**UJOWY FILM WIDZIAŁEM OSTATNIO, ALE…

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Forma nie była oryginalna, bo found-footage skończyło się dla mnie na „Paranormal Activity”, ale postanowiłem obejrzeć, bo był polskiej produkcji. A jak już usłyszałem kwestię:

– To skurwysyn jebany, Trzaskowski!  – To już wsiąkłem zupełnie.

Bohater filmu był chyba ze Starych Bud, bo krzyczał dalej:

– U mnie?! Na Starych Budach?!

Ale nie mogę mieć pewności.

Za to na pewno w mężczyźnie tym zobaczyłem współczesnego Cybulskiego. Bohatera pokoleniowego. Człowieka, który nie może jakoś się odnaleźć we współczesnej rzeczywistości, który wciąż dźwiga na swoich barkach piętno odciśnięte przez różnych zagranicznych najeźdźców. Bohatera, którego może i nie potrzebujemy, ale na pewno na niego zasłużyliśmy.

W całym filmie jednak widać rażącą indolencję twórców. Wykazali się zupełną amatorszczyzną i nie zrobili nawet kontrplanów, które pomogłyby poznać antagonistę,  z którym mierzy się nasz bohater. Zarysować głębiej konflikt między nim, a czarnym charakterem – Sphotoshopowanym Zdjęciem, Wiszącym Na Czyimś Płocie.

Wielka szkoda, że nie pada w filmie odpowiedź na pytanie, które stoi za motywami protagonisty, czyli już legendarne – „Dzieci będziesz pedaliła?”

Pytanie to odbija się tylko pustym echem i cały konflikt w nim zawarty, twórcy pointują leniwie iście vegowskim dialogiem:

– A nawet jeżeli, to co?

– To wypierdalaj stąd.

Potem jeszcze jest desperacka próba ratowania zakończenia, kiedy główny bohater rzuca pod adresem właścicielki płotu, na którym wisiał plakat, groźby karalne, a następnie prorokuje:

– Ty kurwo jebana, będziesz miała Trzaskowskiego. – I oddala się do auta, aby odjechać ku zachodzącemu słońcu…

Także ostatecznie – pomysł wtórny, wykonanie niechlujne, źle oświetlony, a otwarte zakończenie sugeruje jednak przewidywalną, niedaleką przyszłość. Ale dźwięk i dialogi, jak na polskie kino, oceniam bardzo wysoko. Na Filmwebie dałbym mu w sumie nawet solidne 5 na 10, bo jednak zostawia widza z pytaniem – Ciekawe na kogo będzie głosował ten facet?

Trzaskowskiego chyba można wykluczyć, bo ten mężczyzna nie wyglądał, jakby dawał się zauroczyć tym reprezentowanym przez niego warszawskim i brukselskim elitom. Nie, jemu jest potrzebny ktoś z ludu. Wręcz z nizin społecznych. Może jakiś doktor prawa?

Na pewno jakiś stabilny kandydat. Najlepiej taki, który ryczy do tłumu o tym jaki jest stabilny, bo stabilni ludzie właśnie tak czynią.

Taki człowiek, który nie tylko stawia rodzinę ponad wszystkim, ale też taki, który nadaje nowe znaczenie wyrażeniu „sprawy rodzinne”.

Ale, jak mówię, nie wiem. Może fałszywie zasugerowałem się tą obawą o „pedalenie dzieci”?

Słyszałem też ostatnio super piosenkę pt. „Hallelujah” Pana Leonarda Cohena.

Nie, że po raz pierwszy, bo jest to jedna z moich ulubionych piosenek i za chwilę pewnie się wyjaśni dlaczego, ale to konkretne wykonanie sprawiło, że od wielu lat słuchania tego utworu, poczułem motylki w brzuchu.

Piosenka po raz pierwszy ukazała się w 1984 roku na płycie „Various Positions”. Są źródła, które podają, że ma nawet piętnaście, albo osiemnaście zwrotek, które Cohen dowolnie wymienia i zamienia kolejnością podczas występów. W oryginalnym nagraniu ma chyba siedem, a w radiu słyszeliście pewnie nie raz wersję czterozwrotkową.

Powstało też mnóstwo coverów. Piosenkę śpiewała K.D. Lang, U2, czy Jeff Buckley, ale moim ulubionym wykonaniem od kilku dni jest wersja z wiecu wyborczego Andrzeja Dudy w Skoczowie.

Choć nie skorzystano z tłumaczenia Macieja Zembatego, muszę zwrócić uwagę, jak błyskotliwie zastąpiono słowo „Hallelujah” na „Andrzej Duda”. I właśnie ta zmiana dała mi chyba najwięcej radości i od tamtej pory nie umiem już spojrzeć na prezydenta tak samo, jak przed wysłuchaniem tego wykonu. Dlaczego?

Po pierwsze – świetnie leży w ustach, kiedy się to śpiewa na głos. A po drugie – „Hallelujah” jest jedną z bardziej świńskich piosenek, jaką Pan Leonard Cohen raczył był napisać.

Jest to też piosenka podobna do „I don’t like mondays” Boomtown Rats Boba Geldofa pod tym względem, że nie zawsze jest do końca zrozumiana w krajach nieanglojęzycznych, a i tam niekoniecznie.

Tytuł sugeruje, że ktoś nie lubi poniedziałków, jednak kiedy się wsłuchacie w słowa trochę uważniej, okaże się, że jest to piosenka inspirowana prawdziwą historią szkolnej strzelaniny w San Diego w 1979 roku, kiedy szesnastolatka zaczęła strzelać do dzieci na placu zabaw, zabijając w sumie ośmioro, do tego troje dorosłych, w tym jednego policjanta. Kiedy po zatrzymaniu zapytano ją, dlaczego to zrobiła, odpowiedziała słowami, które posłużyły za tytuł piosenki.

„I don’t like mondays” puszczane w porannych poniedziałkowych audycjach radiowych bawi mnie tak samo, jak „Hallelujah” puszczane w okolicach Bożego Narodzenia albo na pogrzebach. Bo oczywiście można założyć, że jak jest „alleluja”, to musi być o Bozi, ale sama piosenka mówi właśnie o tym, że nie każdy, kto wzywa imię Pana naszego, czyni to, bo doznał objawienia.

And it’s not a cry that you hear at night
It’s not somebody who’s seen the light
It’s a cold and it’s a broken Hallelujah

Więc jeżeli nie o takie kościelne wzywanie imienia Boga chodzi autorowi, to komnata, o której mowa w słowach:

Well, baby, I’ve been here before
I’ve seen this room and I’ve walked this floor ,

– może oznaczać nie żadną wielką świątynie, a nieco mniej święte, inne, ciaśniejsze miejsce. A wersy:

But remember when I moved in you
And the holy dove was moving too,

– mogą sugerować, że komnatka ta, odpowiednio stymulowana tym, czy owym, może, czasami nawet dwoje ludzi doprowadzić do sytuacji, kiedy:

…And every breath we drew was Hallelujah!

I Waszemu wyborowi pozostawiam, czy po 12 lipca bohater piosenki ze Skoczowa będzie Waszym Panem? Co jest w sumie zabronione co najmniej jednym, jeśli nawet nie pierwszym przykazaniem. Czy będzie po prostu panem, który się bardzo starał zrobić wszystkim bardzo dobrze, ale:

Love is not a victory march

Co doprowadza nas do refleksji, będącej zarówno puentą piosenki, jak i doskonałego, moim zdaniem, podsumowania ostatnich pięciu lat pewnej prezydentury:

I did my best, It wasn’t much

[…]

Andrzej Du-uu-u-uda…

DZIĘKI SKOCZÓW!

SZCZEPCIE SIĘ!

 

DOBRANOC!

Reklama

Rodzice chcieli żebym był prawnikiem, nie fryzjerem | Tomasz Schmidt

Rafael Grieger ponownie zawitał na naszą platformę z kolejnym odcinkiem programu #TheCultureOfTotalBeauty.Tym razem jego gościem jest Tomasz Schmidt – właściciel renomowanego salonu fryzjerskiego w Poznaniu. Porozmawiamy o pierwszych krokach w branży, posiadaniu własnego salonu i zespołu. Czy była to łatwa droga?

Dzięki Puppy Jodze pieski znajdują nowe domy | Wioleta Jusiak

W najnowszym odcinku naszego programu mieliśmy przyjemność gościć Weronikę Jusiak – założycielkę studia jogi „4 łapy na macie”, który łączy miłość do zwierząt i pasję do jogi. Rozmawialiśmy o tym, jak joga może pozytywnie wpłynąć na relację między człowiekiem a jego pupilem oraz o niesamowitej filozofii stojącej za projektem.