Tunezja to państwo o połowę mniejsze od Polski, ale tak samo jak nasz kraj może pochwalić się zróżnicowanym terenem zarówno na północy, jak i na południu. W zależności od tego, co preferujemy, możemy wybrać górzystą, gęsto zalesioną północ albo płaskie, suche południe. Zabieram Was dzisiaj na wycieczkę – od dołu do góry.
Nie będę opisywała kurortów, które widziałam, wielkich lotnisk, małych sklepików z pamiątkami i niezliczonej ilości stoisk z kebabami. To nie jest to, co Tunezja ma najlepszego do zaoferowania.
Na mojej mapie są dwa plany filmowe kasowych hollywoodzkich produkcji. Pierwszy z nich znajduje się w El Jem. Jest to trzeci pod względem wielkości amfiteatr na świecie, w którym kręcono niektóre sceny do filmu „Gladiator”. Amfiteatr w El Jem zachował się w o wiele lepszym stanie niż Koloseum w Rzymie i jest najbardziej okazałą rzymską budowlą w całej Afryce Północnej. Robi wrażenie, ogromne.
Kierując się dalej na południe, docieram do wioski Matmata, jednego z najciekawszych miejsc w Tunezji. Wioska schowana w surowym krajobrazie niewysokich gór Dżebel kryje w sobie tajemnicę. W sobie, dosłownie. Domostwa wydrążone w miękkich, piaszczysto-gliniastych skałach, w których nadal mieszkają prawdziwi Berberowie, od V wieku przed naszą erą nie zmieniły się praktycznie wcale. Zostałam zaproszona do jednego z domów i mogę zobaczyć, jak żyją ci rdzenni mieszkańcy Afryki Północnej. Jak śpią na wydrążonych w skale łóżkach, jak rozległą, podziemną sieć korytarzy tworzą ich domy i jak przyjemna temperatura tu panuje w porównaniu do wyraźnie odczuwalnego, pustynnego upału. Niewielu już zostało takich, którzy chcą pokazać, jak wyglądają ich domy. Większość tubylców odgradza się drutem kolczastym, aby zniechęcić natrętnych turystów, którzy są zarówno zbawieniem, jak i przekleństwem Matmaty.
Na zachód od Matmaty znajduje się Douz – Brama Sahary. Ostatni punkt przed bezkresną, ogromną piaszczystą przestrzenią. Możemy się tu zapoznać z „okrętem pustyni”, czyli wielbłądem, który zabierze nas na półgodzinną wycieczkę po piasku tak drobnym, że zostaje z nami we wszystkich możliwych zakamarkach jeszcze długo po powrocie do domu. Mam pecha, bo właśnie trwa burza piaskowa. A może mam szczęście? Burze piaskowe zdarzają się dwa do trzech razy w roku.
Inny „okręt pustyni”, który jest tylko trochę mniej zawodny niż wielbłąd, to oczywiście Toyota Land Cruiser. Dzięki ich niezawodności mogę dojechać w głąb Sahary, żeby zobaczyć gwiezdne miasteczko, w którym George Lucas w 1976 roku kręcił pierwszą część „Gwiezdnych Wojen”. Cisza, wiatr i scenografia włączają wyobraźnię i nagle tak dawno nieoglądany film zaczyna odtwarzać się w głowie, pokrywając się z otoczeniem, na które patrzę. Niesamowite uczucie. Kierowca Toyoty śmieje się ze mnie, widząc, jak strasznie boję się, gdy odpina pas, otwiera drzwi samochodu i udaje, że wysiada, robiąc to wszystko w trakcie jazdy po wydmach, ale przynajmniej jedno z nas dobrze się bawi. Dzięki niemiłosiernie wysokiej temperaturze mogę doświadczyć na własnej skórze, czym jest fatamorgana. Mijam plantacje daktyli, których wcale po drodze nie ma, widzę małe jeziorka, których też nie ma, ale teraz to ja chcę wyskoczyć z auta, więc następuje zamiana ról i to kierowca się boi. Dojeżdżam do miejscowości Tamerza, gdzie znajduję oazę Chebika. Wreszcie palmy i woda są prawdziwe. Piesza wędrówka po górach Atlas jest wyczerpująca, ale wyjątkowość krajobrazu zastępuje każde zmęczenie. Czas wsiadać do samochodu i ruszać na północ do świętego miasta Kairuan, jednego z pierwszych miast Afryki Północnej, które na stałe opanował islam. Okolica znowu wydaje się jakoś znajoma. No tak, kręcono tu „Indiana Jones i poszukiwacze zaginionej Arki”. Ogromny meczet, którego dach opiera się na 414 kolumnach sprowadzanych ze starożytnych miast, powala swoim gabarytem. Według legendy kto policzy wszystkie kolumny, straci wzrok. Piszę ten artykuł, co znaczy, że nie policzyłam. Ufam w wiedzę przewodnika…
Sidi Bou Said leżące na północny wschód od Tunisu jest inną wersją słynnego greckiego Santorini. Mnóstwo turystów, dwa podstawowe kolory i jeszcze więcej turystów. Łatwo się zgubić w niekończących się alejkach, ale skoro jestem na wakacjach, to czemu by się nie zgubić na godzinkę czy dwie? Biel i błękit wyjątkowo dobrze ze sobą wyglądają, w uliczkach jest cień, a każde kolejne drzwi mijanych domostw są jeszcze piękniejsze od poprzednich. Zdecydowanie warto odwiedzić to urokliwe miasteczko.
Czas na Tunis. Myśląc, że w Sidi Bou Said jest dużo turystów, popełniam straszną gafę. W Tunisie nie ma jak się ruszyć, wszędzie są ludzie, sklepy i samochody. Zara i McDonald’s krzyczą do mnie z każdej strony, miasto jest jednym wielkim chaosem, w którym trzeba pilnować każdej kieszeni. Ale czy to właśnie nie jest urok Tunezji? Od pustej pustyni po zatłoczoną stolicę każdy znajdzie między tymi skrajnymi punktami miejsce, w którym będzie czuł się najlepiej.
Dojazd na pustynię i zwiedzenie Tunisu zajmują łącznie 3 dni, więc z tygodniowego urlopu wciąż zostają 4 na leżakowanie przed basenem. Wrażenia z podróży są niezapomniane i wywołują uśmiech przy każdym najdrobniejszym wspomnieniu. Tunezjo – miło było Cię poznać!