Tak zwana gawiedź chętnie takie historie pochłania, bo przecież kroniki medyczne półżywych interesują innych, co najmniej tak jak kroniki towarzyskie żywotnych salonowo, bo i wzruszyć się można i pocieszenie znaleźć, że jednak jeszcze daleka perspektywa upadku, skoro inni już mają gorzej. No i zazdrościć nie ma czego, bo kto by tam czas na choroby marnował.
Z tego miejsca przepraszam Redaktora Bryndala, iż posądzałem go o tak niewysublimowane zamiary, w dodatku nieadekwatne do jego dziennikarskiego emploi i intelektualnych zainteresowań.
Mówiąc o sobie wprost: kto z kim przestaje… Widać za mało ostatnio w moim życiu tak cennych i pouczających spotkań, a za dużo telewizji śniadaniowej…
Deliberowaliśmy zatem z ów Redaktorem o tej niewyjaśnionej sile, która popchnęła nas, tak zwanych „celebów” na te wszystkie nagłówki, które tak brutalnie z biegiem czasu pozbawiały nas godności i intymności na własne życzenie w imię taniego poklasku, kiedyś górnolotnie zwanego sławą, a dziś – adekwatnie do czasów i sytuacji – parciem na szkło, a mówiąc jeszcze dosadniej próżniactwem. Z lewej kamera, z prawej druga, makijażysta, stylista, od frontu jupiter, a z tyłu catering i tak gadamy, niby to intymnie, szukając głębi w płyciźnie tematu, perorując znów o sobie i towarzyszach publicznej niedoli.
Wniosek jeden z tych wszystkich kompleksów wyziera, że chyba braw kiedyś w domu było za mało lub też nie było ich wcale, i nagle czujemy obaj jak kac w nas narasta, bo trudno jest klecić tak nieludzko bezlitosne wywody mnie, rozpieszczonemu jedynakowi, wiecznie ulizanemu matczyną nadatencją graniczącą z hipochondrią, i wiem jak bestialsko w matriarchalnych czasach to wszystko brzmi, tylko po kiego grzyba nam tyle miłości tanio kupionej u obcych, skoro w domu nigdy jej nie brakło? Po co pchamy się na te wszystkie łamy, ekrany, sceny, afisze i dlaczego nie stoimy na nich z boku, tylko zawsze od frontu, gdzie każdy pryszcz na nosie widać i głos piskliwy słychać, co myśl nielotną niesie? Oczami wyobraźni widzę czytających te słowa tak zwanych „pierwszoplanowych” parskających z niesmakiem i mogę się tu ukorzyć i głowę popiołem sypać, winę zrzucając na własne traumy, i niech me słowa w proch się obrócą, a czyny i zamiary Wasze, Szanowni Bracia i Siostry, w oklaski wyłącznie. Rzecz jasna im bardziej gromkie, tym lepsze. Dorzucam do tego stojące owacje, pochlebne recenzje, uściski dłoni, listy pochwalne, puchary, ordery i kwiecistych pochlebstw stosy. Do tego dorzucam jeszcze odrobinę światła na cały ten zgiełk – oczywiście na ten profil, który macie ładniejszy.
PS. Szanowni rodzice! W swoich domach bijcie bez opamiętania… brawa, jak najczęściej! Może tylko troszkę ciszej niż reprezentacji piłkarskiej.