Platforma społecznościowa LinkedIn- nazywana niekiedy Facebookiem dla biznesmenów- ma już w Polsce ponad 4 mln użytkowników. Analogie do Facebooka nie są tu przypadkowe, ponieważ LinkedIn przeszedł w ostatnich latach metamorfozę, zmieniając się z wirtualnej tablicy ogłoszeń dla poszukujących pracy, do klasycznej platformy social media. Jednak porównując treści zamieszczane na obu platformach, nasuwa się wniosek, że wciąż więcej je dzieli niż łączy. I oby tak zostało.
Facebook jest dla każdego. Linked również jest dla każdego. Dla każdego, kto definiuje się przez pryzmat swojej pracy, kariery zawodowej lub przynajmniej myśli kategoriami rozwoju osobistego powiązanego z konkretnymi kompetencjami. LinkedIn ma też kilka przewag nad swoim starszym bratem, pozwalających na tak dynamiczny wzrost.
Co zatem stanowi największą zaletę LinkedIna? To, że nie jest Facebookiem. Jeśli kiedykolwiek pomyślałeś „znów nie ma nic ciekawego na tym fejsie”, „mam już dość tych banałów”, „dlaczego ludzie wrzucają te pierdoły”, to wiesz o czym mówię. Najbardziej irytujące tematy, jakich nigdy nie brakuje na Facebooku? Każdy dysponuje swoją subiektywną listą, ale pewne trendy dominują wyraźniej od innych.
- Cytaty a la Paulo Coelho. Przysłowia, motta i powiedzenia w banalny sposób przekazują banalne prawdy. Pozłacane myśli, często przypisywane jednocześnie kilku autorom. Z kolei inne tak nijakie, że trudno byłoby wskazać ich twórców. A nawet gdyby się to udało, ciężko byłoby wymusić na nich, przyznanie się do popełnienia tego tekstu.
- Obwieszczenia, prośby, nawoływania, propozycje. Najczęściej w formie prostej grafiki z rozpaczliwym hasłem, w stylu „pilnie szukam dobrego hydraulika!” Na Facebook’u problemy pierwszego świata mieszają się z poszukiwaniami swojej drogi życiowej: „Parkingowy/Portier. Gotowy do pracy w systemie 12/24 h. Komu, komu, bo idę do domu!”
- Selfie. Festiwal próżności czy rodzaj cyfrowego pamiętnika dokumentującego istotne wydarzenia z naszego życia? Nawet jeśli to drugie, to w nadmiarze wszystko męczy, a w końcu irytuje.
- Skoro mowa o zdjęciach, osobną kategorię tematyczną stanowią nasze pociechy. Pokolenie małych statystów przyuczanych do robienia idealnych fotek. Maluchy przez kwadrans musimy ustawiać, później seria piętnastu zdjęć, z których ostatecznie (po kolejnym kwadransie) wybierzemy to jedno jedyne… warte piętnastu reakcji.
- Nieposiadającym dzieci pozostaje substytut w postaci kotów. Kot akrobata, psychopata, alkoholik, artysta, intelektualista, samobójca, mściciel, leń. Kot pogromca swojego lustrzanego odbicia i kot rasowy celebryta. Może i pies jest najlepszym przyjacielem człowieka, za to kot jest po prostu najlepszy.
- Szczęśliwie na Facebooku jest też miejsce na poważne tematy, takie jak polityka. Świadomy obywatel powinien wszak zrobić coś ze swoim zasobem światopoglądowym. Lekko podane historyjki obrazkowe z kwejka, wykopu i demotywatorów. Na to kilka clickbaitowych nagłówków, które pośpiesznie udało się omieść wzrokiem. I jeszcze niezależna (od obiektywizmu) analiza podana do Wiadomości lub zbiór wybiórczych Faktów, gdzie sprawy rangi międzynarodowej mieszają się z lokalnymi historiami, o strusiach uciekających z podkrakowskiej fermy. Po takim koktajlu (dez)informacji, palce same rwą się do tańca na klawiaturze. I jak to na Facebooku, można wrzucić coś (albo komuś) lub zostawić (histeryczną) reakcję.
Na pierwszy rzut oka, ciężko stwierdzić czy komentujący jest naszym znajomy, bo przecież zdjęcie zasłonięte ma jakąś nakładką profilową. Nakładka jak mundur, sygnalizuje przynależność do tego lub tego drugiego plemienia. A jako że jesteśmy na wojnie, więc i barwy wojenne- we wszystkich kolorach tęczy lub flagi narodowej- nie powinny tu nikogo dziwić.
- Jeden na pięć (brzmi jak reklama Kinder Niespodzianki) postów wyświetlanych na Facebooku, to treść reklama. Współczynnik adekwatny do przekazu telewizyjnego, gdzie- jak się wydaje- na cztery minuty programu, przypada minuta reklam. Pamiętasz jeszcze hasło witające nowych użytkowników Facebooka? „To jest (i zawsze będzie) darmowe.” A pamiętasz, że there no such things like free lunch? Jeżeli nie płacisz za kawę, to dlatego, że jej cena wliczona jest w koszt posiłku. Jeśli nie płacisz za dostęp do platformy, to dlatego, że ceną jest uwaga poświęcana reklamom i to nią płacisz za pozorną darmowość platformy. Z drugiej strony, bywa że reklama niesie ciekawszą treść od wyżej wymienionych tematów, co stanowi już bardzo smutną konstatację.
Jeśli posiadasz nawet minimalne pokłady myślenia krytycznego, to omówione aspekty nie są dla Ciebie żadną tajemnicą. Inna kwestia, to ocena ich istotności w kontekście spojrzenia na całokształt facebookowego systemu. Możliwość komunikowania się, promowania, sprzedaży, bycia członkiem grup łączących ludzi o podobnych zainteresowaniach, a ostatnio nawet randkowanie (chociaż nawet bez funkcji „Dating”, platforma od zawsze umożliwiała wchodzenia w matrymonialne interakcje), to niezaprzeczalne korzyści jakie możemy czerpać z Facebooka. Jeśli jednak masz obiekcje, czy zalety wciąż przewyższają wady, to jest to najlepszy sygnał, że najwyższy czas na jakąś zmianę.
LinkedIn jest odpowiedzią dla użytkowników chcących, by ich obecność w social media, miała bezwzględnie wymiar praktyczny. Jeśli mam działać w mediach społecznościowych, to w konkretnym celu. Tym celem może być budowania swojej marki osobistej, wspieranie pracodawcy w pozyskiwaniu kontaktów, rozwijanie biznesu, łapanie zleceń i kontaktów biznesowych czy uczenie się od innych specjalistów. Cokolwiek, co sprawi, że przesuwanie palcem po ekranie telefonu, przesunie nas samych w sensownym kierunku.