Gdy świat mówi ci – dzień dobry, bilety do kontroli

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Mumio – Przybora na 102, recenzja

Mumio. Tercet nieokreślalny. Od reklam plusa i aczkolwiek na pralkach, poprzez niepodrabialną abstrakcję na polskiej scenie komediowej, aż po flirt z teatrem dramatycznym – Jadwiga i Dariusz Basińscy oraz Jacek Borusiński udowadniają, że w Polsce jest miejsce na ewenement, na wyjątek potwierdzający regułę. Czy w starciu z Jeremim Przyborą udało im się zachować tożsamość, czy polegli pod swoim wielkim poprzednikiem?

Odpowiedź brzmi – Strup Ti Trup Bakalaszanga Ten. Mumio bowiem znaleźli swój własny sposób na Przyborę, nieco go rozkołysali, zaczęli tłumaczyć na języki obce, obce nawet obcym i umiejętnie wpisali go we własną narrację. Na dobre i złe tego skutki, Mumio potwierdza, że kto z nimi zadziera ten zjada żelazko na własnym uchu w urodziny alpaki.

Choć to nie tylko to przecież. W tym wszystkim jest nadal przyjaźń i uwielbienie. Tym uwielbieniem jest postać Magdy Umer, inaczej ciotka Mizeria, Wergiliusz i port-parole świata, w którym Kabaret Starszych Panów definiował gusta im współczesnym. Fascynujące jest, gdy się nad tym zastanowić, że to właśnie z Magdą Umer artyści z Mumio stworzyli spektakl o piosenkach Jeremiego Przybory. Jest to czworokąt idealny, acz niespodziewany. Mumio jako artystyczni spadkobiercy Kabaretu Starszych Panów wchodzą w kolaborację z Magdą Umer, wieloletnią przyjaciółką Agnieszki Osieckiej, która z kolei przez pewien czas była w związku, jeśli można to było nazwać związkiem w dzisiejszym mniemaniu, z Jeremim Przyborą. Co jeszcze ciekawsze, w samym centrum spektaklu –Przybora na 102– jest właśnie odwieczny konflikt niezrozumienia między płciami, gdy on chce, ona nie wie i odwrotnie. Variété jakiego dopuściło się Mumio z Magdą Umer jest jak gdyby echem, symulakrum romansu potęg poetycki tamtych lat. I choć na usta ciśnie się nietzscheański wielki powrót i choć autor tej recenzji może zostać oskarżony o zbytnią pretensjonalność, nie można oprzeć się faktowi, że jest w tym coś piekielnie fascynującego.

Co do spektaklu jednak, bo zadaniem recenzji nie jest tylko roztkliwianie się nad rzeczywistością zastaną, ale również tej rzeczywistości ocena, spektakl jest- i tu uciekł przymiotnik, bo żaden przymiotnik nie określa go dobrze. Czy jest dobry? Jest. Czy jest śmieszny? Jest. Czy ma w sobie to coś, co sprawia, że zostaje w głowie widza jeszcze na jakiś czas po opadnięciu kurtyny? Tak. Ale jest w tym coś więcej. Przybora na 102jest spektaklem ważnym. I choć można go oskarżyć o błahość i zastanawiać się nad tym, czy 102. urodziny Jeremiego Przybory są na tyle istotną rocznicą, by w ten sposób to uczcić, nie ma to jednak znaczenia. Spektakl Mumio i Magdy Umer jest ważny, bo jest niepoważny. Bo nie udaje zachodniego post-postmodernizmu, czy karykatury teatru Artauda. Nie sili się na wydumane komentarze na temat społeczeństwa czy polityki. Jest to jeden z niewielu spektakli, czy w ogóle dzieł kultury należących do sztuki wyższej, w ramach którego można usiąść, posłuchać, pośmiać się i roztkliwić nad tym, co dzieje się na scenie. Nic nie obiecuje, ale też nic sobie z tego nie robi. To szalona jazda i ja na tę jazdę się zdecydowanie piszę. Jeżeli miałbym kogoś wyróżnić bo zawsze lepiej wyróżniać niż ganić, to na pierwszy plan wyłania się na pewno Dariusz Basiński. Talent improwizacyjny tego człowieka jest tak zaawansowany, że aż przerażający. To jest jedna z tych osób, które nieważne co robią, robią to dobrze. Zresztą, najlepiej w całym spektaklu grają właśnie sceny półimprowizowane, co objawia się szczególnie uroczo, gdy Magda Umer, nie mogąc już wytrzymać ze śmiechu, chowa głowę w ręce lub odwraca się ekstatycznie chichocząc.

Reasumując, gdyż rozpisałem się bardziej niż nakazuje mi to przeciętna atencja przeciętnego czytelnika – Przybora na 102 to spektakl, który oferuje dużo, zarówno w ramach treści, jak i w ramach własnej symboliki. Czy warto? Warto. Ale tylko pod nadzorem własnych zwierzątek domowych.

 

fot. Franek Przeradzki

Reklama