Przegrani nominowani na oscarowej gali otrzymali od sponsorów torby prezentowe o wartości dwieście tysięcy dolarów każda. Czy tam dwieście dziesięć, mniejsza o to. Kreacje, fryzury i zrobienie paznokci na galę kosztowało tyle, że można byłoby za to wybudować wszystkie niezbędne wodociągi w Kamerunie, albo drogę szybkiego ruchu w Bangladeszu. Przemówienia oscarowe były wspaniałym pokazem najmodniejszych trendów w polityce, a wszystkich pobił pan Phoenix swoim smutkiem w opowieści o trudnym losie cielaczków i milczeniu krów, którym serca pękają z tęsknoty. Zdaniem publicystów Wirtualnej Polski było to jedno z najlepszych przemówień w historii.
„Ach”… – świat bogatych i najedzonych westchnął, a potem przystąpił do konsumpcji ekologicznych przystawek.
Nie udało mi się przeczytać nigdzie ile kosztował catering.
Szkoda, że to nie Joker przemawiał. Powiedziałby wszystkim, że zbudowaliśmy mur na świecie. Po naszej stronie – na zachód od muru, który oddziela Amerykę od Meksyku, Unię Europejską od Afryki i Azji oraz tego, który oddziela Izrael od Palestyny, mieszka 14 proc. ludności świata. Zarabiamy w sumie 73 proc. zysków planety. Na pozostałym obszarze, w strefie biedy mieszka 86 proc. populacji. W ich posiadaniu jest 26 proc. zysków. Większość w Japonii, Chinach i Australii.
Powiedziałby, że to wspaniale dbać o prawa mniejszości seksualnych, ale przypomniałby, że do 1 proc. populacji należy 99. proc. zasobów Ziemi, jej nieruchomości, kopalń, złóż i siły roboczej.
Gdyby to był Joker, najbogatsi z tej gali nie wyszliby żywi.
No ale to mówił pan Phoenix, a on nie jest rewolucjonistą. On jest szczęściarzem, który niczym nie różni się od pozostałych ludzi, po prostu dostał szansę od bogatego świata i wykorzystał ją najlepiej jak mógł.
Gratuluję mu z całego serca.
Sobie też gratuluję, bo urodziłem się przecież po „biednej” stronie świata, w komunistycznym kraju, który jakimś cudem, przy współpracy papieża Polaka, pana Reagana i pana Wałęsy (żałuję, że nie rozumie dzisiaj swojej legendy i tak bardzo ją psuje) zdobył niepodległość i doskoczył do zachodniej Europy. Nie wiem czy wykorzystałem tę szansę osobiście, bo jestem łajdakiem i hulaką, który zamiast zarabiać pieniądze w korporacjach, trwoni to co ma na podróże po świecie, ale mój naród wykorzystał tę szansę i jestem z tego dumny.
2.
Żałuję, że nie wygrał Oscara pan Jan Komasa, bo „Boże ciało” jest najważniejszym z filmów jakie widziałem w tym roku. Opowieść o świecie podzielonym tak bardzo, że tylko cud może zmienić tę nienawiść pomiędzy nami, jest najbardziej potrzebną teraz światu historią.
W Polsce, rozdartej przepaścią smoleńską, w Ameryce poszarpanej na zwolenników i przeciwników pana Trumpa, w Izraelu, w Niemczech, wszędzie. Między bogatymi i biednymi też. Między tymi co wierzą i tymi co nie wierzą, tymi co kłamią i tymi co ulegają.
Świat potrzebuje opowieści o tym, że nie tylko spryt, nie tylko kombinowanie, nie tylko rewolucja (feministyczna, seksualna, tęczowa – można sobie podstawiać do woli) może zmienić świat, ale że może go zmienić dobro.
Zbyt chrześcijański jest ten film, żeby członkowie Akademii węszący w powietrzu co jest trendy, mogli na niego zagłosować, pewnie nawet passe im się wydał: za mało ekologii. Za mało vege. Za mało zadumy nad odnawialnymi źródłami energii.
Nie wyczuli, że zmieniają się wiatry w świecie i potrzeba nam opowieści o kimś zwyczajnym, kto potrafi przywrócić poczucie wspólnoty podzielonym przez nienawiść ludziom, nawet jeśli ten ktoś tylko udaje. Nawet jeśli księdza. Nieważne. Ważne, że ma wiarę. I prostą wiedzę, że wszyscy jesteśmy tacy sami. Wszyscy chcemy, żeby ktoś nas kochał. Żeby nasze życie, nawet w tych prostych, codziennych rytuałach smarowania dziecku bułki do szkoły i wyprowadzania psa na podwórko, miało sens. Wszyscy chcemy się cieszyć na widok sąsiada. Wszyscy chcemy być dumni z naszego kraju. Wszyscy chcemy być wolni i mieć sprawiedliwe sądy, a nie jakieś kumoterskie układy dla wybranych elit tej czy innej władzy. Wszyscy chcemy wiedzieć, że to co czytamy w prasie czy internecie nie jest fejkniusem. Wszyscy chcemy być widzialni. A nie żeby ktoś nas mijał, jakbyśmy byli przezroczyści, jakbyśmy nie istnieli.
O tym zrobił film pan Komasa i nie ma lepszego. Nie umniejszając nic filmowi z Korei. W moich podróżach kilka razy jechałem kawał drogi z kolegami i koleżankami z tego kraju i wiem, że są bardzo otwarci, weseli i najbardziej odważni w całej Azji.
A pan Pitt za scenę z panem Bruce’m Lee wiadomo było, że dostanie Oscara, ale na tamtym świecie pan Lee może oddać panu Pittowi w mordę i nie wiadomo czy tam się goi, czy nie goi, bo wieczność to jednak wieczność.