Co z tym popem? – Poppy – “I Don’t Care”  i Selena Gomez – “Rare”

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Muzyczny początek roku jest jeszcze trochę niemrawy i jak na razie ciężko o albumy, które mogłyby wzbudzić jakieś silniejsze reakcje. Wśród spokojnej nudy ostatnich dni wyłoniły się jednak premiery wybijające odbiorców ze słodkiej monotonii. Mam na myśli nowe projekty dwójki artystek – Poppy oraz Seleny Gomez. Być może nie są to do końca udane krążki, lecz na pewno w jakiś dziwny sposób fascynujące. 

Płyta Poppy o nazwie “I Disagree” próbuje przekonać do siebie słuchaczy krzykliwą, kolorową karykaturą. Młoda piosenkarka w każdym utworze stawia wykrzykniki naginające popowe ramy do wręcz groteskowej formy. Zapomnijcie o zachowawczym graniu półśrodkami. Amerykanka przygotowała dla Was frankensteinowe monstrum  zlepione ze skrajnie odmiennych resztek popkulturowych organizmów. W hybrydzie azjatyckiego popu, tanecznej elektroniki oraz alternatywnego metalu kryje się artystyczna wrażliwość usytuowana gdzieś pomiędzy internetowymi memami a efektami specjalnymi w filmach Michaela Baya. 

Ciekawe na tej płycie jest podejście do popu jako gatunku muzycznego. Poppy nie traktuje go poważnie i nie widzi w nim medium do transmisji szczerych emocji. Świadomie ogranicza się do sfabrykowanej treści, czyli symulowanych tekstów piosenek oraz pozorowanych melodii. Podobnie jak niegdyś Andy Warhol czy Roy Lichtenstein w nieskończoność powiela największe klisze kultury masowej i konstruuje z nich kolaż  odkrywający pustkę wyzierającą z nagrań gwiazd głównego nurtu. 

Natomiast najnowszy krążek Seleny Gomez, w przeciwieństwie do “I Disagree” opiera się głównie na chęci utrzymania status quo. Żyjąca z piętnem księżniczki Disneya wokalistka najbardziej dba o własny interes. Marzy o zerwaniu ze starym wizerunkiem, ale nie na tyle radykalnie, by wyalienować lojalnych fanów sprzed lat, dzięki którym w ogóle dostała szansę na spełnianie się w roli wokalistki. Nie idzie więc niczym jej koleżanka po fachu w absurdalną postmodernę, a skłania się ku niezakłócającej świętego spokoju przeciętności. 

Uprawiana przez nią dance-popowa estetyka koi zmysły przemiłym pulsem przywodzącym na myśl bezkształtne, kawiarniane playlisty. Przepis na sukces według “Rare” sugeruje zastosowanie mętnych składników, aby uniemożliwić odbiorcy głoszenie kategorycznych sądów. Nie da się tu odnaleźć najjaśniejszych, godnych wyróżnienia punktów, ale też ciężko nazwać którąkolwiek kompozycję mianem fatalnej. Pani Gomez zrealizowała swój plan w stu procentach. Nikt nie wystawi jej płycie symbolicznej jednej gwiazdki i nikt nie powie, że jej kariera muzyczna to kompletny niewypał. 

Mimo różnic ideologicznych oraz brzmieniowych obie pozycje mówią naprawdę wiele o kondycji współczesnego popu. Zarówno Poppy, jak i Selena Gomez podchodzą do gatunku z dużym dystansem, używając go do budowania zupełnie odrębnej narracji. W jednej z tych opowieści motywem przewodnim jest meta-ironia, a w drugiej walka o wizerunkowe dobro i sympatię ogółu. W każdym razie wspomniane tytuły udowadniają, że pop umarł już dawno temu i obecnie prowadzi “żywot” mknącego ku autodestrukcji zombie. 

Reklama