Andrzej Saramonowicz: Patrioci nie krzyczą

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Andrzej Saramonowicz nie należy do osób, które wolą siedzieć cicho. Na swojej drodze – jako dziennikarz, człowiek kina czy literat – swoimi wypowiedziami nigdy nie bał się wtykać kija w polskie mrowisko. Udowadania to, kolejny już raz, swoją najnowszą książką „Pokraj”. Z okazji jej premiery spotkał się z redakcją Anywhere.pl.

Przywykliśmy do twoich związków z kinem, jesteś znanym scenarzystą i reżyserem. Tymczasem dziś spotykamy się z tobą jako autorem książki, drugiej po debiutanckich „Chłopcach”. Rola pisarza jest dla ciebie wygodna? A może to rodzaj misji życiowej?

Etykiety, którymi ludzie szufladkują uczestników życia publicznego, są dla mnie mało istotne. Dla mnie ważne jest, by tworzyć. I by moja praca dawała mi satysfakcję. Jestem wieloboistą, który pracuje wyobraźnią, myślą i słowem. Czasami w kinie, czasami w teatrze, czasami w literaturze, a innym razem jako publicysta. To zupełnie inne satysfakcje. Kiedy byłem nastolatkiem, marzyłem o tym, by być pisarzem. I bardzo mnie to onieśmielało. O filmie w ogóle nie myślałem, bo reżyseria dla młodego chłopca w stanie wojennym to były jakieś himalaje niedostępności. A jednak okazało się po latach, że i to mi się udało osiągnąć. I bywam scenarzystą, reżyserem i producentem filmowym.

saramonowicz

Drogę zawodową zacząłeś jednak od dziennikarstwa.

 
Reklama

W latach 90. XX wieku byłem redaktorem w „Gazecie Wyborczej”, wydawałem gazetę jako tzw. redaktor prowadzący, byłem też wiceszefem warszawskiego działu miejskiego i działu kultury. Redagowanie gazety codziennej dało mi warsztat i sporą umiejętność pracy ze słowem, ale też spowodowało, że na lata utraciłem umiejętność pisania literatury pięknej, bo każdą bogatszą frazę językową chciałem upraszczać do języka gazetowego.

Ale „Pokraj” jest książką bardzo bogatą językowo.

Pragnąłem pokazać, że prawdziwa polskość, ta najszlachetniejsza, zawiera się w naszej kulturze, a więc i w języku. Jestem wielkim entuzjastą polskości i polszczyzny. I uważam, że polskość może przetrwać wyłącznie dzięki kulturze. Przypomnijmy sobie, że kraj, w którym mieszkamy, zmieniał w ciągu swoich dziejów terytorium jak niemal żaden inny w Europie. Nasi przodkowie sprzed wieków mieszkali na Kresach, a Polacy nigdy nie mieszkali we Wrocławiu czy Szczecinie. A jednak są to dziś miasta polskie, a Lwów, Kijów czy Wilno nie. Czyli nie w terytorium jest polskość, nie z przynależności do ziemi czerpiemy nasze poczucie tożsamości. Czerpiemy je za to z kultury i z języka.

I o języku chciałeś opowiedzieć. Ale nie tylko.

Dla porządku powiem, że akcja mojej nowej powieści nie dzieje się w Polsce, tylko w wymyślonym państwie o nazwie Pokraj. I nie potrafię też powiedzieć – choć przecież stworzyłem ten świat! – kiedy rozgrywa się akcja. Napisałem, że jakiś czas po tym, jak Pierwszy Obywatel przejął kraj z rąk reżimu liberałów, ale czy to się dzieje trzy lata później czy piętnaście lat – nad tym się w ogóle nie zastanawiałem. Dla mnie było najważniejsze, by uniknąć myślenia kabaretowego. By „Pokraj” nie był „Uchem prezesa”. Bo kabaret – dobry czy nie – ma zupełnie inny timing, czas życia i ekspresję niż literatura. Jest jętką jednodniówką. A ja chciałem, by „Pokraj” dotarł w komediowej analizie do najgłębszych fundamentów polskości. Choć słowo „Polska” jako słowo nie pada z nim ani razu, wszelako pewne elementy wspólne dla Pokraju i Polski istnieją.

saramonowicz_1

I jak się w twojej powieści mieszają Polska z Pokrajem?

Zależało mi, by dać krytyczny obraz wizji współczesnej Polski, która w wyniku niepojętych działań obecnie rządzących zmienia się w moim mniemaniu w karykaturę państwa. I w drwinę z polskości, którą cenię. Polskości Mickiewicza, Norwida, Miłosza, Herberta, Giedroycia, Nowaka-Jeziorańskiego i wielu, wielu innych wspaniałych patriotów. Dziś tę wymarzoną przez wybitne umysły i wielkie serca Polskę usiłuje się zastąpić Polską kiboli i nienawistników. To, jak już powiedziałem, jest zatem karykaturą polskości. Mój „Pokraj” – jak tarcza antyrakietowa w formie artystycznej – odbija ową karykaturę, pytając Polaków: „Naprawdę tego właśnie chcieliście?”

W „Pokraju” znajdziemy całą masę kulturowych odniesień: jest i Kochanowski, i wspomniany już Mickiewicz, jest pierwsze zdanie zapisane w języku polskim, pojawia się także Młynarski, Wyspiański, Leśmian i wielu, wielu innych. Odpowiada za to też twoja metryka?

W jakim sensie?

W takim, że naczytałeś się  w czasie swojego życia, wiesz już, co dobre w literaturze, do czego warto wracać i co przypominać, co uznawać za najważniejsze sentencje w historii kultury polskiej?

Moje oczytanie to jakaś miejska legenda… (śmiech) Poza tym ja mocno wierzę w teorię dzieła otwartego. Dla mnie bardzo ważna jest triada: autor, dzieło, odbiorca. Czyli czytelnik jest również współtwórcą procesu artystycznego, bo w zależności od tego, jaki ma w sobie aparat intelektualny i jaką wiedzę, tyle pojmie. Każdy zatem pojmuje dzieło nieco inaczej. Mając tego świadomość, staram się tak pisać książki lub robić filmy, by były wielowymiarowe. A raczej wielostopniowe. I by każdy, nawet intelektualnie niewyrafinowany, mógł czerpać z moich dzieł satysfakcję. W „Pokraju” na poziomie wydarzeń (czyli po prostu akcji) zbudowałem więc nieskomplikowaną intrygę, w której dwaj bohaterowie – sympatyczni gamonie w rodzaju Flipa i Flapa, Gargantui i Pantagruela, Don Kichota i Sancho Pansy – mają prześmieszne przygody. To typowa para komediowa: jednemu się wydaje, że zjadł wszystkie rozumy, drugi wątpi w siebie i boi się podnieść oczy. I ten pozornie bardziej rozgarnięty postanawia nieśmiałego przyjaciela do życia ośmielić. Lecz robi to tak, że obaj wpadają w tarapaty, a szalone wydarzenia – jak w jakiejś niesamowitej galopadzie – potykają się jedno o drugie.

Ale jest jeszcze inny poziom: między zdaniami pojawia się coś a to z Mickiewicza, a to ze Słowackiego, a to z Witkacego czy Młynarskiego…

Chodziło mi o to, by powiedzieć: popatrzcie, kultura jest wszystkim, co mamy, więc nie traktujmy jej jako coś odświętnego, a przez to nieco obcego. Kultura jest codzienna jak chleb. I by ją konsumować, wcale nie trzeba się cofać do czasów szkolnych i lektur obowiązkowych. Używajcie jej dla własnej satysfakcji i przyjemności. Tak jak ja to robię.

Odnajdziemy też trochę Koterskiego. A świadomość tego języka jest już bliższa masowemu odbiorcy.

To, co teraz powiedziałaś, jest potwierdzeniem tego, o czym wspominałem wcześniej: że to odbiorca dopełnia dzieło. Bo moją intencją nigdy nie było odwoływanie się do twórczości Marka Koterskiego. Wiem, że dla innych jest ważna, ale we mnie Koterski nigdy nie siedział jako kulturowy wzorzec. Jako przewodnik. Za to już Piwowski, Bareja czy Machulski – by odwołać się do polskiego kina komediowego – tak.

saramonowicz_2

A inni twoi przewodnicy? Spoza świata filmu?

W „Pokraju” są trzy motta. I duch każdego z tych pisarzy przenika tę powieść. To Witold Gombrowicz, Stanisław Ignacy Witkiewicz i Edmund Niziurski.

Dlaczego się zdziwiłam, gdy przeczytałam te trzy motta w takim zestawieniu?

Nie mam pojęcia! Może wydawało ci się, że Niziurski nie pasuje do dwóch pozostałych. Ale w mojej głowie te trzy estetyki zestawiły się w sposób naturalny. Jako chłopiec byłem wielkim entuzjastą powieści Edmunda Niziurskiego i strukturalnie „Pokraj” jest bardzo zbliżony do jego powieści. Podobnie jak „Niewiarygodne przygody Marka Piegusa” jest podzielony na przygody, każda z przygód zaczyna się od podtytulików opowiadających, co się w niej wydarzy. Niziurski to stosował. Rozebrałem też jego powieści na elementy składowe i wspomogłem się leksykalnie jego ulubionym słownictwem, nadużywając sformułowań typu „piramidalny”, „popatrzył bawolim wzrokiem” albo „świerszczyku mój”. (śmiech)

A Witkacy i Gombrowicz?

W trakcie pisania uznałem, że duch książek Niziurskiego to jednak za mało. Stało się to całkiem naturalnie, bo dla opisania Pokraju – osobliwego kraju nad rzeką Pisłą – lepsi są jako referencje inni autorzy, którzy mnie kształtowali literacko i kulturowo – Stanisław Ignacy Witkiewicz (z jego poczuciem absurdu i z genialnym wyczuciem polszczyzny) oraz Witold Gombrowicz (z jego grandilokwencją, rzeczownikową obsesją, zabawą ze słowem). I rozpocząłem wielką podróż przez polszczyznę wielu wieków. Sam nie wiem, ile nowych słów poznałem dzięki „Pokrajowi”. Całymi godzinami, wręcz tygodniami, przeglądałem najróżniejsze stare słowniki. Małgosia, moja żona, w pewnym momencie wyglądała na załamaną, ponieważ kupiłem je wszystkie.

Twoja żona mogła się załamać, że zajmą one tyle miejsca w mieszkaniu, bo nie sądzę, iż był to wielki wydatek.

Ośmiotomowy Słownik Warszawski Karłowicza, Kryńskiego i Niedźwiedzkiego z przełomu XIX i XX wieku kupiłem za 150 złotych, niewiele drożej jedenastotomowy słownik Doroszewskiego z lat 60. XX wieku. Jak za darmo! Co jednocześnie powinno też martwić, bo jeśli takie skarby polszczyzny kosztują mało, to znaczy, że i polszczyznę, i kulturę mamy gdzieś.

I co wyczytałeś z tych słowników?

Zachwyciło mnie, jak bogata była staropolszczyzna, jak była potężna! Słowa oczywiście ciągle się tworzą, ale ileż przewspaniałej polszczyzny zanikło! Słowa są jak ludzie, kiedy umierają, znika część świata, której nowi ludzie nie są w stanie zapełnić. Zwłaszcza, że większość słów nie ma szans na dłuższe życie. Pojęcia slangowe, których używamy pokoleniowo, niezwykle szybko się starzeją. W latach 50. XX wieku młodzież, mówiła „byczo!”, „klawo”, „serwus”, a dziś nas od tego nieco zęby bolą.

A używany przez ciebie „heheszny” przejdzie do następnych pokoleń?

Nie mam pojęcia. Zresztą nie jestem pewien, czy ja to wymyśliłem, bo istnieje w slangu słowo „heheszki”. Ale w „Pokraju” jest wiele słów, które wymyśliłem, to prawda. Gdy już wpadłem w pewien rytm, zyskałem łatwość tworzenia.

Opowiedz o głównych bohaterach „Pokraju”.

Główny bohater nazywa się Sebastian Rawa, jest magistrem inżynierem, pracuje na wysypisku śmieci jako utylizator odpadów komunalnych. To człowiek stateczny, dobrze ułożony. Ma kolegę, Adasia Rembelskiego, który jest dla niego kimś w rodzaju życiowego przewodnika. Adaś chce przeprowadzić Sebastiana przez życie, pokazując mu jego piękne, choć może nie do końca moralne strony. Jego język jest osobliwy…

saramonowicz_3

Przeklina?

Nie, nawet nie bardzo. Ale używa dziwnej frazy, dość pokracznego języka.

Pokracznego jak Pokraj?

Tak, zależało mi – oprócz tego, rzecz oczywista, by język tej powieści bardzo śmieszył – żeby zbudować jakąś namiastkę pokrajskiego języka. By czytelnik miał złudzenie, że słyszy język pokrajski. Oczywiście jest to także satyra na pokraczność współczesnej polszczyzny. Pilnowałem się jedynie, by nie nadużywać wulgaryzmów. Tym razem nie było potrzebne, bo „Pokraj” to w manierze taka trochę współczesna powiastka oświeceniowa. Jak „Kandyd” Woltera. Albo „Kubuś Fatalista i jego pan” Diderota. Czy „Rękopis znaleziony w Saragossie” Potockiego, choć „Pokraj” ani trochę nie jest powieścią szkatułkową.

To odniesienia do tekstów z najwyższej półki. Nie jesteś fałszywie skromny.

Przecież nie mówię, że napisałem „Kandyda” czy „Kubusia Fatalistę”, tylko starałem się iść tą drogą, ciągle pamiętając, że piszę w XXI wieku. Punktem odniesienia jest zawsze dla mnie Mount Everest, a nie górka za domem i nawet jeśli wzorzec jest nieosiągalny, to wyznacza kierunek, który sobie jako artysta narzucam.

Dlaczego napisałeś „Pokraj”?

Ta książka jest jednym z moich sposobów budowania szerszej świadomości społecznej. Funkcjonuję aktywnie jako niezależny publicysta, mam jasno zadeklarowane poglądy, ale nigdy nie rodziły się we mnie ambicje polityczne. Jestem przede wszystkim obserwatorem, potem zaś analizatorem. I co uważam za słuszne oraz warte opisania – opisuję. W przypadku mojej smutnej konstatacji, że politycy robią nam z ojczyzny karykaturę i dorabiają jakąś okropną gombrowiczowską gębę, użyłem formy literackiej. Stąd powieść, a nie esej.

Bawi cię „Pokraj”?

Bardzo. Ma wiele warstw. Jest komedią, ale pojawiają się w nim także nuty nieśmieszne. Co chciałem tą powieścią powiedzieć moim rodakom? Żeby się zastanowili, czytając o przygodach inżyniera Rawy i jego przyjaciela, którzy w ogóle się nie dziwią dziwacznemu krajowi, w którym przyszło im żyć, czy czasem nie znaleźli się w takiej samej sytuacji. Czy zajęci swoim życiem, swoimi problemami, nie przestali aby zauważać, że ktoś z ich państwa i z ich narodu uczynił karykaturę?

Jako wyedukowany historyk widzisz tu jakieś prawidłowości funkcjonowania nas jako społeczeństwa?

Pokraj” nie jest prostym opisaniem Polski pisowskiej. W moim zamierzeniu sięga głębiej i próbuje mierzyć się z tym rozumieniem polskości, z którym ja się nie zgadzam. Z mistyfikowaniem samych siebie i naszej rzekomo przeogromnej roli w świecie, z ciągłym wstawaniem z kolan, wiecznym przekonaniem, że świat nas krzywdzi, że nas nie rozumie, że próbuje nas pomniejszyć… To wszystko w moim oglądzie wynika z kompleksów.

Z niewiary w siebie?

Z totalnej niewiary w siebie! I to nie jest wyłącznie problem Polski po roku 2015, która im mniej w siebie wierzy, tym głośniej o swojej wielości krzyczy. W „Pokraju” zapisałem sposób myślenia obecny nie tylko dziś – jest tam i PRL, i międzywojnie z jego tromtadracją i obsesją mocarstwowości, którą dzisiaj reanimuje się w sposób absolutnie sztuczny, i jakieś iluzje rozbiorowe czy zaborowe, a także fiksacja sarmacka z czasów I Rzeczpospolitej. To skarlenie wewnętrzne, objawiające się dmuchaniem gigantycznego balona, który ma udawać nas potężnych wobec świata, to problem polskości, z którym borykamy się od stuleci. I – obawiam się – będziemy się z tym zmagać jeszcze przez długie lata.

Jako autor takiej analizy polskości powinieneś się cieszyć.

Jako pisarz byłbym rad, gdyby się okazało, że „Pokraj” będzie aktualny za lat 20, 30 i 50. Natomiast jako obywatel, a także ojciec dzieci, którym życzę, by żyły w Polsce pięknej i otwartej, a nie wykrzywionej i strzykającej nienawiścią do świata, chciałbym, by Pokraj jako forma polskości zniknął z rzeczywistości i już nigdy nie wracał.

Zekranizujesz „Pokraj”?

Jeśli znajdzie się inwestor z kilkoma milionami złotych, to chętnie. Scenariusz jest już napisany, a więc zapraszam do współpracy!

I plakat już masz!

Mówisz o okładce powieści? Piękna, prawda? Andrzej Pągowski, którego niezwykle cenię, doskonale oddał to, o czym opowiada „Pokraj”.

saramonowicz_5

W internecie opatrzyłeś opowieści o swojej książce hasztagami: #pokrajkocham, #pokrajnienawidzę. Jesteś rozpięty między tymi emocjami?

Te hasztagi są formą zabawy, jaką podejmuję z czytelnikami, którzy sami będą mogli powiedzieć, czy kochają Pokraj czy go nienawidzą. Jeśli zaś chodzi o mnie i Polskę, to ja ją kocham bardzo. Tę Polskę, która przejawia się w poglądach najszlachetniejszych Polaków: poetów, pisarzy i myślicieli. Kocham Polskę zapraszającą do siebie poprzez swoją kulturę. Kocham Polskę w polszczyźnie i poprzez polszczyznę. I tego nikt nigdy mi nie odbierze.

A czego nienawidzisz?

Nienawidzę Pokraju w Polsce. Czyli karykatury. Państwa tworzonego przez ludzi o złych intencjach. Przez manipulantów, którzy odwracają sens pojęć etycznych dla własnej korzyści, i którzy napuszczają jednych Polaków na drugich. Nienawidzę władzy, która schlebia chamstwu i uczy nienawiści. Która nagradza za nienawiść. I taki pokraczny Pokraj przeciwstawiam Polsce Mickiewicza, Miłosza, księdza Tischnera, profesora Bartoszewskiego i także mojej. I wiem, że niezależnie od tego, jak pełne frazesów są dziś usta polityków, którzy odmieniają słowo „Polska” przez wszystkie możliwe przypadki, to ich działania – popychające Polskę gdzieś w stronę putinowskiej Rosji czy Turcji Erdogana – nie mają nic wspólnego z polskością i pomyślnością naszej ojczyzny. Bo ktoś, kto krzyknie tysiąc razy „Polska”, nie da ojczyźnie niczego więcej niż ten, kto powie to tylko raz. Patrioci nie krzyczą.

 

fot.: Tomasz Sagan

Reklama