15 minut

Tomasz Kowalski

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Hipnotyzujące piękno i doskonałość!

Prawie piętnaście minut niezwykłego tańca do utworu „Bolero” Maurice Ravel’a. Wielki, wspaniały francuski tancerz i choreograf Maurice Béjart stworzył przepiękny spektakl baletowy, który pozwala nam nieco inaczej spojrzeć na to, jakże popularne dzieło muzyczne. „Bolero”, nic nowego. Każdy z nas je słyszał, nieraz wystukiwał palcami dłoni o blat stołu ten charakterystyczny rytm, który grany mozolnie na werblu, towarzyszy nam przez cały czas trwania utworu.

Premiera baletu miała miejsce w 1961 roku. Od tego czasu grana jest zawsze w ten sam sposób, na tle tej samej, ascetycznej scenografii. Jest to niezwykle trudne wyzwanie dla każdego profesjonalnego tancerza. Wydaje się, że artysta stojący na wielkim, okrągłym, czerwonym stole, nie robi nic trudnego. Co to jest w porównaniu z tym, co pokazują nam uczestnicy programu „You Can Dance” – chciałoby się powiedzieć. Bez salt, moonwalker’a, piruetów na głowie. Wielkie mi co.

Nic bardziej mylnego. Dopiero na samym końcu, po 15 minutach widać po soliście, jak morderczy to taniec, jak wymagająca choreografia i że nie każdy jest w stanie go zatańczyć. Każdy gest, zwykłe ugięcie dłoni, ukłon, prosty krok jest dopracowany do perfekcji. Tu nie ma miejsca na spontaniczność i freestyling. Milimetr, po milimetrze. I jeszcze ten ruch uginającej się stopy tancerza do rytmu muzyki, jakby jechał na koniu. Proste? Proste. Można spróbować przez 10 minut, proszę bardzo.

Zaczyna się spokojnie, delikatnie. Tancerz zdejmuje z siebie cień i zakłada światło – prosty i piękny zabieg sceniczny, oparty o zwykły reflektor. Zaczyna tańczyć. Wokół stołu grupa uśpionych tancerzy, którzy w miarę rozwoju utworu, przyłączają się do tańca, ale nigdy nie dominują nad solistą, zawsze wokół stołu, nigdy na nim. Czerwony stół jest przeznaczony tylko dla tego jedynego, najlepszego. Zwróćcie uwagę na twarz solisty. Od początku do końca wydaje się, że wszystko przychodzi mu łatwo i bez wysiłku. Żadnego krzywienia się, grymasu, sapania. Tego nie da się nauczyć na kursach tańca w przyosiedlowym klubie hiphopowym czy w domu kultury.

Obejrzyjcie to w skupieniu, bez uprzedzeń, bez tego braku wiary we własną wrażliwość. Nie trzeba być znawcą baletu i sztuki choreografii XX wieku, żeby dać się wciągnąć w ten istny trans ruchu, piękna ludzkiego ciała i perfekcji, nienastawionej na efekciarstowo w stylu „Mam Talent”, ale na doskonałość. „Bolero” – Maurice Bejart – i Nicolas Le Riche albo Jorge Donn na czerwonym stole. Wielki, magiczny trójkąt.

Ja oglądałem ten krótki, piętnastominutowy spektakl, już kilkakrotnie i zawsze z tą samą przyjemnością i podziwem dla ludzkich możliwości, umiejętności, twórczego umysłu i piękna, do którego człowiek dąży, za którym tęskni i które reprezentuje nawet samym sobą. To ważne w czasach, kiedy człowiek kojarzy się tylko ze zbrodnią, nienawiścią, wojną i nieszczęściem. Ten spektakl to również wspaniały detoks na truciznę, którą karmi się nas od rana do wieczora i która nie pozwala nam już wierzyć w to, że człowiek, to brzmi dumnie.

 

Reklama