Ustanawiamy od wieków chciwe prawa. Słuchamy pragnień, rządzimy się sami i wszystkim dokoła, nie licząc się z niczym.
I trzęsiemy portkami. Mnożą się lęki i strachy nad nami niczym latające nocne stwory nad śpiącym rozumem z obrazu Francisco Goi.
Dlaczego?
Nie jestem mądry, wyrażam jedynie swoje zdanie.
Patrząc z dalekiej perspektywy. Jeśli dobrze rozumiem drugą zasadę termodynamiki, wszystko dąży do entropii, do chaosu. My też. Nie możemy zrobić nic, żeby temu zapobiec. To prawo nie do pokonania. Podlegamy mu w pełnej krasie i nie chodzi tylko o proces starzenia, ale też o nasze działania.
Czy nasze czyny nie napędzają entropii?
Zamiast dbać, jesteśmy koszmarem dla Ziemi. Nawet dla siebie samych.
Skąd więc lęki i strachy przed upadkiem? Nasze cierpienie i pragnienie, żeby było inaczej? Czy godzenie się z tym nie powinno być naturalne jak sam proces rozpadu?
Czemu nie chcemy starości? Dlaczego w pewnym momencie przestajemy się regenerować? Regeneracja nie może działać bez końca?
Nie może, według drugiej zasady termodynamiki. I według tej samej zasady wszechświat nie mógł powstać sam. Nie ma nic z niczego.
Podzielam zdanie wielu naukowców i nie wierzę, że jesteśmy przypadkowym wypryskiem, błędem ślepej ewolucji. Prawdopodobieństwo, że życie powstało przypadkiem, do tego tak skomplikowane, złożone i różnorodne, jest tak znikome, że nie mogę w to uwierzyć. I dziwi mnie, że wielu uczonych, którzy nie dają wiary o wiele większym prawdopodobieństwom, to zerowe przyjmują za pewnik. Tak jest i koniec.
To logiczne?
Ta pewność chyba ma swój początek z obserwacji zdolności organizmów do dostosowywania się do warunków.
To chyba dobrze, że potrafimy się przystosować.
Tylko że dalej zostajemy tym samym. I nie ma dowodów, że jest inaczej, nie odkopano nic pośredniego jak dotąd.
Pełno w naturze podobieństw. Jednak skoro nie sposób udowodnić, że jest to widoczny proces ewolucyjny, któremu przeczą choćby same rozwiązania zastosowane w przyrodzie, to czy nie nasuwa się wniosek, że jest to praca jednego umysłu odpowiedzialnego za całość?
Tak mi się wydaje.
Kiedy w łonie matki rośnie człowiek przypominając po kolei inne gatunki, od ryb po płazy, gady, ptaki i małpy, aż do zwieńczenia czyli człowieka, to nie wygląda na odwzorowanie etapów ślepej ewolucji, ale na podpis artysty wewnątrz najważniejszego z dzieł, które miało dbać pięknie o resztę, ale dało dupy, a sam podpis, majstersztyk wpisany w kod DNA, przypisało przypadkowi.
Inaczej niezrozumiały wydaje się trud zaprojektowania tylu organizmów, takiego piękna, ustanowienia wszystkich praw i procesów, poświęcenia niewyobrażalnej energii, czasu na zrealizowanie… I pozostawienie na pastwę entropii.
Pomijając to, w jaki kto wierzy początek. Nasze przetrwanie jest zależne od przeciwdziałania drugiej zasadzie termodynamiki. Czyli z zewnątrz.
Jeśli rozpad jest potrzebny, ale Ziemia, ze względu na swą wyjątkowość miała istnieć bez końca, to entropia musiałaby być wstrzymywana celowo i inteligentnie. Słońce w końcu będzie wymagać regeneracji, żeby nie spuchło i nas nie zabiło albo nam potrzebna będzie pomoc w przeprowadzce, chociaż wskazówki, co robić.
Mamy w sobie pragnienie życia bez końca, może tak miało być pierwotnie, ale nasi mądrzy panujący przodkowie odwalili coś, co sprawiło, że Twórca zostawił nas samym sobie?
Pewnie chcieli więcej, jak zawsze. I żeby nikt im nie mówił, co mają robić.
Twórcy mogącego podtrzymać życie i je regulować, wydaje się, wciąż z nami nie być. A my przez wieki uwierzyliśmy w różne rzeczy. Te nieprawdziwe musiały zawieźć. Ugruntowały tylko pomysł dziurawy jak sito, że powstaliśmy przypadkiem.
Kłamstwa i wymysły religii sprawiły, że śmieszne i głupie wydaje się twierdzenie, że inteligentna istota zaprojektowała wszechświat.
Najlepiej zgromadzić wiedzę, otworzyć baniak i wyrobić sobie zdanie.
Tak mi się wydaje.
Wszechświat, gigantyczna maszyneria niepojętych rozmiarów. Możemy ją mierzyć najwyżej i snuć teorie. Czym jest dla swego projektanta?
Co to musi być za istota, w jakim świecie żyje, jakim podlega prawom?
Nie wierzę, że ma gdzieś swoje dzieło. Za dużo włożonej pracy. Pewnie przygląda się z ukrycia, spoza swego dzieła i zainterweniuje w ostatnim momencie.