Zaraza – Część Pierwsza

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Cóż to były za plany.

Londyńskie plany, a w nich…nagranie live session z moim młodym brytyjskim zespołem, teledysk do piosenki polsko-brazylijskiej nagranej w Barcelonie, koncerty, eventy, na których szefem-vege-kuchni być miałam, Mama, Brat i Bratanica mieli przyjechać na Święta. Bratanica lat 6, pierwszy raz samolot miał być śmigany, pierwszy raz tak daleko od domu.

Wspaniałe to były plany!

I co?

I wszystko chuj!

Tak…dokładnie. Jak w piosence.

Jest 02:43 nad ranem. Nie śpię, bo stres.

Nie śpię, bo zaraz mam samolot.

Wirus mnie goni!

Muszę więc lecieć!

Z Londynu do Warszawy, bo jak wojna na świecie to domu, do Mamy i do Luśki się przytulić, bo ona zawsze wie wszystko i rozumie jak nikt.

Luśka, to pies. Pół husky. Śmiesznooka dziewczyna. Prawe jest całe jasnobłękitne, lewe brązowe z błękitną plamką na górze. Wzięłam ją ze schroniska, jak jeszcze dzieciakiem była. Teraz jest już bardzo dorosła i przez te wspólne lata wyspecjalizowała się w bezwarunkowej miłości, ale…ja nie o tym.

Ja o wirusie pisać chciałam, a właściwie o mojej przed nim ucieczką…

…bo Brat mi kazał.

Powiedział – jak nie przylecisz, to wsiadam w samochód i po Ciebie jadę.

W mojej rodzinie szantaż emocjonalny to naturalna metoda utrzymywania więzi. 

No i zawsze działa. Zwłaszcza, że dorzucił jeszcze – a jak Mama zachoruje, a Ty będziesz daleko i nie będziesz mogła przyjechać, to jak się wtedy poczujesz?

To był strzał w dziesiątkę! Prosto w serce!

Zaczęło się więc.

Szukanie biletu. Kupiliśmy w czwartek na poniedziałek.

W piątek okazało się, że w poniedziałek będą już zamknięte polskie granice.

Kupiliśmy więc na niedzielę.

Godzinę później okazało się, że granice będą zamknięte w nocy z soboty na niedzielę.

Kupiliśmy więc bilet do Wilna i z Wilna już road trip samochodem z Bratem.

10 minut później – lot został odwołany…

Siedzę więc w moim londyńskim mieszkaniu, walizki spakowane i za chwilę ruszam do Frankfurtu, a potem busem do Wawy.

Lekko nie będzie.

Póki co muszę iść, bo droga na lotnisko daleka i kręta, więc kontynuacja nastąpi już na Stansted Airport.

Tak, to w chuj daleko!

W czasach zarazy mogę chyba bezkarnie przeklinać, prawda?

Wyruszyłam i wyłożyłam się już na pierwszej prostej, bo przejechałam swój przystanek autobusowy. Potem moja karta przestała działać, a tym samym metro nie chciało mnie wpuścić.

Teraz jestem już w samolocie. Straciłam walizkę. Prawie pobiłam się z wściekłą blondyną na lotnisku. Poryczałam się. Uspokoiłam. Zjadłam vege batona. Był obrzydliwy. Zaczęłam pisać, ale nie idzie mi. Głowa już pusta. Zmęczona walką.

 

Spróbuję się teraz przespać minutę i potem wrócę do swojej opowieści o tym jak przedostać się z Londynu do Warszawy w czasach zarazy.

Reklama