To było lato. Na Belwederskiej spotykam się z Tadeuszem Rolke – Legendą Fotografii, Ikoną, Prekursorem polskiej fotografii reportażowej. Upał daje się we znaki, jest chyba ze trzydzieści stopni. Słońce – świetlista kula jaśnieje na lazurowym niebie. Co się wydarzy? Jakie będzie to spotkanie? Czy się boję? Może nie jestem dość dobra? Dość szczupła na sesję z Gwiazdą Polskiej Fotografii, Żywą Legendą? Jak mam się zachować? Jak pozować? Czy patrzeć w obiektyw, czy wzrok zawieszać w jakiejś zadumie? No i piersi, z nimi zawsze był problem, ale „Rolke chce małe”, tak mnie przekonywała Jola, jedna z najbliższych w kręgu Przyjaciół i Znajomych Wielkiego Fotografa. To dzięki Niej poznam Pana Rolke.
Wchodzę zdyszana, przyciągnęłam ze sobą torbę fatałaszków, które może przydadzą się na sesji. Tadeusz Rolke w swoich ciemnych okularach siedzi przy stoliku i pije kawę. Jola Mu towarzyszy. Potykam się o jakieś krzesło, Jezus Maria, pierwsze oznaki tremy. „Dzień dobry”, witam się, „Małgosia jestem”, mówię, starając się ukryć przestrach i nieśmiałość. „Tadeusz”, przedstawia się spokojnym, wyważonym tonem Wielki Fotograf. „Tak, Tadeusz, wiem”, odpowiadam zapatrzona w delikatnego, starszego Człowieka, który kilka tygodni temu obchodził swoje dziewięćdziesiąte urodziny. Siadam niezdarnie przy stoliku. Jola z Tadeuszem kończą kawę i rozmowę.
Tadeusz zostawia obsłudze hojny napiwek i kiwa do mnie głową: pójdziemy. Zabieram torbę i drepcę za Mistrzem, uśmiechając się nieśmiało. Jezusku miłosierny, jak ja się za chwilę rozbiorę do sesji z Tadeuszem, kiedy ja się o własne nogi potykam? Jak ja się odsłonię?! Jak ja zapozuję? Czy mi starczy sił i odwagi? Przecież to sam Rolke, Jezusku miłosierny! Myśli szaleńcze i płoche płoną w mojej głowie, jak pożar z nieba na zewnątrz. Wspinamy się na drugie piętro willi z lat dwudziestych. Tam pokoje; przestrzenie, utrzymane w oryginalnym stylu międzywojnia. Sofa z aksamitnym obiciem, fotele tapicerowane, krzesła zdobione rzeźbieniami i okuciami, włoskie tkaniny, aksamit, welur, dekoracyjne ornamenty. Ale też delikatne akcenty PRLu: lampa, kinkiet, mały stolik. I proste w kształtach znaki nowoczesności: kolisty stolik, kwadratowa kanapa, szklany wazon.
Jola prosi, żeby Tadeusz usiadł na sofie, a ja nad nim ze swoimi nogami. Jedna noga w pończosze. „Beatrycze”, mówi Jola do Tadeusza, posługują się hasłami. Jola szuka dobrego ujęcia i różnych kadrów, to trwa chwilę. „Zostawiam was, kochani, bawcie się dobrze”, rzuca Jola na pożegnanie. Zostajemy sami: ja i Mistrz. Małgorzata i Mistrz. Mistrz i Małgorzata.
„Tadeusz, czy mogę do ciebie mówić „Tadziu”?, pytam się nieśmiało Legendarnego Fotografa. „Tak, możesz”, zgadza się Rolke. „Dziękuję, tak mi chyba będzie łatwiej się ośmielić”, tłumaczę się, „a poza tym mam wielki sentyment do tego imienia: jeśli kiedyś mi się zdarzy, że będę mieć syna, to będzie miał na imię Tadziu”, uśmiecham się.
Tadziu ustawia aparat. Zdejmuję bluzkę. Rozbieram się do majtek. Obejmuję jeszcze nieśmiało moje piersi. Zakrywam je, by za chwilę i tak uwolnić je z uścisku skrępowania. „Chciałbym, żebyś położyła się na stole”, mówi do mnie Tadziu. Ostrożnie, bardzo ostrożnie, kładę się. Spowalniam ruchy. Oddech. Głębszy. Zaczęło się. Jestem. Nie ma odwrotu. Wchodzę w to. Za późno na wątpliwości. Idę za impulsem. Ufam. Zapominam. Odłączam się od wstydu, znikam, nie osądzam, nie krytykuję, nie myślę o tym, co sobie inni pomyślą, wymyślą, osądzą, bezwstydna, niebezwstydna. Oddaję się w ramiona Sztuki. A mój Mistrz mnie poprowadzi. Będzie ze mną. Serce Sztuce otwieram i za tym idę, gdzie prowadzi intuicja. Prowadź, Głosie, prowadź do źródła, daj wrażliwość, by usłyszeć; dodaj sił, by się odważyć…
Ciało samo się porusza w gęstym od upału powietrzu. Skwar kołysze moje powieki, które opadają bezwolnie w cichej zgodzie na uśpioną bezpruderię. Przestrzeń pokoju mnie czuje, zaprasza do siebie. Ja czuję przestrzeń: przedmioty, meble, fakturę, drewno, aksamit. Razem opowiadamy historię. Słuchamy siebie nawzajem. Martwe meble stają się studnią na usłyszenie echa śpiewu własnej duszy i zamkniętych w niej pragnień. Dotknięciem staram się cucić zmęczoną pamięć emocji. Emocja dotyku. Ślad po pieszczocie. Wspomnienie zanurzone w aksamitnej miękkości. Potrzeba bliskości. Potrzeba wniknięcia. Potrzeba spojenia. Jestem naga. Leżę na drewnianej posadzce pośród rozrzuconych krzeseł. Dziwnego krajobrazu meblowej fantazji. Co tu robię? Za kim marzę? Do kogo tęsknię? O czym śnię? Co było przed chwilą? Dłonie pragnące. Dłonie na wpół śpiące. Wyciągnięte, łaknące. Salonowa lwica. W bezkresie chłodu drewnianego parkietu. Porzucona. Wiatr porywa do tańca rozłożyste białe zasłony. Jak spiętrzone chmury wkradają się zachłannie. Jak spienione jęzory fal pośród morskiej burzy. Chciałabym w nich utonąć. Zanurzyć się w morskiej głębi, skryć przed słoneczną gwiazdą. One, jak dłonie kochanka, są miłe, dobre; obiecują słodkie uniesienia. Oddać się, bez pamięci, zapomnieć, na jeden raz zniknąć dla siebie. I odnaleźć się na nowo. Czerń sukienki, obcisłej, ciasnej, niewygodnej. Mosiężne haki. Boazeria. Ciało z jeszcze większym trudem łapie oddech pełen rozgrzanego powietrza. Tęskni za chłodem. Za czułością deszczu. Za pocałunkiem wody. Za pieszczotą wiatru. W moich oczach wyglądam błękitu oceanu, co przyniesie ulgę oczekiwaniu. Wyjść pragnę z tego pokoju i wprost rzucić się w objęcia wielkiej fali. Ale tak się nie stanie, tak się nie wydarzy. Zbieram więc okruchy wspomnień. Okruchy Ciebie. Okruchy nocy, która nie wróci. Z tej posadzki, z tej kanapy, szukam Cię tam, szukam ustami. Zmęczona rozstaniem.
Tadziu słucha mojego „tańca”. Podąża za mną. Razem ze mną słucha przestrzeni pokoju. Tadziu jest otwarty. Jest Wielkim Artystą. Słucha. Szuka spotkania. Nie upiera się przy swojej wizji. Idzie za mną, zachwyca się, poszukuje kadrów, jest zainteresowany, zaintrygowany, zafascynowany. Z naszego spotkania rodzi się coś NOWEGO. Jakaś nowa jakość, której ani On, ani ja nie mogliśmy przewidzieć, ani uprzednio wymyślić. Umiejętność zobaczenia tego, co się wydarza. I uchwycenia tego w kadrze. Na zawsze. Przed Nim czuję się dobra i ważna. Znikają wątpliwości. Czuję, że Wielki Mistrz podąża za czymś innym, o istnieniu czego ja być może w ogóle nie zdaję sobie sprawy. A Jego wnikliwe spojrzenie potrafi cynglem oka ustrzelić ten płochy czar z szybkością i zręcznością wprawnego myśliwego. Czego wypatrywał: zawstydzonej myśli, marzenia tlącego się niepokornie pod powieką, cienia łzy? Nie wiem. Ale nie sama nagość jest tu tematem. Nie moje piersi odkryte, pośladki, nogi czy brzuch. Czuję, że w swojej kobiecości zanurzam się pełniej i odważniej niż kiedykolwiek. Igram z czasem. Flirtuję z wiecznością. A ponadczasowości kradnę długi, namiętny pocałunek. Czuję, że moja kobiecość wyraża się ruchem marzenia, głosem tęsknoty, pragnienia nienazwanej bliskości. W bezmiarze gorąca słucham i patrzę na przestrzeń dziwnego, obcego pokoju i dotykam w nim najczulszych drżeń, od których wibruje rozgrzane powietrze: tych złudzeń bliskości, niefrasobliwych czułości, cielesnej namiętności, chwilowej miłości. Tadziu umie patrzeć na świat. Życie go nauczyło. Aparat go nauczył. Kobiety go nauczyły. I jego własne zdjęcia. Przed Nim się nic nie ukryje. Jesteś naga. Jesteś naga na wskroś. Fotografię trzeba czuć. Jak rozgrzany od słońca kamyk znaleziony na skrzyżowaniu dróg – podnosisz go, oglądasz, przewracasz w palcach i podziwiasz strukturę niepojętej materii cudu. Zwykły kamyk. Zwykły człowiek. Zwykła kobieta. Zupełnie niezwykła fotografia.
„Myślę, że to mamy”, powiedział Tadziu. Nieporadnie zakrywam piersi, chociaż przed chwilą falowały jeszcze w bezwstydnej frywolności. Ubieram się szybko. Przed chwilą pływałam jeszcze w oceanie swojej wyobraźni, zanurzałam pamięć i myśli w bezkresach rozgrzanej słońcem fantazji, a teraz szybko naciągam na siebie wygnieciony t-shirt. „Było mi bardzo miło”, mówi skromnie Wielki Mistrz. Wyciąga dłoń ku mojej dłoni. „Mi też, Tadziu, to było piękne spotkanie, czuję, że zapamiętam je na zawsze”. Tadziu uśmiecha się czule. Dotyka dłonią aparatu. „Już zostaniesz na zawsze”, mówi po chwili. Mówi wprost z głębi serca Fotografa, nieustannie wypatrującego cudu chwili, którą może wyrwać z objęć niewzruszonej Wieczności.