Tylko dwa rodzaje samochodów wzbudzają najwięcej emocji. Te duże, bo czujemy się w nich niepokonani. W tych szybkich z kolei czujemy się szczęśliwi. Wydawałoby się zatem, że połączenie rozmiaru z osiągami to przepis na sukces. Nikt jednak nie odważył się na ten eksperyment. Z wyjątkiem Porsche. Efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania.
Przyszedł na świat w 2002 roku, ale nie miał łatwego dzieciństwa. Wielbiciele marki wilkiem patrzyli na nowego przybysza. Owszem, urodą Cayenne czerpał całymi garściami ze stylistyki Porsche, ale rozmiar XXL stał w sprzeczności z filozofią, wedle której powstawały najbardziej utytułowane samochody w dziejach motoryzacji: małe, szybkie i po prostu piękne. Aż tu nagle kurtyna poszła w górę i oczom całego świata ukazał się duży i ciężki mięśniak. Nie, to się nie uda – złośliwi nie mieli złudzeń. A jednak Cayenne szybko zdobył sobie całe rzesze przyjaciół. Ameryka Północna zaprzedała mu swoją duszę, a i w Europie ten model zrobił zawrotną karierę. W końcu akcje dużych samochodów zawsze były w cenie. A jeżeli oprócz komfortu podróżowania można mieć jeszcze prestiż, jakim niewątpliwie jest logo Porsche, to nie ma nad czym się zastanawiać. Zastanawiali się za to Niemcy. Konkretnie nad tym, jak można utrzeć nosa konkurencji. Nie można mieć wszystkiego – mówi stara prawda. „A właśnie, że można” – postawili się inżynierowie ze Stuttgartu. To dzięki ich fantazji właśnie trzymam w dłoni kluczyk do przygody, którą zapomnieć równie trudno, co wizytę w Disneylandzie. Bo Disneyland tylko pozornie jest parkiem rozrywki dla dzieci. Wystarczy zostawić potomstwo w domu i przekroczyć bramy tego miejsca, aby się przekonać, że największe atrakcje czekają tutaj właśnie na dorosłych. Z Porsche Cayenne GTS jest dokładnie tak samo. Usportowiona odmiana ujrzała światło dzienne w 2008 roku. Na odświeżenie GTS musiał poczekać aż do końca 2014 roku. Jak daleko zaszły zmiany?
Już na sam widok odczuwa się dreszcze. Karmazynowy kolor to lakier ze specjalnej palety producenta. Wart grzechu i zdecydowanie każdych pieniędzy. Do kompletu samochód otrzymał mroczne, 20-calowe felgi. Emocje są tak silne, że czuć, jak tworzą trąbę powietrzną nabierającą rozpędu po otworzeniu drzwi. Wnętrze w całości zostało wykonane z grafitowej alcantary. Czerwone przeszycia oraz pasy bezpieczeństwa ostrzegają: dzieciom wstęp wzbroniony. Krwisto czerwony obrotomierz pośrodku wyraźnie komunikuje, że to jaskinia uciech tylko dla dorosłych. Sportowe fotele łapią ciało w żelaznym uścisku, a ja oczyszczam głowę ze wszystkich zbędnych myśli i przekręcam kluczyk. Rozpoczyna się prawdziwa symfonia w wykonaniu układu wydechowego, która z każdym mocniejszym naciśnięciem gazu przybiera na sile. Cayenne GTS jest głośny, a może być jeszcze głośniejszy za sprawą jednego, niepozornego przycisku zlokalizowanego na konsoli środkowej. Po jego naciśnięciu wiesz, że upłynie wiele lat, zanim po raz kolejny spotkasz samochód, który tak bardzo odmieni twoje życie choć na chwilę. Sprawcą tego zamieszania jest również benzynowy, podwójnie doładowany silnik o pojemności 3,6 litra oraz mocy 440 KM. Wystarczy delikatnie oprzeć nogę na gazie, aby to stado koni zerwało się do galopu, a wtedy wskazówka prędkościomierza sprintem zmierza coraz wyżej i wyżej, zaś układ wydechowy swoim wrzaskiem wręcz rozrywa rzeczywistość. Jednak to, co zaskakuje najbardziej, to fakt, że mimo tych pokładów agresji samochód porusza się lekko niczym ważka. Prędkość rośnie, ale Cayenne GTS wciąż sprawia wrażenie, jakby unosił się 5 cm nad ziemią. Silny brutal, który jednocześnie porusza się z wdziękiem baletowego tancerza. Właśnie to połączenie sprawia, że ten samochód jest tak pociągający. Nie przestaje bawić, bo też nie zaczyna męczyć. Nie nudzi, bo jest idealny pod każdym względem. Kabina pasażerska jest wykonana tak gustownie, że człowiek ma ochotę tutaj zamieszkać. Nawet po całym dniu spędzonym za kierownicą ani przez chwilę nie mam ochoty zrobić sobie przerwy. Próbuję wysiadać, ale Cayenne GTS wcale mi tego nie ułatwia. Głębokie sportowe fotele tak jakby chciały mnie zatrzymać na siłę. Wyrywam się z trudem wbrew własnej woli. Opuszczając Disneyland po 12 godzinach też wciąż odczuwa się niedosyt.
Tomasz Koć i Julia Trojanowska w podsumowaniu filmów, które mogliście oglądać w listopadzie w Kino Kinogram, a także w zapowiedzi, co czeka na Was w grudniu!
Prosto z serca Fabryki Norblina transmitujemy dla Was program #burzawkinie, który prowadzi Kinga Burzyńska. Tym razem naszą gościnią jest Masza Wągrocka, znana z hitowego serialu „Matki Pingwinów” dostępnego na Netflix. Dowiemy się jak przygotowywała się do roli w serialu. Czy w codzienności Maszy znajdziemy coś równie zaskakującego jak w fabule serialu?
Rafael Grieger ponownie zawitał na naszą platformę z kolejnym odcinkiem programu #TheCultureOfTotalBeauty.Tym razem jego gościem jest Tomasz Schmidt – właściciel renomowanego salonu fryzjerskiego w Poznaniu. Porozmawiamy o pierwszych krokach w branży, posiadaniu własnego salonu i zespołu. Czy była to łatwa droga?
Piotr Mosak w kolejnej dyskusji i rozważaniach. Tym razem gościem naszego prowadzącego w programie #zMosakiemWywiad jest Jacek Małagowski – znany w mediach także jak „Typowa mama”. Czy ma jakieś pytania do naszego psychologa?
W najnowszym odcinku naszego programu mieliśmy przyjemność gościć Weronikę Jusiak – założycielkę studia jogi „4 łapy na macie”, który łączy miłość do zwierząt i pasję do jogi. Rozmawialiśmy o tym, jak joga może pozytywnie wpłynąć na relację między człowiekiem a jego pupilem oraz o niesamowitej filozofii stojącej za projektem.
Lanberry jest dzisiaj w naszym studio! Na łamach naszej platformy porozmawiamy na temat ostatniego finału programu „The Voice of Poland”, a także o najnowszych dziełach artystki, czyli płycie „Heca”. Spotkanie prowadzi Alicja Pruszyńska.
W dzisiejszym programie #JewelsOfDreams prowadzącą Marlena Masiejczyk gości Karolinę Cagarę – znawczynię pereł i biżuterii szlachetnej oraz właścicielkę firmy Belen. Wspólnie z nami przenieśmy się do świata biżuterii, zapraszamy.