Rozgrywająca się na naszych oczach klimatyczna groteska prawdopodobnie znowu doprowadzi do bezśnieżnej, ciepłej zimy. Jednak zanim spowodowany ekologicznymi zbrodniami naszego gatunku, absurdalny pejzaż zdominuje rzeczywistość, możemy spróbować sobie przypomnieć, jak jeszcze kilka lat temu wyglądał grudzień albo styczeń. Okres ferii tak jak obecnie, również pachniał społecznymi niepokojami, globalną agresją oraz nietolerancją, ale za to wszystko ozdabiało śliczne prószenie! Poniższa piątka filmów Wam o tym przypomni.
Człowiek zwany ciszą (1968)
Western tego “drugiego” Sergio dopisuje zimowemu krajobrazowi wręcz fatalistyczny kontekst. Skąpane w obojętnej bieli kadry przyglądają się tu nierównemu starciu dobra ze złem. Lodowata atmosfera zwiastuje jednak nie triumf kowbojskiego herosa, a nieuchronny upadek moralności homo sapiens. Zimne barwy tej historii reprezentują skrajnie nihilistyczną myśl – nawet najgorętsza dobroć nie stopi apatycznego stosunku uniwersum do wartości losu człowieka.
Coś (1982)
John Carpenter wielkim reżyserem jest i kropka. Dlaczego? Choćby dlatego, że znakomicie eksploatuje dekoracje kina klasy “B”, czyniąc z nich istotne komponenty portretu ludzkiej kondycji moralnej. W kultowym “The Thing” amerykański filmowiec przenosi nas do mroźnej Antarktydy, gdzie członkowie ekspedycji badawczej stawiają czoło morderczemu, kosmicznemu pasożytowi. Zdani na łaskę mało przyjaznego kontynentu bohaterowie, nagle tracą wszystkie charakteryzujące ich przymioty. Matka Natura (ziemska i pozaziemska) serwuje im szkołę przetrwania śmiejącą się w twarz pojęciom maczyzmu, męskiej przyjaźni, a także rycerskiej odwagi.
Fargo (1996)
To arcydzieło czarnej komedii do dziś wyjątkowo skutecznie wywołuje u widza desperacki śmiech przez łzy. Spokojna, ozdobiona krystalicznie czystym śniegiem Minnesota jest tu tłem dla krwawych wydarzeń wywołanych przez nic innego, jak tylko ludzką chciwość oraz głupotę. Bracia Coen, jak przystało na niekwestionowanych mistrzów tragifarsy, żonglują emocjami widza z wręcz akrobatyczną zręcznością. Porażająca konkluzja absurdalnego spektaklu zostawia odbiorcę z pytaniem : czy temu dramatowi dało się zapobiec? Odpowiedź brzmi chyba mniej więcej tak: dałoby się, ale potencjalny optymistyczny epilog zaprzeczyłby nikczemnej naturze naszego gatunku.
Jack Frost (1997)
Czy może być coś bardziej przerażającego niż zmutowany bałwan? Twórcy niskobudżetowego, ale uroczego horroru “Jack Frost” (nie pomyl filmu – to nie familijna produkcja z udziałem Michaela Keatona) zapewniają, że symbol okołoświątecznej zabawy powinien być stawiany w jednym rzędzie z takimi tuzami slasherów jak Freddie Krueger albo Jason Voorhees. Tytułowy stwór nie kojarzy się więc z marchewką i guzikami, a raczej masowymi mordami. Jeśli chcielibyście zaznać zimowej atmosfery filmowego miasteczka Snowmonton, to musicie mieć tę niebezpieczną atrakcję turystyczną na uwadze.
Snowpiercer: Arka przyszłości (2013)
Wszyscy kochamy laureata Cannes, czyli “Parasite”, ale czy szanujemy anglojęzyczny debiut reżysera? Odrobinę niedocenione intelektualne science-fiction autorstwa Bong Joon-ho na pewno zasługuje na równie wysokie noty, jak jego najnowsze dzieło. Poruszająca opowieść, osadzona w pociągu przewożącym okruchy ludzkości wzdłuż zdegenerowanej klimatycznie bryle lodu zwanej Ziemią, efektownie łączy komentarz na temat klasowych konfliktów z ekscytującym kinem akcji. Widowiskowa rozrywka o gorzkim posmaku kieruje swój przekaz do wymagającego widza, preferującego niewygodne pytania, a nie proste odpowiedzi.