Pół żartem, pół serio

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. Brutalne, ale prawdziwe. Można to odnieść do każdego obszaru życia. Czy na pewno do żartu, komedii, poczucia humoru? Oręża w walce z prozą codzienności? W przypadku Anglików jak najbardziej, bo humor to praktycznie jedyna rzecz, którą traktują całkiem serio jak powiedział kiedyś brytyjski dziennikarz Malcolm Muggeridge. Z perspektywy czasu i osobistych doświadczeń wiem już, że miał rację.

Chłodny, marcowy, wyspiarski wieczór. Umówiliśmy się przy stacji metra Covent Garden. Rozpoznałam go z daleka. Wysoki, w typie masywnego misia, jaskrawo zielone oprawki okularów, zabawne dready, odstające od skóry głowy jak antenki. Nie był moim ideałem. Nie mam takiego. Zaintrygował ekscentrycznym stylem bycia i pogodą ducha. Pierwsza randka w stolicy Zjednoczonego Królestwa zapowiadała się filmowo. Paul był Brytyjczykiem jamajskiego pochodzenia. Przedsiębiorca z niezwyczajną pasją. Był grubo po czterdziestce, a po godzinach amatorsko zajmował się komedią. Poszliśmy na kolację do Rock & Sole, gdzie zjedliśmy flagowe fish & chips, a on przynajmniej kilka razy opowiedział żart, z którego sam głośno się śmiał i rozglądał na boki spragniony uwagi. No trudno, pomyślałam. Później oznajmił, że zabiera mnie na stand-up do legendarnego klubu Comedy Store, a ja rozochocona stwierdziłam, że oto właśnie staję się scenarzystką i bohaterką mojej własnej komedii romantycznej. Komedia rozgrywająca się na ulicach Londynu oraz w mieszkaniu przy Battersea Park z widokiem na tory, którymi raz w tygodniu przejeżdżał Orient Express, trwała pół roku. A w zasadzie już po trzech miesiącach zamieniła się w farsę.

Przeczesywałam dzisiaj internetowe media popularnonaukowe próbując znaleźć odpowiedź na pytanie co tak naprawdę dzieje się w mózgu kiedy słuchamy żartów bądź się z nich śmiejemy. Poza oczywistym uwalnianiem endorfin, które w trakcie śmiechu powodują, że odczuwamy euforię dowiedziałam się też, że szczery śmiech wzmacnia naszą odporność. Kiedy słyszymy żart uaktywniają się obie półkule mózgowe jednocześnie, a to nie jest wcale takie częste zjawisko. Żeby zrozumieć żarty musimy włączyć funkcję analizy poznawczej naszego mózgu oraz uaktywnić ośrodek odpowiedzialny za reakcję emocjonalną. Kiedy dochodzimy do rozbawienia zaczyna działać ośrodek nagrody, a my zaczynamy odczuwać czystą przyjemność. Samo zdrowie, chciałoby się rzec. Poczucie humoru pomaga rozwijać też inteligencję.

To nic innego jak uwrażliwienie na umiejętność wykrywania niezgodności, które stoją u podstaw większości puent opowiadanych dowcipów. Zastanowiło mnie to. Zwłaszcza, że w przypadku Paula jedna niezgodność goniła drugą. Zmagający się z problemami natury psychicznej, były pastor Chrześcijańskiego Zboru Świadków Jehowy, który swoje stand-upy opierał głównie na meandrach życia erotycznego, które zaczął odkrywać dopiero po trzydziestce. Stał się moim przewodnikiem po środowisku brytyjskich stand-uperów amatorów. Pozbawił mnie złudzeń. Zajrzałam za kulisy tego skomplikowanego świata, gdzie tak naprawdę jeden żart pisze się i ulepsza przez miesiąc, a powtarza się przez rok na konkursach w różnych miastach, często dla tej samej publiczności. To świat, który jak w soczewce skupia jednostki zmagające się z całym katalogiem dolegliwości natury emocjonalnej, uzależnień i ułomności. A oni mówią o tym zupełnie otwarcie, bo to ich sposób na walkę o samego siebie. Uprawiają śmiech przez łzy.

Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że osią narracyjną ich często betonowych żartów i wystąpień był seks, choroby psychiczne, mniejszości narodowe, cielesność czy religia. Owszem tylko dystans do siebie może nas uratować. Chociaż w tym wypadku kompletny brak wyczucia, podkręcanie atmosfery poprzez kontrowersyjne, niestety często skandalicznie żenujące, zamiast chwilowej rozrywki siał spustoszenie. Powielanie stereotypów i krzywdzących opinii to jedyne co wynikało z tych wydarzeń. Z przerażeniem odkrywałam jak bardzo wykalkulowany jest amatorski stand-up.

Kibicowałam nawet kiedy Paul nakablował kiedyś prowadzącemu wieczorek komediowy w południowym Londynie na publiczność z prawej strony sali w pubie. Mechanizm był taki, że to skala głośności oklasków była kryterium zwycięstwa i wyboru najśmieszniejszego uczestnika. Tamci klaskali zdecydowanie za głośno kiedy wymieniane było nazwisko konkurenta. Paul uznał, że na pewno się znają, i to nie jest sprawiedliwe, a on czym prędzej zgłosi ten fakt odpowiednim instancjom.

Kibicowałam nawet kiedy z obrzydzeniem patrzyłam na napalone Brytyjki, które przerażone nadchodzącym terminem swojej przydatności siadały w pierwszym rzędzie i uwydatniały swoje otłuszczone żywnością przetworzoną piersi.

Kibicowałam nawet kiedy słyszałam docinki i kuluarowe rozmowy uczestników wydarzeń i festiwali na temat wszystkich obecnych. Kiedy na Karaibskim Festiwalu Komediowym organizowanym przez British Library jako jedyna blondynka o kaukaskim typie urody wśród publiczności stałam się obiektem niewybrednych drwin w jamajskim dialekcie angielskiego, było nawet śmiesznie. Chociaż ciężko mi było uwierzyć, że w dialogu prowadzącego z publicznością może brakować innych wątków i kontekstów i opiera się go na fizyczności i pochodzeniu jednej osoby. Ewidentnie w tamtej sytuacji byłam nieścisłością, która została natychmiast wykryta.

Przestałam kibicować kiedy zorientowałam się, że mój prywatny stand-uper obraża się  na mnie w rozmowie, kiedy już gasną światła i opada kurtyna. Przestałam kibicować kiedy po zamknięciu drzwi do domu mój prywatny stand-uper ze względu na brak publiczności i wpatrzonych w niego spojrzeń przestawał ze mną w ogóle rozmawiać. Przestałam kibicować kiedy zrozumiałam, że jeśli coś nie jest przez niego rozpisane, zaplanowane, przetestowane i przemyślane na tysiąc sposobów, to Paul nie będzie ze mną o tym dyskutował.

Jeśli mam żyć pół żartem, pół serio to ja poproszę tak zwyczajnie. W tej przestrzeni pomiędzy bodźcem, a działaniem. Tam gdzie pojawia się miejsce na refleksję. Z możliwością rozmawiania o rzeczach ważnych bez ironii. A kiedy sama zdecyduję to wtedy lekko przymrużę oko.

Reklama

W każdym wieku jest dobry czas na zmiany

Czy można przeżyć swoje życie kilka razy? Na pewno można je zmienić! O odwadze w dążeniu do autentyczności i prawdziwego szczęścia opowie Agata Igras. W tym odcinku Ela Lepianka i Agnieszka Balicka przeprowadzają rozmowę, w której odkrywają niesamowicie pasjonującą podróż przez wszystkie kontynenty aż do źródła prawdy.

Moje prace ożywają | Aneta Barglik

Nowe nazwisko na artystycznej scenie Warszawy – o niej będzie głośno! Aneta Barglik – malarka abstrakcyjna poruszająca się w nurcie ekspresjonistycznym, rzeźbiarka i właścicielka autorskiej galerii sztuki. O dobrej energii w sztuce, pejzażach emocjonalnych i byciu tu i teraz. Spotkanie prowadzi Karolina Ciesielska.