Spotykamy się na skrzyżowaniu Setnej i Siedemdziesiątej alei. Tam, gdzie łączy się krosna. Klasyczny format. Ciemno tu i trochę duszno. Gęsto utkane, lniane płótno pokryte grubą warstwą olejnych farb nie przepuszcza zbyt dużej ilości powietrza. Siadamy na krawędzi sosnowej belki, opierając plecy o zimną ścianę, a nogi o spienione pajęczyny. Są trochę niczym latte, może frappe. Najzwyczajniej na świecie zaczynamy rozmowę.
Bo Hiszpanie malują ze zdjęć.
Zuzanna staje pod tablicą, chwyta energicznie kredę. Nie lubię mieć brudnych rąk od kredy – pomyślałem. Jeszcze bardziej boję się dźwięku niklowanego garnka ocierającego się o wykrochmaloną ścierkę. Ot taka fonofobia.
Zuzanna pisze ciągiem. „ProfesorModzelelwskiPowiedziałŻeIdęPrzezŻycieJakLunatyk” i od razu zaczyna opowiadać.
– Wiesz, zawsze wydawało mi się, że sztuka daje mi rodzaj schronienia. Miejsce, w którym mogę schować się przed światem. Wszystkie ciotki, wszystkie panie powtarzały w kółko „talent, talent, talent”. Szósteczki, szósteczki, szósteczki. Hops do teczki. Przemalowany koń z okładki, zwycięzca konkursu z czasów podstawówki.
– Nie było wyjścia? Robię z pytania mały przecinek.
– Nie, nie było. Zaczęło się niewinnie. Liceum. Z Krakowa jeździłam uczyć się malarstwa i rysunku
w Wawie. Rysowałam płaczące twarze, nie byłam jakoś szczególnie aktywna. Później studia
w Krakowie na Edukacji Artystycznej. Wiesz, można było liznąć tam wszystkiego. Pojawiła się opcja Erasmusa w Hiszpanii. I to było spoko. Altea. Jak Seat. Było super fajnie. Zero martwych natur. Oni cisnęli wszystko ze zdjęć. Wszystko.
– Zero martwych natur? Manekinów, rulonów, zardzewiałych wiader, starych szmat, misek. Miałem takiego starego dziada od malarstwa na studiach, szczęśliwie tylko rok. Nadawał się w sumie na martwą naturę, był takim dzbanem. Hłe, hłe. Iksde.
– Hłe hłe. Altea. To byłe małe miasteczko, dwie knajpy, morze i góry.
W tym samym momencie dała o sobie znać akademicka rama, o której istnieniu zapomnieliśmy. Pewnie otacza obraz, za którym siedzimy. Jebana.
– Tak, właśnie wtedy w Hiszpanii, wyzwoliłam się od Ciebie, ramo, nauczyłam się wychodzić ze sztuką
w przestrzeń, łączyć różne techniki, to było coś nowego – ze spokojem stwierdza Zuzanna.
Rama zgrzyta wkurwiona ewidentnie. Czekam, aż odbije piłeczkę. Cisza, konsternacja. Zgrzyt starego drewna, trzask pękających złoceń. Zaraz zrobię w gacie ze strachu. Ja spierdalam!
– Wyluzuj, dokąd?
Nie ma chwili do stracenia. Rama gnie się, zachowuje jak wariatka, zwichrowane bydle. Tracę równowagę i wpadam w szczelinę między krosnem a płótnem. W tą jebaną pajęczynę. Tak, lubię cukrową watę, ale nie w takich ilościach. O jaaa
– Zajebię Was!
– Twój stary! Rzucam w odwecie do ramy. W tym samym momencie poczułem, że możemy wyjść jednak z tego cało. Kawałek zszywki od takera leży pod moi nogami. Chwytam go szybko, krzyczę na całe gardło
– Zuzanna!!! Weź obczaj! Wiesz co robić!
Rzucam fragment zszywki, Zuzanna łapie go energicznym ruchem. Podbiega do tablicy, gdzie ciągle widnieje napis „ProfesorModzelelwskiPowiedziałŻeIdęPrzezŻycieJakLunatyk” i używając jej krawędzi niczym linijki, chlast! Płótno ciach. Wyssało nas niczym z uszkodzonego Boeinga. Amen.
Malarstwo. Przestrzeń. Czary.
Wreszcie możemy pogadać jak ludzie. Może herbaty? Zuzanna kiwa głową, że nie. Siadamy w kuchni, przy stole. No i co było dalej?
– No wiesz, w Hiszpanii pojawił się motyw roślinny w moim malarstwie. A no i jeszcze był etap Gdański, ale trwał chwilę. Później już Warszawa i dwa odrębne nurty – pracownia malarska u prof. Jarosława Modzelewskiego i jednocześnie pracownia sztuki w przestrzeni publicznej prof. Mirosława Duchowskiego. Były jeszcze dwa lata na metalu w pracowni grafiki.
– Opowiedz o scenografii. I jeszcze o magii, transcendencji, znaczeniowości. Z tym zazwyczaj kojarzy mi się Twoja obecna sztuka. Czas nam zlecił na walce z ramą, wiem, wiem, że już musisz lecieć…
– Bardzo ważnym momentem była instalacja, w której wykorzystałam czerwoną nić. Jej motyw pojawia się w wielu kulturach, Czerwona nić, czerwień – miała w nich znaczenie ochronne. Przed urokami, złą energią – ogólnie nieciekawymi rzeczami. Pamiętam, kiedy zaczęła chorować moja babcia. Postanowiłam działać. Owinęłam dom w którym mieszkała czerwoną nitką. Po skończonej pracy, zadowolona z działania postanowiłam wejść do domu, żeby zobaczyć jak wygląda to od wewnątrz. Nic z tego. Nie można było wejść do domu – przecież go owinęłam. Babcia też została przez to uwięziona, a dom zmienił zupełnie swoją funkcję. I to był jeden z moich najciekawszych dialogów ze sztuką. To jest dla mnie duża wartość, kiedy coś wymyślam, a działanie przynosi zupełnie inne efekty. Zaczynam rozmowę z tym, co robię. Podobnie jest z malarstwem. Daję mu się wypowiedzieć, gadam z obrazami, one z chęcią odpowiadają, To też przygoda z własną podświadomością.
Dzwoni telefon.
– Kurde, muszę już iść. No „Babaśki”, znasz. W tym projekcie skupiłam się na kręgach duchowych kobiet, na przekazywaniu sobie baśni, ich symboliki. Cały proces nagrywania tych opowieści, tworzenia wideo nie był taki prosty. A najlepiej to zerknij sobie na stronę o tu http://www.babaski.pl/
Zuzanna zniknęła. Sporo tego. Oparłem się głową o ścianę. Na podłodze trochę złotego pyłu z ramy. I ta mała szczelina, którą tak szczęśliwie udało się uciec.
Zuzanna Litawińska – malarka, scenografka, autorka rzeźb, również artystka multimedialna. Szamanka albo czarownica. Absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie oraz Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Jej malarstwo można zobaczyć do 14.08. 2020 w Galerii Szydłowski w Warszawie.
Insta: @zuzanna_litawinska
https://leksykon.asp.waw.pl/zuzanna-litawinska/