Słowo, o którym nie da się zapomnieć

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

– To jeszcze w nas siedzi – powiedział kiedyś mój profesor, zaciągając się papierosem. Mówił z lekkim zadziwieniem, choć w zasadzie znał to od podszewki. Znał to poczucie, takie podszyte lękiem i zdumieniem z jednej strony, ale z drugiej podziwem i nutką patriotyzmu, tego serdecznego.

Bo z patriotyzmem, wiecie państwo, nie jest wszystko takie oczywiste. Trzeba bardzo ostrożnie o nim wspominać. Bo pseudokibic też twierdzi, że jest patriotą. I ten, co wiesza na drzwiach sklepu kartkę, że nie obsłuży klienta nie tej czy tamtej narodowości. Takie kartki niektórzy pamiętają, inni znają ze słyszenia. Niewdzięczny temat, nie ma co. Ja akurat mówię o tych, które się pojawiły pewnego razu w XXI wieku, czyli tak naprawdę „wczoraj”.

– Siedzi – odpowiadam. I nic więcej nie tłumaczę, bo nie wiem jak. Szukam właściwych słów, ale ich nie znajduję. O czym tu mówić w zasadzie: o wstydzie, o strachu, o rozczarowaniu. Za jaki naród? Ten i tamten. Ten, co stoi po jednej stronie, tamten, co po drugiej.

– Ile jeszcze musi minąć czasu? – Zastanawia się. Wciąż pali.
– Mam nadzieję, że moja córka już nie będzie trawić wojny – oznajmiam, pełna nadziei. Szczerze w to wierząc.

Przypominam sobie o tej rozmowie zawsze wtedy, kiedy próbuję napisać tekst, w którym nie będzie tego słowa. Wystarczy, że w mediach jest, że dzieje się tam wszędzie, gdzie nie chcemy być. Nie chcemy wiedzieć. I zaczynam pisać. I wracam do lat niechcianych, budując odpowiednie postaci, każąc im żyć w niełatwych czasach. Dlaczego?

Przypominam sobie o tej rozmowie zawsze wtedy, kiedy kupuję książki, wcale nie szukając w nich tego słowa. A potem czytam, zaczytuję się i znów trawię, mielę, przeżuwam, zachłystuję się. Ale nie wypluwam. Połykam.

Szukam „Słowika”, szukam „Światła między oceanami”, piszę „Białe noce”, piszę „Hej, mała!”. Czytam, piszę, a potem chcę zapomnieć. Robię film o czasach trudnych, zapominam o nim, a potem patrzę na obrazy, jakie widzi Agnieszka Holland i jej „Obywatel Jones”. Zastanawiam się: a może właśnie po to się pisze i czyta, by było o czym zapominać? A potem siedzę i piję zieloną herbatę u pięknej Basi, która bawiła się jako pięciolatka na podwórku. Żoliborz oficerski był pokryty zielenią. I kurzem. Ale najpierw to zieleni było więcej, bo potem już ziemia, gruz…

Basia była mała, bawiła się lalkami. Dużo ich miała. Patrzyła przed siebie i na nią patrzyły. Działa patrzyły na nią, wycelowane z Cytadeli. Takie dzieciństwo miała Basia. A teraz mi o tym opowiada, a ja chłonę, zagryzając kruchym ciastkiem. Basia wie, jakie ciastka lubię i ile trzeba parzyć dla mnie zieloną herbatę. A ja wiem, czego Basia nie lubi, jakich opowieści z dzieciństwa nie chce i chce pamiętać jednocześnie. Nie wypluwam, słucham, połykam. Trawię.

– Jeszcze trochę, jeszcze trochę – mówię i mam wrażenie, że profesor wciąż mnie słucha i pali, choć lata mijają, a słowo, o którym nie zapominam wciąż nie staje się nam obce.

Reklama