BMW Z4 – pieniądze szczęścia nie dają

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Został zaprojektowany przez dwie kobiety. A mimo to w bagażniku zamiast apteczki nie znajdziemy kosmetyczki. Zabierze na pokład tylko dwie osoby, a kieszeń w spodniach jest bardziej pojemnym schowkiem niż te, które można znaleźć w BMW Z4. Jednym słowem samochód niepraktyczny do bólu. I taki miał właśnie być. W takim razie gdzie tkwi jego magia?

To był rok 2009. Na targach motoryzacyjnych w Detroit kurtyna poszła w górę, a cały świat wstrzymał oddech. Oczom wszystkich zgromadzonych ukazał się bowiem samochód, który wzbudził falę zachwytu. Co więcej, przez kolejne ani trochę nie tracił na atrakcyjności. Aż do 2016 roku. Informacja, która obiegła świat kilka dni temu, była ciosem w twarz: BMW oficjalnie zakończyło produkcję modelu Z4. Owszem, pojawi się następca. Będzie nosił imię Z5 oraz brezentowy dach. A chyba nie muszę mówić, że to już nie to samo. Z pewnością w niejednym oku zakręciła się łezka. W moim również. Dlatego niniejszy materiał będzie hołdem, jaki chcę złożyć tej maszynie.

Zacznę od tego, że BMW Z4 zdobyło prestiżową nagrodę Red Dot Award, co jest najlepszym dowodem na to, że „zetka” swoim wyglądem nie tylko mnie rzuciła do swych stóp. Międzynarodowe jury złożone z ważnych ludzi o bardzo wybrednym guście doceniło kobiece wyobrażenie na temat rasowego roadstera. A przepis na tego typu samochód jest prosty: długo z przodu, krótko z tyłu i dwa siedzenia pośrodku. Ale w przypadku BMW Z4 całość w opakowaniu o wiele ładniejszym niż u konkurencji. Nad materiałami, jakich użyto do wykonania tego samochodu, nie będę się rozwlekać. Są z najwyższej półki czyli tak, jak w każdym BMW. Kto uważa inaczej, ten albo nigdy nie siedział w BMW, albo obcowanie z motoryzacją powinien ograniczyć do zabawy resorakami. Za to opowiem jak wygląda świat zza kierownicy takiego samochodu.

Przede wszystkim trzeba się przygotować na dużą ilość uwagi oraz pytań ze strony przechodniów. Wiek oraz płeć nie odgrywają tutaj żadnego znaczenia, bo dzieciakom na widok tego samochodu oczy rozszerzają się bardziej niż podczas wizyty w fabryce czekolady. Na światłach trzeba się dużo uśmiechać, a przynajmniej grzecznie jest odwzajemnić uśmiech innych kierowców. A, uwaga, uśmiechać się będą do Was wszyscy. Padnie też dużo pytań o moc, apetyt na paliwo oraz cenę. Na te ostatnie można nie odpowiadać, w dobrym guście jest nie rozmawiać o pieniądzach. Ale jeżeli chodzi o moc, to są już powody do pochwał. Wprawdzie w testowanym egzemplarzu pod maską ukrywał się najmniejszy, benzynowy silnik 2.0 (oznaczony jako 2.8i ) ale o mocy 245 km. To wystarczy, aby nie tylko solidnie pośmigać, ale również ostro pozamiatać na zakrętach. Bo Z4, jak przystało na BMW, napęd ma przenoszony na tylną oś. Czyli rodeo w niemieckim wydaniu. Jak nietrudno się domyślić, uśmiech nie schodzi z twarzy. I wcale nie mam na myśli wyłącznie kierowcy. Dodatkowo samochód został wyposażony w M-pakiet. A to oznacza, że układ wydechowy brzmi tutaj niczym koncert światowej klasy tenora. Pełnią szczęścia jest automatyczna, 8-biegowa skrzynia, w której biegi wkraczają do akcji z prędkością dźwięku. Nie pozostaje zatem nic innego, jak tylko cieszyć się jazdą i kontrolować prędkość. A zużycie paliwa? Można zapomnieć, po której stronie znajduje się wlew, ponieważ samochód zadowala się 12 litrami benzyny na każde, przepełnione radością 100 kilometrów. I wcale nie mam tutaj na myśli eko jazdy.

Mocnym punktem Z4 niewątpliwie jest twardy dach. Nie wszyscy spośród konkurencji mogą się nim pochwalić. Oprócz ładnego wyglądu przyczynia się również do lepszego wyciszenia kabiny w porównaniu z miękkim wariantem. Po złożeniu zajmuje jednak nieco więcej miejsca w bagażniku. W efekcie tego, zamiast dwóch dużych toreb na długi wypad za miasto (przy rozłożonym dachu), zmieszczą się tylko zakupy. I co z tego? Jazda bez dachu daje tyle radości, że w bagażniku może zabraknąć miejsca nawet na szczotkę do włosów. Po kilku dniach spędzonych za kierownicą trudno zaprzeczyć, że jest niski, ciasny i równie twardy, co Arnold Schwarzenegger w filmie „Terminator”. Czy w takim razie wart jest swojej ceny? Jak najbardziej. Jak mawiała Marylin Monroe „Pieniądze szczęścia nie dają, dopiero zakupy”. Zwłaszcza w salonie BMW.

Reklama

Staram się być koleżanką dla mojego synka | Masza Wągrocka

Prosto z serca Fabryki Norblina transmitujemy dla Was program #burzawkinie, który prowadzi Kinga Burzyńska. Tym razem naszą gościnią jest Masza Wągrocka, znana z hitowego serialu „Matki Pingwinów” dostępnego na Netflix. Dowiemy się jak przygotowywała się do roli w serialu. Czy w codzienności Maszy znajdziemy coś równie zaskakującego jak w fabule serialu?

Rodzice chcieli żebym był prawnikiem, nie fryzjerem | Tomasz Schmidt

Rafael Grieger ponownie zawitał na naszą platformę z kolejnym odcinkiem programu #TheCultureOfTotalBeauty.Tym razem jego gościem jest Tomasz Schmidt – właściciel renomowanego salonu fryzjerskiego w Poznaniu. Porozmawiamy o pierwszych krokach w branży, posiadaniu własnego salonu i zespołu. Czy była to łatwa droga?

Dzięki Puppy Jodze pieski znajdują nowe domy | Wioleta Jusiak

W najnowszym odcinku naszego programu mieliśmy przyjemność gościć Weronikę Jusiak – założycielkę studia jogi „4 łapy na macie”, który łączy miłość do zwierząt i pasję do jogi. Rozmawialiśmy o tym, jak joga może pozytywnie wpłynąć na relację między człowiekiem a jego pupilem oraz o niesamowitej filozofii stojącej za projektem.