Zgaga Lady Gagi

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Po kilku latach uśmiechania się w kierunku eleganckiego vintage (popowy soul na “Joanne”, kawiarniany jazz na nagranej wspólnie z Tonym Benettem płycie “Cheek to Cheek”, stadionowe country z “Narodzin gwiazdy”), Gaga wraca na stare śmieci. “Stupid Love” odtwarza jeden do jednego estetykę jej naszpikowanych gigantycznymi hitami, pierwszych albumów. Utwór proponuje więc przejaskrawioną do parodystycznych granic, elektropopową słodycz nastawioną głównie na podbijanie parkietów oraz list przebojów.

Amerykańska diwa uprawia tu coś, co branża filmowa nazywa “fan service”. Ten anglojęzyczny termin oznacza desperackie dogadzanie publiczności, nawet kosztem jakości finalnego produktu. Ten niespodziewany krok wstecz wykorzystuje perfekcyjny przepis na popowe zmartwychwstanie. Aby po dość długim czasie nieudanych eksperymentów znów stanąć na podium, artystka postanowiła ofiarować wygłodniałym fanom drugie “Poker Face”.

Przyznam, że to strasznie irytujący pomysł, bo chyba nie ma nic bardziej niesmacznego niż widok obnoszącej się swoją progresywnością artystki, podkulającej ogon i łaszącej się do odbiorców. Ponadto, marketingowy spektakl Gagi ciężko przełknąć z jeszcze jednego powodu. Nie stoi za nim kompozycyjny kunszt, który ewentualnie mógłby dać jakieś rozgrzeszenie. “Stupid Love” niby nawiązuje do złotej gagowskiej ery, ale ma polot kopii narysowanej z pamięci przez kogoś cierpiącego na amnezję.

To nie jest drugie “Poker Face”, ani nawet kolejne “Bad Romance” czy “Paparazzi”.
Chwalący się hashtagiem #shotonIphone klip perfekcyjnie oddaje syntetyczną spektakularność piosenki. Galopujący syntezator wraz z tłuczącym niedzielne kotlety bitem atakują wszystkie zmysły naraz narracją tak bombastyczną, że aż nużącą. Banalna melodia przywdziewa pstrokaty kostium futurystycznego popu z “The Fame Monster” i tak jak kolorowe kombinezony z teledysku, odrzuca nienaturalnie krzykliwą saturacją. Gaga strasznie chce porwać nas do tańca, lecz robi to zbyt nachalnie. Gdzieś zagubiła charakterystyczną łatwość śpiewania chwytliwych refrenów i brzmi, jakby zmuszała się do ponownego wejścia w rolę landrynkowej megagwiazdy z kosmosu.

Niestety, takie piosenki nie zasługują na miłość. Może ewentualnie na litość.

Reklama