Myślę, że mam ciekawe, pełne przygód i zwrotów akcji życie. Utwierdza mnie w tym przekonaniu fakt, że chcę o moim życiu opowiadać, chcę się dzielić tymi dziwnymi historiami. Robię to już teraz, ale moim wymarzonym audytorium są wnuki. Już nie mogę się doczekać starości. Widzę to tak: siedzę w bardzo wygodnym fotelu, nakryty kocem, w zgrabiałej dłoni trzymam kieliszek z czerwonym winem, na dywanie przede mną gromadka wnucząt, patrzą w dziadka jak w obrazek i z otwartymi z zaciekawienia buziami słuchają moich bajań. Oczywiście bardzo dużo historii jest nieodpowiednia dla dziecięcych uszu i trzeba będzie je ocenzurować, ale to się zgłoszę do Trujki i jakoś mi to ogarną.
Wyobraźmy sobie, że właśnie skończyłem opowiadać jakąś arcyciekawą przygodę i biorę zasłużony łyk wina, gdy nagle jeden z wnuków pyta:
– Dziadku, a co to są uczucia ambiwalentne ? – jaki mądry, myślę sobie, cały dziadek.
Do niedawna nie miałbym dobrej historii do zobrazowania tego skomplikowanego zagadnienia. Całe szczęście, pod sam koniec marca, czyli w momencie wejścia w życie najbardziej surowych obostrzeń związanych z pandemią, kiedy strach górował nad zdrowym rozsądkiem, bo jeszcze się nie zorientowaliśmy, że ktoś nam chce rozmazać rzeczywistość w ostrym cieniu mgły, przydarzyła mi się sytuacja, która, w moim odczuciu, świetnie oddaje uczucia ambiwalentne.
Wprawdzie opowiadam wnukom, ale wy też możecie posłuchać. I nie musicie siedzieć na dywanie patrząc we mnie jak w obrazek. Pamiętajcie, że historia jest prawdziwa, czyli jest to fakt autentyczny z mojej własnej autopsji.
Opróżniam kieliszek i zaczynam.
– W roku 2020 w Polsce szalała pandemia. Mimo panujących obostrzeń, musiałem pójść do apteki zrealizować recepty dla waszej prababci. Czekałem grzecznie na zewnątrz na swoją kolej, gdyż w aptece mógł znajdować się tylko jeden klient. Gdy wszedłem, moim oczom ukazał się widok jak z filmu science fiction. Apteka była cała obklejona folią. Nie żadne tam pleksi czy szyby, cała foliowa ściana oddzielała klientów od personelu, a leki były wydawane przez gumową tubę – najpierw oni wkładali, zamykali i dopiero wtedy można było otworzyć i zabrać. Najwyższe standardy bezpieczeństwa. Ja też w rękawiczkach, więc trochę się wpisywałem w klimat. Gdy byłem obsługiwany, dwa razy ktoś próbował wejść, ale natychmiast był przywoływany do porządku i posłusznie opuszczał lokal. Trochę to trwało, ponieważ musiałem zamówić część leków, których nie było w aptece. Na zewnątrz utworzyła się spora kolejka, a ludzie w niej stojący, przez szklane drzwi, mogli obserwować to, co dzieje się w środku. Pani magister była bardzo cierpliwa i miła, przez cały czas tajemniczo się uśmiechała. Gdy już zapłaciłem zbliżeniowo przez folię i zabrałem leki z gumowej śluzy, pani magister, ni z gruchy, ni z pietruchy, zapytała czy może sobie ze mną zrobić zdjęcie i nie czekając na moją odpowiedź, pobiegła na zaplecze, wyszła tylnymi drzwiami (nie mogła normalnie, bo wszystko było zaklejone folią), wybiegła na zewnątrz, za nią podążała druga pani magister z aparatem w dłoni, obie minęły kolejkę, weszły drzwiami dla klientów, nie miały rękawiczek ani maseczek, pani magister mnie objęła, a jej koleżanka zrobiła nam zdjęcie.
Wszystkiego się mogłem spodziewać, ale nie tego. Pamiętajcie, że to nie był bazar tylko apteka. Byłem tak zaskoczony, że nie zaoponowałem. Z jednej strony to było bardzo miłe, ale z drugiej strony w głowie miałem tylko jedną myśl – Co ona odpierdala?!
Gdy wyszedłem z apteki i wsiadłem do samochodu to chwilę głęboko oddychałem, a potem zacząłem się śmiać. Śmiałem się bardzo głośno i długo tego śmiechu nie mogłem opanować. Zrozumiałem, że przytrafiło mi się coś cudownego, bo to zachowanie było najbardziej normalne w tym całym wariactwie. To był ludzki odruch, którego bardzo potrzebowałem. Poczułem, że jako pierwszy przyjąłem eksperymentalną szczepionkę na Covid, za co jestem Pani Magister bardzo wdzięczny.
I tak oto drogie dzieci, na własnej skórze, dziadek doświadczył uczuć ambiwalentnych.
– A jakie było twoje najważniejsze zdjęcie z fanami, dziadku? – dopytuje wnusia
– Właśnie to – odpowiadam – bo to było zdjęcie z narażeniem życia.