Lubisz wkurzać ludzi? Lubisz, jak ludzie się na ciebie irytują albo kiedy wywołujesz negatywne emocje?
Nie przeszkadza mi to. Mam na tapecie ze swoim terapeutą przerobienie tego tematu, bo czasem rzeczywiście mnie to kręci i podnieca, gdy widzę jak ludzie, którzy nie znają albo nie rozumieją czegoś, albo nawet nie chcą rozumieć i poznawać drugiej strony, automatycznie przylepiają mi łatkę, na przykład skandalisty, awanturnika czy bluźniercy. Crowley powiedział takie przepiękne zdanie: „black to the blind”. Dla ślepców mym kolorem jest czerń. I tak też się noszę, ale to również mój sztandar. Estetyka, w której się obracam i symbolika, z której korzystam, kłuje w oczy. Są to często archetypy postrzegane jako negatywne, jako destruktywne. A dla mnie jest wręcz odwrotnie i lubię ten dysonans. Lubię tę dychotomię natury mojego życia i natury życia w ogóle. Mamy w tej chwili przepiękny warszawski poranek, ale już za dwanaście godzin będzie już ciemno i będzie noc. I możemy objąć i pokochać ten dzień, tak samo jak możemy rozkochać się w nocy, prawda? Chodzi o tę harmonię w życiu. Jestem przekonany, że moje życie cały czas tańczy pomiędzy sacrum a profanum. I nie tylko życie artystyczne, ale też życie prywatne. Czasem jest to bardzo niewygodne, bo my lubimy nasze strefy komfortu. Nie lubimy, jak coś jest niewygodne, ale wtedy kiedy czujemy dyskomfort, kiedy coś nas uwiera, kiedy musimy zrobić krok do przodu, tylko wtedy możemy ewoluować. Tylko to będzie stymulować nas do myślenia, do tego, by przejść za te drzwi i zobaczyć co jest za nimi. Tymczasem mam wrażenie, że ludzie w znakomitej większości są zniewoleni przez systemy, przez religię, przez politykę, lubią siedzieć tutaj, w tym ciepłym, ciasnym pokoiku, bo jest bezpiecznie, bo nic ciężkiego nie spada na głowę. Moim zdaniem ten zgrzyt jest zdrowy, jest bardzo higieniczny. Jest w ch*j niewygodny, trzęsie ludźmi i zakłóca ich sen, ale w szerszym kontekście, a staram się tak to widzieć, jest zdrowy dla ludzkości.
To trzęsienie ludźmi, o którym wspomniałeś, stało się twoim publicznym wizerunkiem. Dla ludzi, którzy nie mają zielonego pojęcia o muzyce, o metalu już w ogóle, ale znają ciebie z telewizji, z gazet, jesteś osobą, która mocno polaryzuje. Albo jesteś za Nergalem, albo jesteś przeciwko niemu. To niemalże jak w polskiej polityce.
To jak w polityce, to prawda, tyle że w polityce najczęściej stawia się na populizm.
Z obu stron.
Ale mam wrażenie, że ta strona, z którą nie jest mi po drodze, czyni to swoją naczelną bronią i wykorzystuje ją przy każdej nadarzającej się okazji. Generalna tendencja świata jest populistyczna. Polityk stara się zrobić laskę jak największej ilości ludzi, żeby pozyskać jak największy elektorat, żeby wygrać, żeby czerpać z tego maksymalne korzyści. Tymczasem artysta robi laskę samemu sobie, skupia się na sobie, na egotyzmie, na swojej przyjemności, satysfakcji. Jeżeli artysta kalkuluje i zastanawia się jak ugryźć płytę, żeby się spodobała jak największej ilości ludzi, albo robi film pod publiczkę, to nic szczerego, czytaj dobrego, z tego wyjdzie. Czy Wojtek Smarzowski, robiąc „Kler”, zastanawiał się nad tym, czy wszyscy pokochają jego film? Nie! On jest świadom tego, że obraz budzi skrajne opinie. Dla artysty największym wrogiem jest ludzka indyferencja i nuda. Więc prowadzę i tworzę swoje życie tak, żeby po pierwsze nie nudzić się z samym sobą, a po drugie nie starać się zadowolić wszystkich, tylko zadowolić swoje ego, swój głód artystyczny. A później przekazać ten produkt, czyli płytę, dalej. A potem już nie mam na nic wpływu. Nie mam wpływu na to, co ludzie z tym zrobią, a mogą z tym zrobić cokolwiek. Mogą to pokochać, mogą to znienawidzić. I te dwie reakcje są najbardziej pożądane przeze mnie. Mogą to spalić albo podrzeć i powiedzieć, że to gówno, albo postawić na półce i się do tego modlić. Jedno i drugie to dla mnie to samo, stawiam znak równości. Energia jest bardzo podobna. Najgorsze byłoby wzruszenie ramionami, a póki co, a to wynika z mojej natury i natury tego, co robię, to mi nie grozi.
Nowy album Behemoth nazywa się „I Loved You At Your Darkest”. Kogo tak kochaliście za jego najmroczniejszych czasów?
Ten tytuł i jego wymowa kojarzą mi się z klasykiem The Rolling Stones – „Sympathy For the Devil”. Zauważam tu jakąś paralelę. Zastanowiłem się po prostu nad archetypami bytów upadłych, które zawsze były lejtmotywem naszej twórczości, nad którymi ja się zawsze pochylałem, które zawsze chciałem zrozumieć, którym współczułem, z którymi się identyfikowałem. Z jakiegoś powodu zawsze mnie ciągnęło do odrzutków, outsiderów, czy byli to filozofowie, czy jakieś mityczne postaci. Wiąże się to z filozofią, która jest mi bliska i mam swoją teorię, która mówi o tym, że najczęściej te archetypy są najbliższe naturze ludzkiej, ponieważ są niedoskonałe, nie są perfekcyjne, w przeciwieństwie do wszelkich boskich panteonów. Głośno mówię, że przeciętnemu człowiekowi, który grzeszy, który upada, który próbuje się podnieść, który walczy o swoją autonomię, który się szarpie ze sobą, ze światem, jest dużo bliżej do literackiego Lucyfera, który został wygnany z raju i później pokazał środkowy palec swojemu stwórcy, a był przecież jednym z jego ulubionych aniołów. Pochylam się z miłością nad tymi wspomnianymi archetypami, ale też myślę o sobie samym i myślę o swoim już, albo dopiero, 41-letnim życiu. Kilka razy udało mi się bardzo nisko upaść, czy była to choroba, czy były to epizody depresyjne, czy utrata bliskich osób. Myślę, że każdy człowiek przechodzi przez tego typu problemy. Nawet jeśli jesteś dzieckiem, a zdycha ci twoje ukochane zwierzę, to trauma jest podobna do tej, kiedy 50- czy 60-latek, który traci żonę w wypadku, albo dlatego, że odchodzi ona z innym mężczyzną. Kontekst inny, ale ból ten sam. To są momenty, kiedy upadamy, kiedy zderzamy się z czymś granicznym, z czymś potwornie smutnym, czymś, co dotyka naszego rdzenia. I to są momenty ultymatywne. Bo albo się poddajemy i umieramy albo wstajemy silniejsi. Niczym mityczny feniks! To jest ten moment, ten grunt, który zapewnia dynamikę życiu. Życie byłoby nie do zniesienia, gdyby wszystko było letnie i łatwe, a to, że jest raz bardzo gorące, a raz bardzo zimne, albo raz jest doliną, a innym razem wchodzimy na tę Gubałówkę albo jeszcze większą górkę, sprawia, że życie jest ekscytujące i fantastyczne. I ta płyta moim zdaniem jest lustrem tejże filozofii. I dlatego jest tak różnorodna, jednocześnie zachowując wierność black metalowej tradycji.
Przeglądając booklet tego albumu, pomyślałem sobie, że ty, a właściwie wy, być może po raz pierwszy w swojej karierze, chcecie być dobrze zrozumiani. Chcecie, żeby ludzie wiedzieli, że konkretny utwór traktuje o konkretnym temacie. Dlatego we wkładce znalazły się opisy utworów, które interpretują te teksty, pokazują, skąd się wzięły, co cię do nich zainspirowało.
Nie wiem, to jest ciekawa obserwacja. Być może masz rację. Nie lubię robić wiwisekcji własnej twórczości. Teraz to ja się jej tylko przyglądam, obserwuję z boku. Ona ze mnie wyszła, ale lubię dawać przestrzeń i margines dziennikarzom i fanom, czyli odbiorcom. Niech oni sobie z tym obcują, niech dyskutują, niech trawią. To, co dla mnie jest w kontekście tej płyty najważniejsze, to fakt, że jest to w stu procentach szczere dzieło. To coś, co bardzo naturalnie wyszło z naszego systemu. Nigdy jeszcze nie czułem się tak dumny i kompletny z płytą, trzymając ostatecznie jej egzemplarz w ręku.
W tym roku ukazało się wasze DVD, które było sporą produkcją. Teraz mamy premierę albumu, w międzyczasie masz swoje salony barberskie, powstała wystawa, jest film, kręcicie teledyski, gracie trasy po całym świecie, wychodzi nowe piwo, pracujecie nad merchem, produkujecie karmę dla psów. Coś pominąłem? Jak jesteś w stanie to wszystko zmieścić w kalendarzu?
Po pierwsze, od kilku lat jeździmy z hologramem Nergala po świecie, więc mogę być w Warszawie, a jednocześnie grać koncert w Los Angeles. A tak zupełnie poważnie i troszkę kokietując: nie wiem, czy jesteśmy najlepszym polskim zespołem heavymetalowym albo w ogóle, czy jesteśmy dobrzy w tym, co robimy, ale wiem jedno – jesteśmy w absolutnej czołówce najbardziej pracowitych muzyków, jacy chodzili po globie. I my nie pracujemy, my zapierdalamy. To jest właściwe słowo. I nie tylko mój grafik tak wygląda. Muszę tu oddać cesarzom co cesarskie, ponieważ zarówno Orion, który jest od jakiegoś czasu moją prawą ręką i bez niego połowa tych rzeczy by się nie odbyła, jak i Inferno, który się angażuje bardziej niż kiedykolwiek, ciężko pracują mimo liczyć zobowiązań rodzinnych. Wszyscy działamy dla jakiegoś wspólnego dobra, służymy wizji, którą sami stworzyliśmy i musimy w tej chwili dać z siebie absolutnie wszystko. I robimy to. Zdarza się, że brakuje mi tchu. Wczoraj do domu wróciłem o 23:30, wyszedłem o 10 rano. Cały dzień w biegu, w samochodzie, przebranie w samochodzie, komputer, wszystko musi być pod ręką. Ale zobacz, jak ja o tym mówię, jak nakręcony! A jestem kompletnie czysty, żadnych narkotyków czy dopalaczy. Jadę tylko na fantastycznej adrenalinie, czuję w sercu, wiem, że to, co się dzieje, jest dobre i nas buduje. Służymy czemuś, co jest pozytywne, pożyteczne i witalne. Więc robimy to, teraz albo nigdy. Dlaczego? Bo nie wiemy, czy będzie kolejna płyta, więc staramy się robić rzeczy, które spowodują, że ta płyta, która wychodzi teraz, będzie pamiętana. Ja mam spory problem z dzisiejszą popkulturą. Behemoth jest jej częścią, ale mam problem z tym, że trawimy mnóstwo fantastycznych dóbr, ale ile w nas z nich zostaje? Pamiętam z dzieciństwa film „Tragedia Posejdona”. Leciał w telewizji w sobotę, o godzinie 20. Tym filmem się żyło. Pamiętam go, pamiętam ostatnią scenę. My, dzieciaki, żyliśmy tym filmem w piaskownicy, na podwórku. On jest we mnie do dzisiaj. Jest kilka takich rzeczy, kilka takich płyt, które zostały we mnie na zawsze. Teraz tych dóbr popkultury jest mnóstwo. Jest mnóstwo genialnej muzyki, mnóstwo świetnych filmów, ale ile z nich we mnie zostanie? Jeśli zapytasz mnie teraz, czy widziałem jakiś fajny serial, to odpowiem, że widziałem dziesięć genialnych, ale nawet nie pamiętam, jak się nazywały. Problemem jest nadmiar dobroci, tych fantastycznych rzeczy, które oferuje nam świat.
A może to, że za dużo pochłaniasz?
To prawda. Być może jest to problem właściwej selekcji, ale z drugiej strony, jeśli jesteś wtrybiony w życie, to ono cię tym karmi na bieżąco. Teraz informacja zap**rdala sto razy szybciej w stosunku do mechanizmów z lat 80. Czy chcesz, czy nie, te impulsy cię atakują. Stymulanty są wszędzie: reklama, social media. Kiedy spotkasz się z kimś, to on ci nie będzie mówił o „Tragedii Posejdona”, tylko o dziesięciu spektaklach, które trzeba zobaczyć, a dzieją się jednego dnia. I teraz musisz wybrać. Ja mam z tym problem, choć to dobry problem. Wiedząc o tym, nie chciałbym, żeby nowa płyta Behemoth była jedną z tysiąca fantastycznych płyt, jakie wyjdą w tym roku. Robię więc wszystko, angażuję się i tak poruszam sznurki, żeby ta płyta została w sercach ludzi. A to wymaga mnóstwa pracy, którą trzeba włożyć samemu. Podpisujemy ponad 4000 egzemplarzy płyt, żeby ją ludzie kupili, żeby ten produkt był dla nich wyjątkowy. Nie wychodzimy po koncertach do ludzi, bo jesteśmy kompletnie z**bani i jedyne, o czym marzymy, to pójść do łóżka. Nie ma tu mowy o jakimś rocknrollu, narkotykach i wielkiej ilości alkoholu. My ciężko pracujemy. Ludzie tego nie widzą, widzą kolorowe okładki, ale nie widzą, że od rana do wieczora harujemy na ten sukces. Jednocześnie też zaznaczam, że robimy to z bananem na twarzy, z radością, ponieważ wiemy, że nie pracujemy dla nikogo innego, tylko dla siebie. Czyli robię coś, co mnie uszczęśliwia, daje mi motywację do życia, coś, co – wierzę głęboko – zostanie dłużej na tej ziemi niż ja. Jak mnie nie będzie za parędziesiąt lat, to ta płyta przetrwa. Każdy kolejny klip chcemy zrobić jak najlepiej, żeby został. To, co jest w sieci, zostanie tam na zawsze. Mnie nie będzie, ale chciałbym, żeby było tych kilka rzeczy, które pozostawią świadectwo jakości i szczerości Adama Nergala Darskiego.
Nie boisz się tego, że w tym zapierdalaniu, w tych dedlajnach na podpisanie płyt, pójście na konferencję, otwarcie wystawy, nagranie klipu, zabraknie w pewnym momencie miejsca na kreatywność? Że będziecie za wszelką cenę chcieli utrzymać wysoki poziom zaangażowania i odbędzie się to kosztem jakości?
Nie wydaje mi się, bo nie potrafię tworzyć, będąc w tyglu zajęć.
Ale w nim jesteś.
Ale teraz nie tworzę. Płytę tworzyłem w samotności, w domu, siedząc sam na sam ze sobą, ze swoimi emocjami, z gitarą. W takich momentach wyłączam social media, nie odbieram telefonów, siedzę, słucham siebie. Behemoth nigdy nie tworzy w trasie. Między naszymi płytami są cztery czy pięć lat przerwy, to dość sporo dla zespołu metalowego. Są zespoły, które są cały czas w cyklu. My mamy komfort, na który sobie ciężko zapracowaliśmy, że dziś tworzymy tylko wtedy, kiedy mamy coś do powiedzenia. A jeśli nie mamy, to nie tworzymy, więc kiedy cztery czy pięć lat temu rozmawiałem z dziennikarzami, mówiłem, że nie wiem, czy będzie kolejna płyta. To nie była kokieteria. Byłem wyprany. Grałem koncerty, promowałem płytę, bawiłem się tą płytą, ale kompletnie nie stresowałem się tym, co będzie dalej, bo nie musiałem. Wiedziałem, że sobie poradzę, może będę realizował się w innych kierunkach, bo moje zainteresowania są szerokie. To jest komfort i szczerość. Czy Metallica musi nagrywać kolejną płytę? Oni, ich rodziny, wnuki nie będą musiały pracować, jeśli nie będą chciały. Wierzę, że jak Metallica, The Rolling Stones czy U2 nagrywają płytę, to dlatego, że to jest ten moment. Oni nie muszą tego robić, ale robią. Jeżeli Nergal będzie za 10 lat wciąż na scenie z Behemoth, to chcę, żebyś ty, jako widz, miał to samo wrażenie. Nie chcesz widzieć zmęczonego, zaganianego gościa, który próbuje zapłacić za swoje rachunki. Chcesz widzieć muzyka, który z nonszalancją, arogancją, z głową podniesioną do góry wychodzi na scenę, która należy do niego. Przez godzinę czy 70 minut to jego pieprzona świątynia, jest kapłanem, guru, i robi, co chce, spełnia się w tym. Nie chcesz widzieć zmęczonego dziadka. Do czasu, kiedy będę miał to poczucie, że to moja przestrzeń i ja w niej rządzę, będę to robił. To jest gwarancja dla ludzi, którzy sięgają po płytę Behemoth albo idą na koncert. To jest piękne i to wielki komfort.
fot.: Tomasz Łączyński