Let’s get loud

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Siedzimy z chłopakami na odludziu. Pracujemy. Wieś jak tysiące innych w Polsce. Trzy spożywcze, kościół, fryzjer. Jest nawet i poczta. Dymiące domy wzdłuż drogi do Tarnowa. Ludzie dość mili i, mimo że wyróżniamy się dość znacząco od reszty, właściwie nikt nie zwraca na nas większej uwagi. W starym dworku, w którym zamontowaliśmy całe przewoźne studio, unosi się zapach obiadu. Garnki powoli pyrkają na kuchni, a my w salonie pracujemy nad materiałem nad nową płytę. Ma być przełomowa. 

Nieodłącznym świadkiem naszych zmagań jest Damianek, syn gosposi. Damianek ma siedem lat i śledzi nas na każdym kroku. Nie wstydzi się nikogo, gra na kolejnych instrumentach, pyta o wszystko, co tylko przyjdzie mu do głowy i śmiało wygłasza sądy na temat tego, co się dookoła niego dzieje. Po kilku dniach, podczas których Damianek zdążył się zaznajomić ze sporą częścią materiału, pytam go ni z tego, ni z owego która z piosenek jego zdaniem jest najlepsza. Damianek bez chwili wahania wskazuje na jedną z nich. Zbity z tropu bijącą od niego pewnością, dopytuję dlaczego. Damianek, patrząc na mnie z niejakim politowaniem, odpowiada – dlatego, że jest najgłośniejsza. Przez chwilę próbuję mu tłumaczyć, że to tylko kwestia proporcji, ale im dłużej to trwa, tym bardziej rozumiem jak bardzo błądzę. W końcu się zamykam, a Damianek wraca do mamy. Proporcje nie mają dziś żadnego znaczenia. Wypaczyły się, zatraciły lub zostały wykoślawione tak, że w niczym już nie przypominają dawnego porządku. I to mały Damianek ma rację. Najlepsze jest to, co najgłośniejsze. Reszta nie ma znaczenia. 

Reklama