Radujmy się

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

O tym, że 11 XI 2018 będziemy obchodzić stulecie niepodległości Polski, wiedziano już od dawna. Złośliwi mówią, że od stu lat, co nie jest prawdą, bo Sejm podjął decyzję o ustanowieniu Dnia Niepodległości dopiero 23 kwietnia 1937 roku. W takim razie nie od stu, a od osiemdziesięciu jeden, a tak naprawdę od dwóch lat. To dość dużo czasu, zwłaszcza że poszło na to dwieście milionów złotych, a to już pieniądz solidny, godny, mogący starczyć na niejednego misia, który „odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa (…) Miś na skalę naszych możliwości. Ty wiesz, co my robimy tym misiem? My otwieramy oczy niedowiarkom”.

I tak faktycznie jest, mamy Bareję i jego prezesa Ochódzkiego pełną gębą. Ten miś to nieudolnie przygotowane święto, kosztujące krocie i wsparte przez więcej niż sześć instytucji państwowych. Tak po prawdzie to nie jest miś, tylko chochoł naszych czasów. Tylko że ten chochoł nie grzmi, nie pyta kąśliwie o złoty róg, on dobrotliwie się uśmiecha, rozkładając przy tym szeroko ręce. Ale nie w bezradnym geście, tylko zapraszającym. Wczoraj oficjele zapraszali na Marsz Niepodległości, a Pan Prezydent reklamował go wręcz jako swoją imprezę.

Mieliście pewnie, Państwo, i macie znajomych, którzy lubią się wkręcać na imprezy. Oczywiście, że tak, bo kto ich nie ma! Wśród nich są też i tacy, którzy nie tylko potrafią się wkręcić, ale i zaprosić swoich znajomych na cudzą imprezę. Czasem ciężko odmówić, czasem nawet się tego nie zauważy. Czego jednak by o Panu Prezydencie nie mówić, to jednak jest rozpoznawalny, chyba że chciałby przyjść na Marsz w kominiarce. Ale nie chciał. Co więcej, chciał, by organizatorzy MN wprowadzili to jako standard, dress code. I co? I nic. Wyszło na to, że Głowę Państwa wypchnięto z eventu, który był dedykowany społeczeństwu jako rodzaj narodowej imprezy integracyjnej. Państwo wybaczą skandaliczną korpo mowę, bo całość przedsięwzięcia była przygotowywana chyba przez początkującego robota z trzecioligowej firmy trudniącej się PR i organizacją eventów oraz imprez integracyjnych.

Pan Prezydent nie idzie, co oznacza, że nie rekomenduje nam czegoś, co jeszcze niedawno miało być clue obchodów. Mamy więc misia – chochoła za dwieście baniek, śpiewanie hymnu, jubileuszową łódkę regatową w Gdyni, koncert na Narodowym transmitowany przez trzy konkurencyjne stacje tv, pochód na Krakowskim Przedmieściu, obowiązkowo bez orła z czekolady i naprędce sklecony piknik. No i dzień wolny, który zaskakuje wszystkich, przez co nie przyniesie nic oprócz leżenia przed telewizorem, poodkładanych na świętego nigdy spraw i kosztami, które dołożą drugie, a może i trzecie tyle do wydanych już dwustu milionów złotych.

W „Weselu” Wajdy chochoła grał Czesław Niemen, kto go gra teraz, nie powiem. Mam parę typów, ale nie chcę być ciągany po sądach za obrazę organów państwowych i ich przedstawicieli. Bo w tym przypadku zatarła się linia między aktorstwem i postacią, wykonawca wcielił się w postać i z dobrotliwym uśmiechem pięknie tłumaczy, dlaczego tak się stało. Tłumaczy piękniej niż miłość, piękniej niż Ordonka, która śpiewała „bo miłość mój miły to ja”. Wyjaśnia nam, uśmiechając się tak, jak potrafił to tylko Rudolf Hrusinsky, kiedy grał Szwejka, że nie mamy rogu, ale za to wszyscy mamy sznurek. Bo obiektywnie rzecz biorąc, złotego rogu nie ma, ponieważ są przejściowe kłopoty, które przekujemy w sukces. A ten sukces jest, tylko trzeba być ślepym, by go nie dostrzec, zatem radujmy się ze sznurka, bo przecież co więcej można kupić za 200 000 000 złotych? Jest nas ze czterdzieści milionów w Polsce i z piętnaście za granicą. Razem 3 złote i sześćdziesiąt złotych na głowę, a i tak starczyło na jacht, koncert, śpiewanie i sznurek. Złoty róg byłby fanaberią, zwłaszcza po ciężkich, złodziejskich rządach. Może gdyby Unia coś dała… Ale co ma dać, skoro zabiera, Pan Morawiecki tak niedawno mówił. Cieszmy się zatem i planujmy dwustulecie, może zdążymy.

Reklama