Zanieczyszczona dźwiękiem

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Do kina chodzę raz na rok. Siadam wygodnie w fotelu, gasną światła, w moim sercu tli się jeszcze nadzieja, że miejsca obok mnie pozostaną wolne. W ostatniej chwili tuż przed seansem moje życie po raz kolejny zamienia się w piekło. Obok mnie siada człowiek z prowiantem. Człowiek, który postanawia przyjąć swój dzienny limit kalorii właśnie tu i teraz. Prowiant wniesiony do kina przez człowieka generuje trudne do zniesienia efekty dźwiękowe. A ja? Po raz kolejny pluję sobie w brodę i poprzysięgam, że już nigdy więcej. Odczuwam nienawiść do dźwięków. Bardzo konkretnych. Mam je wszystkie szczegółowo skatalogowane. Nie wycofałam się jeszcze z życia społecznego, mam przyjaciół, moja rodzina mnie lubi. Mam mizofonię.

Kilkunastoletnia ja i rodzinny obiad. Przełykanie, gryzienie twardych warzyw, przesadnie długie mieszanie herbaty łyżeczką odbijającą się energicznie od ścianek szklanki. Czuję jak wzbiera we mnie fala agresji pomieszanej z paniką i chęcią natychmiastowej ucieczki. Nie uciekam. Robię za to awanturę. Chwilowe rozładowanie negatywnej energii przechodzi w poczucie rezygnacji i nienawiści do samej siebie. Moi rodzice do dzisiaj nie jedzą przy mnie jabłek. Kolega z pracy kiedy miewał na nie ochotę to wiedział, że musi pokroić je w niewielką kostkę. Minimalizował w ten sposób efekty audio powstające przy zderzeniu zębów z powierzchnią owocu. Koleżanka z którą dzieliłam pokój w miejskiej instytucji kultury przez siedem tysięcy sześćset osiemdziesiąt godzin, kulturalnie wyeliminowała z jadłospisu przekąski w postaci marchewek i kalarepy.

Już sam fakt, że zatrudniłam się później w studiu kulinarnym, prowadzącym warsztaty gotowania, po których grupy siadywały zjeść wspólną kolację z przygotowanych w czasie lekcji dań, to istny chichot losu. Janina, zawodowa towarzyszka w doli i niedoli wykazywała się dojrzałością i zrozumieniem. Robiła świetne obiady. Ze starannością i zegarmistrzowską precyzją przewidywała  moment kiedy będzie musiała wyprodukować falę dźwięków sprawiających mi ból. Ostrzegała mnie na tyle wcześnie, że dawałam radę spokojnie opuścić pomieszczenie i wrócić kiedy było juz bezpiecznie. Janina ma długie paznokcie, które w momentach stresu nurkowały w jej kręconych włosach drapiąc nerwowo skórę głowy. Do dzisiaj nie wie, że to drapanie sprawiało, że pragnęłam wyrwać jej albo włosy albo paznokcie. Oto moja spowiedź.

Siorbanie, mlaskanie, chrupanie, żucie gumy – to zaledwie wstęp dla mizoamatorów, którzy dopiero odkrywają paletę uciążliwości. Najgorzej jest kiedy podczas posiłku towarzysząca mi postać bez względu na stopień pokrewieństwa postanawia zebrać jedzenie nabrane na łyżkę bądź widelec zębami! Szkliwo uzębienia ściera się w okrutnym pojedynku z powierzchnią metalowego sztućca. Moja głowa pracuje wtedy w niezbadany sposób plotąc mentalny warkocz wymyślnych tortur, który zaciskam w wyobraźni na szyi twórcy najstraszniejszego dźwięku wszechświata.

Mizofonia inaczej SSSS (Selective Sound Sensitivity Syndrom) zostały po raz pierwszy opisane przez audiologów w 2001 roku. Do dzisiaj niewiele jeszcze wiadomo. Pierwsze badania odbyły się dopiero w 2013 roku. Zjawisko nie zostało jeszcze oficjalnie ujęte w żadnej istniejącej klasyfikacji zaburzeń. Około trzy procent społeczeństwa na całym świecie zmaga się z tą dolegliwością.  Psychiatrzy i terapeuci łamią sobie głowę nad sposobami na efektywne diagnozowanie. Powoduje ją zaburzone działanie ośrodków słuchowych mózgu. Limbiczny układ nerwowy, który reguluje zachowania i stany emocjonalne w reakcji na określone dźwięki jest nadaktywny. Nie ma jeszcze dowodów na to, że mizofonia jest wrodzona czy też kształtuje się w wyniku określonych doświadczeń. Społecznie problem jest marginalizowany, a próby zwrócenia uwagi na to zjawisko w skali kraju czy świata są śladowe.

Silne reakcje stresowe oraz stany lękowe spowodowane wywoływaczami w postaci trudnych do zniesienia dźwięków wymykają się zrozumieniu na poziomie logiki. Nie ma tu żadnej reguły, a do furii może doprowadzić zbyt głośnie stukanie w klawiaturę, tykanie zegara, oddech czy przelewanie napoju gazowanego z puszki do szklanki. Na grupie Mizofonicy, powstałej za pośrednictwem mediów społecznościowych codziennie około 1,3 tysiąca osób wspiera się, szuka poczucia solidarności dzieląc się swoimi historiami. Pośród zabawnych anegdot i wyścigów na coraz dziwniejsze źródła niepożądanych efektów dźwiękowych od czasu do czasu dzięki odwadze autorów pojawiają się trudne i bardzo osobiste wyznania. Studentka, wciąż mieszkająca z rodzicami, nie może dojść z nimi do porozumienia. Próby wytłumaczenia swojej przypadłości ścierają się z brakiem zrozumienia i okrutnymi żartami. Dostaje w twarz i słyszy, że ma wypierdalać z domu. O mizofonii prawie się nie mówi. Dlatego ludzie z najbliższego otoczenia mizofoników często reagują skrajnie, szydzą, bagatelizują, obwiniają za wymyślanie sztucznych problemów. Tymczasem mizofonia może prowadzić do głębokiego poczucia winy, izolacji, zniszczenia więzi, ucieczki od życia w społeczeństwie, a w konsekwencji nawet do myśli samobójczych.

Agnieszka przyznaje się, że dostaje szału kiedy jej koleżanka z biura podjada pestki słonecznika. Paulina zdziwiona duma nad faktem, że jej nigdy nie zwróciłam uwagi, ale wiele razy była świadkiem jak krzyczę na moją najbliższą rodzinę. „Trzeba nauczyć Twoją mamę jeść pałeczkami. Wtedy nie będzie słychać jak sztućce uderzają o naczynia.” – powiedziała dzisiaj zupełnie nieoczekiwanie kiedy jadłyśmy razem lunch. To moja mama odkryła, że moja przypadłość ma nazwę. To był początek. Odetchnęłam z ulgą, bo wiedziałam już, że nie zwariowałam. Jest nas więcej. Mizofonii nie da się wyleczyć ale istnieją skuteczne sposoby na zmniejszenie jej natężenia.

Światowa Organizacja Zdrowia uznaje, że dopuszczalny poziom hałasu w otoczeniu, w ciągu dnia to pięćdziesiąt decybeli. To dla porównania poziom głośności rozmowy między dwojgiem ludzi. Dźwięk powyżej osiemdziesięciu decybeli może już powodować uszkodzenie słuchu. Ruchliwa ulica przeciętnej wielkości miasta generuje około dziewięćdziesięciu pięciu decybeli. A to tylko wierzchołek góry lodowej w krainie miejskiego hałasu i nadwrażliwości. Dlatego następnym razem jak będziesz się dziwić, że mam skwaszoną minę, że nie uśmiecham się jak na miłą dziewczynę przystało, pomyśl, że mój mózg to nieustanne pole bitwy. Kiedy Ty jesz ze smakiem obiad to ja ciężko pracuję nad tym aby przenieść się daleko, do krainy gdzie nie dociera żaden dźwięk. A to wszystko dlatego, że jestem zmęczona i zanieczyszczona. Zanieczyszczona dźwiękiem.

Reklama

W każdym wieku jest dobry czas na zmiany

Czy można przeżyć swoje życie kilka razy? Na pewno można je zmienić! O odwadze w dążeniu do autentyczności i prawdziwego szczęścia opowie Agata Igras. W tym odcinku Ela Lepianka i Agnieszka Balicka przeprowadzają rozmowę, w której odkrywają niesamowicie pasjonującą podróż przez wszystkie kontynenty aż do źródła prawdy.