zmieniły. Na ulicach mojego miasta jest tylko kilka Mercedesów – ale zabytkowych. Mają żółte tablice rejestracyjne. Rzadkie, niesamowicie drogie dzieła sztuki. Piękne, jak nowe AMG, które stały się bardzo popularne w Polsce. Zniesienie Żelaznej Kurtyny dało nam szansę. I wygląda na to, że jej nie straciliśmy. Wczesnym latem, o poranku, na średniowiecznej starówce gdańskiej, spotkałem się Markiem Boderke, CEO Mercedes-Benz na Polskę, Austrię i Czechy, aby porozmawiać o samochodach, historii i pasji.
Czy rynek w Polsce naprawdę rośnie szybciej niż w innych krajach?
Obecnie naprawdę przyspieszył. Rynek premium – bo tylko ten nas interesuje – urósł w pierwszym półroczu o 33%! Mercedes świetnie radzi sobie na świecie (wzrost o jakieś 14%), a w Polsce o 27% w ubiegłym roku. Ten wzrost jeszcze przyspieszył w pierwszych miesiącach roku. Sam widzisz, że liczby rosną, a ich kierunek pokazuje nam, że tak będzie też dalej.
Czyli jeden Mercedes przypadnie wkrótce na jedną polską rodzinę. Czemu tak je lubimy?
Z rozeznania rynku w Polsce widzimy, że Polacy są bardzo emocjonalni. I wygląda na to, że Mercedes odpowiada tym emocjom, prezentując seksowną stylistykę swoich modeli. Polacy mają także bardzo emocjonalne podejście do technologii.
Nie potrafimy poprawnie parkować i potrzebujemy tych wszystkich gwizdków?
Nie, to nie o to chodzi. Widzimy, że w Polsce jest pragnienie posiadania najnowszych i najlepszych technologii. Skąd się to pragnienie bierze? Nie wiem, to pan pewnie wie lepiej. Jednak nasze rozeznanie rynkowe pokazuje, że tak jest. A jeśli chodzi o motoryzację, to Mercedes zapewnia topową technologię. Nie tylko, jeśli chodzi o systemy napędowe, ale też w kwestiach wspomagania systemu bezpieczeństwa i komfortu, takich jak jazda autonomiczna, czy tzw. „connectivity”, czyli łączność kierowcy z samochodem nie tylko w czasie podróży, ale też przed i po niej. Nie ma na rynku auta, które wykona coś takiego, jak autonomiczne parkowanie – równoległe czy prostopadłe – ze smartfona. Albo takiego, które samoczynnie zmieni pas na autostradzie. Nowa Klasa E jest autem w 70-80% autonomicznym. Zmieniając pas na autostradzie, np. w Niemczech, gdzie nie obowiązują limity prędkości, auto musi „spojrzeć” w lusterko (oczywiście za pomocą systemu kamer, czujników i sensorów), aby sprawdzić, czy pas jest faktycznie wolny, czy z tyłu nie nadjeżdża pojazd z prędkością 200 km/h. Te czujniki muszą naprawdę działać błyskawicznie i niezawodnie – muszą się upewnić, że pas jest wolny i ocenić prędkość innych aut. Jazda autonomiczna to wielki temat w najbliższej przyszłości. Za kilka lat samochody będą przyjeżdżać i odjeżdżać same, a więc generalnie będziesz mógł pojechać gdzieś na gdańską starówkę, gdzie nie ma miejsc parkingowych, wysiąść i powiedzieć samochodowi „dobra, wracaj i zaparkuj przed domem” albo gdzieś poza miastem.
Mówisz o samochodach z ogromną pasją. Jak to się stało, że inżynier został prezesem?
To dłuższa historia. Jestem inżynierem, takie mam wykształcenie, ale muszę przyznać, że nie skupiałem się na studiach na teorii, bo moją pasją były auta. I tak, gdy tylko miałem wolną chwilę, to grzebałem przy autach, pochylałem się nad autami, leżałem pod autami. Mam blizny na ramionach od tego, jak leżałem pod autem i spawałem, a olej kapał i przepalał mi ubrania. Kiedy dostałem do roboty pierwszego Mercedesa, to ten samochód wywarł na mnie duże wrażenie. Zauważyłem, że technologia tego auta, poziom techniki, poziom rzemiosła był o niebo wyższy niż we wszystkich innych. Ponieważ Mercedes był o wiele bardziej zaawansowany i różny od wszystkiego, nad czym dotąd pracowałem, zdecydowałem, że chcę pracować właśnie dla Mercedesa. Słusznie odniosłem wrażenie, że ta firma produkuje najlepsze samochody na świecie. Była połowa lat dziewięćdziesiątych, raczej kryzys, właściwie nie zatrudniano nowych pracowników. Ale miałem szczęście i dostałem się na staż. Potem pracowałem w różnych działach, byłem na przykład w produkcji w Indiach, potem w dziale badawczo-rozwojowym. W końcu wylądowałem w dziale rozwoju produktu przy projektowaniu schematów rozwoju produktów, które zostaną wprowadzone dopiero za kilka lat. Pracowałem dla nowej generacji SLR-a . Wyobrażasz to sobie? Niedługo po szkole inżynierskiej pracować nad ikoną wśród modeli Mercedesa? To był świetny start. Potem zajmowałem się strategią i w końcu zostałem szefem produktu – modelu Klasy C.
Nie tęsknisz za pracą mechanika?
Prawdę mówiąc miłe jest to, że zawsze mam kontakt z samochodami.
Czyli część ciebie jest w tym projekcie?
Kiedy ludzie mnie pytają, ile mam dzieci, to odpowiadam, że mam troje: mam syna Nicolasa, który ma trzynaście lat, córkę Laurę – jedenaście lat i Klasę C, czyli generację W 204, która ma około dziewięć lat. Czyli trzynaście, jedenaście i dziewięć. To są moje dzieci. Pracowałem nad Klasą C od początku do końca, od pierwszej burzy mózgów po produkcję pierwszego modelu. Gdy zaczynaliśmy, nie wiedzieliśmy, jak to auto powinno wyglądać. Musieliśmy patrzeć na kilka lat naprzód, wkroczyć w dwudziesty pierwszy wiek, spojrzeć w przyszłość. Podstawowy zespół to było około dziesięć osób, które odpowiadały za kształtowanie tego auta.
Bierzesz kartkę papieru i ołówek i…
Przy projekcie nowego modelu najpierw prowadzisz rozpoznanie rynku, trendów, ale i potrzeb klienta. To była moja rola jako product managera. Byłem w permanentnym kontakcie z inżynierami i stylistami. Wierzę, że Klasa C (W 204) była ważnym krokiem w zmianie postrzegania marki: z marki raczej zorientowanej na komfort, na markę emocjonalnie porywającą i podniecającą. To było jednym z naszych głównych wyzwań. Poprzednia generacja Klasy C, W 203, była postrzegana jako poważna, konserwatywna i trochę nudna. Nowa miała być odmłodzona i sportowa. Ale nie chcieliśmy tracić aspektu komfortu, bo w końcu jesteśmy Mercedesem, prawda? Równocześnie chcieliśmy auto usportowić. A to bardzo trudne, ponieważ sport i komfort to konflikt interesów w inżynierii pojazdów. Pracowaliśmy gównie nad innowacjami, które pozwoliłyby zachować komfort, a równocześnie podnieść sportowe zalety auta. Na przykład: innowacyjny system tłumienia drgań.
Czyli jaki?
Taki, że działa automatycznie i dwustopniowo: wewnętrzny tłumik jest od małych wstrząsów, jest delikatny, a gdy wstrząs się natęża, większy tłumik zaczyna pracować i stabilizować samochód. A to tylko jeden przykład. Inny przykład: wskazówki dla stylistów. I tutaj właśnie pojawiają się emocje. Poprzednia Klasa C miała, jak to nazywamy, orzechowe przednie światła, w kształcie orzeszków. Pamiętasz, prawda? Gdy spojrzysz w twarz tego auta, zauważysz, że szczególnie w samochodach sprzed 2004 roku wyglądają one na troszkę nieśmiałe. A nieśmiałość to nie jest cecha w DNA Mercedesa. Mając Mercedesa, wysyłasz sygnał, że jesteś liderem. Z focusów dowiedzieliśmy się, że ten rys nieśmiałości w aparycji poprzedniej generacji nie pasuje do wizji marki i nie jest tym, czego właściwie oczekują nabywcy. Zmieniliśmy przednie światła – generacja W 204 stała się liderem i odniosła największy motoryzacyjny sukces w ilości sprzedanych aut w historii Mercedesa do dnia dzisiejszego.
Czyli zmieniając nieśmiałe lampy po części zmieniliście markę…
To nie tylko lampy. To mnóstwo rzeczy, które trzeba było zrobić. Ale o tym pogadamy następnym razem. Mamy jeszcze dużo do zaoferowania.
fot. Tomasz Sagan, materiały prasowe