Sierpień 2008
Wycieczka na Lazurowe Wybrzeże. Wśród turystów głównie młodzież szkolna, pozostali – starsza młodzież – czyli parę osób i ja. Grupa raczej zgrana, zorganizowana, wszystko przebiegało bez większych problemów. Poznałam parę interesujących osób m.in. Basię.
Basia – bardzo sympatyczna kobitka, kontaktowa, oczytana, pasjonatka podróży, więc było, o czym rozmawiać. Basia od 30 lat podróżowała, pół świata zwiedziła, zawsze zdrowa, a tym razem pech. Wiele godzin jazdy Basia spędziła na schodach przy toalecie i haftowała. Basię widziałam w różnych wersjach kolorystycznych: żółtą, zieloną, niebieską, fioletową, granatową, a jej nieodłącznym atrybutem był worek. Swoje kolory Basia odzyskała, dopiero jak zajechaliśmy na miejsce i odetchnęła lazurowym powietrzem. Moja nowa koleżanka wyzdrowiała i spędziłyśmy kilkanaście przepięknych dni na zwiedzaniu i podziwianiu malowniczego pejzażu Prowansji, Francuskiej Riwiery i francuskich Alp. Czas upłynął nieubłaganie szybko a my pełne wrażeń i zapewnień, że się umówimy na piwo wróciłyśmy każda do swojego domu. W kontakcie z Basią pozostaję do dziś. Wprawdzie na fejsbuku, ale mieszkamy w innych miastach, więc jak widać, ten fejsbuk czasem czemuś służy. Pozdrawiam Basię.
Wrzesień 2014
Wracam z kolejnej podróży, tym razem służbowej – jakaś objazdówka: Francja, Hiszpania, Włochy. Wyczerpana jak po wojnie. Wracam do domu koleją polską, z czterema przesiadkami, późna noc. Jedna z moich przesiadek – Chojnice. Pakuję się więc do pociągu, opieram głowę o szybę i się gapię na ludzi. Ze zmęczenia nie dość, że widzę podwójnie, to jeszcze przez mgłę. Widzę – siedzi sobie baba i czyta książkę. Jakaś taka podobna do kogoś… Myślę sobie: „A niech se baba siedzi i niech se czyta. Co mnie to obchodzi. Marzę o kąpieli, moim łóżku i moich kotach”.
I tak nie wiem kiedy ta podróż upłynęła, poza moją świadomością, bo ocknęłam się w Tczewie. Wytaczam się z pociągu, i kieruję się w stronę windy, bo nie będę przecież włazić po tych schodach w Tczewie ze swoją walizką gabarytów niewiele mniejszych ode mnie. Słyszę za sobą turkot kółek, ktoś za mną lezie z walizką. Odwracam się, patrzę – baba z pociągu. Dochodzę do windy a tam kartka „Uszkodzone” „Demaged” „Not Working” „Kaput”. Myślałam, że ducha wyzionę pod tą windą, bo już nie miałam siły ciągnąć mojej walizki, co dopiero jej taszczyć po schodach. Odwracam się do stojącej za mną baby, uśmiecham się krzywo i mówię: „Nie działa”. Baba też się krzywo uśmiechnęła: „No trudno, na schody”. W duchu pewnie wyzywała tak samo jak ja. Czołgam się więc jak mogę najszybciej po tych schodach (bo zaraz mój kolejny pociąg odjeżdża) z walizką gabarytów niewiele mniejszych ode mnie, baba przede mną, a ja jakby mnie piorun strzelił: „To przecież Baśka !!!” Człapię za babą, przyglądam się czy to ona czy nie ona, a ta niezainteresowana, niewzruszona niesie swój bagaż i lezie. Ja już za nią nie nadążam, krzyczeć przecież nie będę i się kompromitować, bo jednak to może nie ona. Doszłam na górę, przeszłam parę kroków i znów na dół – na swój peron – staram się biegiem, bo mój pociąg już czeka. Wpadam do pociągu, zajmuję miejsce, odpalam fejsbuka w telefonie:
-„Hej Baśka, co tam u Ciebie? Gdzie jesteś?? „- Pociąg ruszył, już z pięć minut jadę, przychodzi odpowiedź:
-„Hej Anka, jestem w Tczewie! Wyobraź sobie, że spotkałam Twojego sobowtóra!”
Dziękuję. Pozdrawiam Babę