Wojciech Mecwaldowski: Nie potrafię gryźć się w język

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Ten rzadki typ, który równie wiarygodnie wypada w wariackiej komedii co w gęstym dramacie. Kameleon: w każdym filmie stara się wyglądać inaczej – i mu to wychodzi. Na dowód wystarczy obok siebie położyć zdjęcia Wojciecha Mecwaldowskiego z „Juliusza”, „11 minut”, „Pana T” i serialu „Klangor”. Czterdziestka na karku, w branży od dwudziestu lat, na koncie ponad sto ról, od epizodów w serialach po główne. Zarzeka się, że uczy się zwalniać. „Energetycznie chyba potrzebuję spokoju, więc ucieczki – czy w góry, czy w pszczoły, czy malowanie albo siedzenie samemu w domu – są celowe”. Widzowie uwielbiają go za talent, ale i za poczucie humoru, energię i bezpośredniość. „Czasami lepiej ugryźć się w język, chociaż ja mam z tym problem. Albo ktoś mnie kupuje takim, jakim jestem albo nie” – mówi w wywiadzie z Anywhere.pl. My kupujemy!

Wywiady z tobą są zawsze pełne anegdot. Te wszystkie niesamowite historie są prawdziwe? 

Rzeczywiście: jestem jedną, wielką, chodzącą anegdotą. Może dlatego, że u mnie co chwilę dzieje się coś nowego, coś, co przypomina to, co się wydarzyło wcześniej.  Codziennie mam jakieś sytuacje, które pasują na opowieść, na kawał. Jest ich mnóstwo, przeróżnych. Przyznaję, że jako osoba barwna dokładam do nich koloru, ale nie zmienia  się przez to sama historia czy sens. Także tak, wszystkie anegdoty są prawdziwe.

Czy to znaczy, że jesteś też trochę człowiekiem-katastrofą, że one się ciebie tak czepiają? 

 
Reklama

Czasami w ogóle mam wrażenie, że jestem chodzącą katastrofą. Dzieje się dużo rzeczy, które sam wywołuję, czasami jeszcze nieświadomie nawet. Kładziesz się spać i myślisz sobie: Boże, żeby tylko jutro rano nikt nie… 

Potrzebujesz dużo rzeczy wokół siebie?

Bardzo szanuję rzeczy. Uważam, że rzeczy też mówią i też potrzebują szacunku. Kiedyś potrzebowałem ich więcej, teraz coraz mniej.

W jednej z rozmów wspomniałeś, że odnajdujesz przyjemność w przebywaniu wśród pszczół. Znajdowania frajdy w bliskości z naturą mówi dużo o człowieku. 

Jak zostawiasz za sobą wszystkie problemy, wszystko co masz i jesteś wśród np. pszczół, które wyczuwają każdą twoją myśl, od złej po dobrą, to rzeczywiście gdzieś zespajasz się z tym kompletnie innym światem. Jest lepiej, ciszej, spokojniej. Dyskusja z naturą jest przejrzysta, a nie, jak z ludźmi, zakłócona. Energetycznie chyba potrzebuję spokoju, więc takie ucieczki – czy w góry, czy w pszczoły, czy malowanie albo siedzenie samemu w domu – są celowe.

Musiałeś się nauczyć być sam ze sobą?

Nie, ale cały czas się uczę siebie. I cały czas zapierdalam, za przeproszeniem, przed siebie, szukając siebie.

Lepiej ci to wychodzi w hałasie, w działaniu?

Z wiekiem raczej w ciszy i w spokoju.

A to ciekawe, bo jesteś jednym z aktorów o najgęstszej filmografii. 

Bez przesady.

Naprawdę bardzo dużo pracujesz. Co więcej, czasami równolegle realizujesz bardzo odmienne projekty. Jak to jest z jednej strony mieć serial „Klangor” – gęsty i mroczny – a z drugiej strony komediowych „Kowalscy kontra Kowalscy”?

Wydaje mi się, że chyba tak jak w każdej pracy, jeżeli dajesz dużo z siebie, to się uczysz. Ja uczę się tego, żeby umieć pogodzić to wszystko. Ale widzę z wiekiem, że ten zawód temu nie sprzyja. Mam 40 lat, czyli jestem już trochę Karwowski, ale zrozumiałem, że im mniej pracuję, tym mam większą frajdę z rzeczy, które robię. Bo mam więcej czasu, żeby się nad nią skupić, więcej mogę pogrzebać, absolutnie oddać się duchem i ciałem tej postaci.. „Klangor”, „Usta-Usta, „Erynie”, „Kowalscy…” i jeszcze „Republika dzieci” J.J.Kolskiego powstawały prawie w tym samym czasie. Wszystko w ciągu ponad roku. Abstrakcja. Zastanawiałem się co mogę zrobić, żeby nie wyglądać tak samo. Za każdym razem wyglądać inaczej – to jest clue mojego zawodu. Kocham swój zawód, więc się staram, ale to było naprawdę ciężko pogodzić, szczególnie Kowalskich i Klangor, bo to były dwie skrajne postaci. Momentami sobie nie radziłem ale takie czasy, że to wszystko się ponakładało. Nie wiedziałem jak to wyjdzie i wciąż nie wiem, bo nie oglądałem i raczej oglądać nie będę. 

Wciąż nie lubisz siebie oglądać na ekranie?

Nie, nie lubię.

To komu ufasz, żeby ci powiedział: „było dobrze”? 

Siostrze.

Słuszna intuicja. 

Tak, bo jest bardzo mądrą kobietą. 

Lubisz mądre kobiety?

Tak. Mnie zbudowały kobiety, nie będę tego ukrywał. Od mamy, siostry, babci, przez pierwsze dziewczyny, kochanki, przyjaciółki, znajome, a czasami kobiety, które mijałem na ulicy i zamieniałem z nimi jedno zdanie. Gdyby nie kobiety, nie byłbym tym mężczyzną, którym jestem. 

Jak się ma to, kim jesteś dzisiaj, do tego, jak sobie siebie wyobrażałeś jako chłopak, dorastający przez ścianę zakładem fotograficznym dziadków w Kłodzku?

Muszę się przyznać, że zastanawiałem się nad tym parę dni temu. Jak widziałem siebie idącego na studia, później jako aktora, faceta, który wkracza już w ten dorosły wiek, kontra to, co jest. I muszę przyznać, że jedna rzecz mnie bardzo martwi. Niestety zawód, który uprawiam, już nie jest taki, jaki był. 

Co masz na myśli?

Kiedyś każdy wkładał całe serce, żeby coś powstało, a nie tylko przychodził do pracy. Była w tym pewna magia. Jasne, dalej powstają świetne filmy i dalej są ludzie, którzy oddają się aktorstwu w pełni. Ale czasy, w których żyjemy, spowodowały, że się zatarł kontakt międzyludzki. Mamy głównie kontakt technologiczny, a przez niego nigdy nie dostaniesz takich emocji, uczuć, jakie dostaniesz tu i teraz. Ja się pisałem na inny świat. Taki, gdzie wszyscy będziemy się rozwijać i brnąć do doskonałości, a nie robić coś, przepraszam, na odpierdol, „bo nie ma czasu”, bo teraz musimy zrobić 12 scen serialu. Niby może aktor powiedzieć: „ja tak nie umiem”, ale to teoria,  ponieważ chcemy pracować i się rozwijać, więc musimy się rozwijać na warunkach jakie mamy. Także, wracając do poprzedniego pytania, to kompletnie inaczej sobie wyobrażałem swój świat zawodowy. Myślałem, że aktorzy nie wylądują w jednym worku z celebrytami. Jesteśmy ludźmi wykształconymi, którzy skupili się, żeby dawać ludziom radość poprzez swoją pracę i talent. A nie, że ktoś pierdnie i następnego dnia jest w telewizji. 

W zeszłym roku szerokim echem odbiła się twoja wypowiedź o celebrytach, jakiej udzieliłeś jednemu z portali plotkarskich. 

Ktoś ma do mnie pretensje, bo powiedziałem, że celebryci są ludźmi, którzy nie zasłynęli talentem, bo gdyby zasłynęli talentem, to byliby np. pisarzami gdyby coś napisali, gdyby zaśpiewali jakąś piosenkę, byliby piosenkarzami, jakby zagrali, to by byli aktorami, a tymczasem znamy ich z tego, że są znani. Że siadł w jakimś programie śniadaniowym chłopak po 11 operacjach plastycznych i wyglądał jak Ken? No przepraszam najmocniej, ale talent to miał chirurg, który mu tego ryja zrobił, a nie ten chłopak. Trochę mylimy pojęcia, mylimy. Pomyślmy: kim są ludzie, których ktoś nam przedstawia, żebyśmy się nimi pozachwycali i wyciągnęli wnioski z tego, co mówią lub jak żyją? Zadanie aktorów jest inne. Aktorzy, przez swoją pracę zachęcają widza, żeby się zastanowił nad sobą, nad filmem, spektaklem czy serialem, który zobaczył. A nie, żeby ktoś zastanowił się nade mną, Wojtkiem. Dla mnie to nie jest ciekawe.

Rozmowa o tym, czym jest celebrytyzm, to jest w pewnym sensie rozmowa o ideałach. Łatwiej byłoby chyba sobie iść swoją ścieżką i się tym nie przejmować, powiedzieć: to jest coś  poza mną, to mnie nie dotyczy.

Tylko jaki sens miałoby twoje życie? Wydaje mi się, że skoro mnie ktoś nauczył czegoś, to ja chciałbym kogoś nauczyć tego samego. Chodzi o szacunek do mojej pracy, do tego jak ta praca wygląda. Jak my, aktorzy, jesteśmy bez skóry, jak jesteśmy wrażliwymi ludźmi, którzy muszą grać na emocjach. A tu z boku stoi ktoś, kto kompletnie nie ma pojęcia co my przeżywamy, tylko patrzy na aktora, że się wydurnia. My czasami potrzebujemy czasu, żeby się rozpłakać, potrzebujemy czasu, żeby zrozumieć kim jesteśmy, a nie na pstryk. Może czasem, ale to wtedy jest oszukiwanie samego siebie. Ja mogę widza oszukiwać, ale nie siebie, bo wtedy będę chujowo pracował. 

Pozwalasz sobie czasami na obniżenie standardów?

Nie, nigdy. Zawsze wkładam tyle samo, bo chcę być przede wszystkim fair. Mam jedną zasadę: chcę patrzeć w lustro i widzieć, że wybory, których dokonuję zawodowo, pozwalają mi czuć się dumnym z tego, co robię i zadowolonym. 

I zawsze tak było?

Tak. Nie zrobiłem nic, czego bym się wstydził. Tu może dodam, że jako aktor nie mam wpływu na to, jak coś będzie wyglądało, ja mogę odpowiadać tylko za swoją pracę. I siedząc tutaj wiem, że mógłbym zagrać wiele ról o wiele lepiej, ale wiem, że dupy nigdzie nie dałem. Zrobiłem wszystko najlepiej jak umiałem, po prostu. Ale to jest zawód, którego będę się uczył do końca życia. Ja zawsze mówię, w cudzysłowie oczywiście, że ja gówno jeszcze umiem.

Anthony Hopkins też tak mówi. 

To za każdym razem jest nowa postać. Za każdym razem grasz nowego człowieka, za każdym razem mierzysz się z czymś od początku. Każdy starszy, świadomy aktor, kolega ci powie, że tak to właśnie wygląda: zaczynasz od zera. Więc jak widzę młodych aktorów, którzy przychodzą na plan i już są Bóg wie kim, to naprawdę ręce opadają.

U mnie taka buta, zachłyśnięcie się sukcesem, zawsze zapala czerwoną lampkę. Myślę sobie: To się źle skończy.

Tak. To się zawsze źle kończy.

Ten twój cytat o celebrytach rozbijał się chyba po wszystkich nagłówkach. Media lubią wyciągać takie pojedyncze linijki, robić pseudo skandal. 

Bądźmy szczerzy, jesteśmy inteligentnymi ludźmi. Cokolwiek bym nie powiedział, to zawsze się znajdzie ktoś, kto znajdzie kontrę na to, co ty robisz i zrobi z tego halo. 

Mnie się często zdarza, że mój rozmówca się w którymś momencie zacina. Tak się obawia, że zaraz ktoś to, co powie, wyjmie, przełoży, zmieni kontekst, że woli nie mówić.

Czasami lepiej ugryźć się w język, chociaż ja mam z tym problem. Albo ktoś mnie kupuje takim, jakim jestem albo nie, ja się naprawdę nie przejmuję tym, co ktoś mówi. Wiem, że żyją na świecie ludzie, którzy cały czas sprawdzają, co się o nich mówi, co pisze. Mnie to naprawdę kompletnie nie interesuje, z bardzo prostego względu. Jest tylu ludzi na świecie, którzy mają możliwość obcowania z artystami. Jeżeli artysta miałby słuchać każdego z nich, to by zwariował. Tak samo, jak ja bym chciał zapytać widzów: w czym chcielibyście mnie zobaczyć? Gdybym tych odpowiedzi słuchał, to w swoim życiu nie miałbym możliwości zrobienia czegoś dla siebie. A ja żyję dla siebie, nie dla ciebie. Chcę wybierać sobie takie role w filmach i serialach, jakie ja chcę, a nie w jakich widz chce mnie zobaczyć. Prezentuję się tak, jak się prezentuję. Jeżeli komuś to się podoba to super, jeżeli nie – trudno, nie dogodzę wszystkim.

Miewasz jeszcze po tych wszystkich latach w branży momenty, że otwierasz scenariusz i myślisz sobie: „o, to jest coś innego, coś ważnego, chcę to zrobić”?

Są scenariusze, które przychodzą do mnie przed czymś, co mi się w życiu wydarzyło albo po  tym. I nie chodzi o sytuacje, ale też emocje i stany, które przeżywam, to, czym się interesuję. Więc rzeczywiście są scenariusze, które przychodzą do mnie, a ja otwieram oczy i mam takie: „wow, niemożliwe.” I wiem, że muszę to zrobić. W jakimś sensie tak było z „Juliuszem”, z „Dziewczyną z szafy”, tak było z „11 minutami” a teraz z „Kowalskimi…. Jak mi Okił [Khamidow, reżyser serialowy] w restauracji zaczął opowiadać, że chce robić taki serial, że będzie Piotrek Adamczyk, Marieta Żukowska, Kasia Kwiatkowska i ja, to od razu wiedziałem, że to będzie hit. I jest hit. 

Ach, restauracja, czasy przedpandemiczne.

Teraz można pójść do restauracji, stanąć przed i popatrzeć na szybę, pomyśleć, jak by było, jakbyś tam siedziała w środku…

Można też wziąć jedzenie w paczce, zjeść je w samochodzie.

Albo w domu i pomyśleć, że siedzisz w restauracji. Albo namówić kogoś w restauracji, żeby cię wpuścił, najwyżej zapłacisz karę.

Albo zapisać się na szkolenie.

Słyszałem, że są testy. Klienci testują jedzenie. Kucharz wymyślił pierogi ze śmietaną i ktoś przychodzi, będzie próbował.

Jakbyś mógł coś przetestować, coś za czym się stęskniłeś przez ten rok, to co byś przetestował? 

Nowe piłki do kosza. Sprawdziłbym, jak się odbijają na betonie czy parkiecie, jaka to jest guma, skóra, tworzywo.

Koszykarska przeszłość?

Chyba tak… W kosza rzeczywiście grywałem, ale nie miałem absolutnie talentu do tego, żeby iść w tę stronę. Zaliczyłem za to zerwaną łąkotkę, naderwane więzadła, skręt stawu kolanowego i parę operacji.

Wracając do tęsknoty za spontanicznością, za życiem. Jak się odnajdujesz we współczesnych realiach? 

Daje radę ale brakuje mi zwiedzania świata i ludzi. Staram się smakować wszystko, nie przejadać i być otwartym na rzeczy, na które do tej pory nie byłem otwarty, jeżeli chodzi o moją wyobraźnię. To może być rozwijane przez smak, przez widok, lub przez drugiego człowieka. Ale widzę, że mniej się boję niż kiedyś. Ten wiek, coraz bardziej zaawansowany, powoduje, że cofam się absolutnie do dziecka, jeśli chodzi o ciekawość świata. 

Co odkrywasz? 

Jakąś dziwną nienawiść, agresję, jakieś zakłamanie. Świat, który idzie w złą stronę. Nie chcę teraz siać defetyzmu, ale wyczuwam więcej złej energii niż kiedyś i to jest przerażające. Staram się uciekać jak najwięcej tam, gdzie jest miło i dobrze. Chyba najlepiej się schować gdzieś w domu lub w górach i przeczekać.

 

Mniej pędzisz i więcej widzisz?

Chyba wiek powoduje, że mniej pędzisz. Jeżeli kochasz swój organizm i go słuchasz, to widzisz, że to się samo dzieje.

Pamiętam, że w dyskusjach na temat tego, jak pandemia zmieni środowisko filmowe, pojawiła się myśl, że być może przez te nowe procedury i obostrzenia  praca zwolni. 

Jakby zwolniła to byśmy na pewno to odczuli na planie, dalej robisz tyle scen, co robiłaś. Czasami jest wręcz większa napinka i jeszcze więcej scen. Nie mówię, że zawsze i wszędzie, ale rzeczywiście z roku na rok zauważam, że w zawodzie aktora wszyscy, w robieniu filmów i seriali, zaczynamy pędzić jeszcze bardziej niż pędziliśmy i to nie jest dobra droga.

A ty jesteś zmęczony tą koniecznością ciągłego bycia w stanie kreatywnej gotowości? 

Nie mogę mieć do siebie pretensji, jak już się podejmuję pracy, bo wtedy rzeczywiście muszę być na stand-by. To ja decyduję, kiedy pracuję. I jeżeli mówię, że teraz robię ten film albo ten serial, to muszę być fair i rzeczywiście – jeżeli reżyser do mnie zadzwoni i powie, że ma nagle pomysł, bo mu się w nocy coś urodziło i lepiej, żebym przyszedł rano, bo musimy o tym porozmawiać, to raczej się stawię u niego i będę słuchał. 

Parę lat temu po „Dziewczynie z szafy” po raz pierwszy pozwoliłeś sobie dłużej odpocząć. Nauczyłeś się wrzucać na luz? Dziś umiesz sobie powiedzieć: stop? 

Przy Dziewczynie z szafy wszedłem w to wszystko za głęboko. I dziś na pewno pilnuję, żeby tego nie robić. Widzę, że to działa. Choćby robiąc Zygielbojma, który jest też bardzo tragiczną postacią. Albo pracując przy Klangorze, który był najtrudniejszą pracą do tej pory. Przez 20 lat mojej pracy nigdy nie spotkałem się z tak trudnym materiałem. „Klangor” to jest chyba najwspanialszy projekt jaki w życiu zrobiłem, naprawdę piękna rzecz.

„Zygielbojm” to jest film, który wisi z powodu lockdownów, przesunięć i zamknięć, a dla ciebie to duży projekt. Denerwujesz się?

W ogóle o tym nie myślę. Z wiekiem staram się sobie nie zaprzątać sobie głowy rzeczami, na które nie mam wpływu, a nie ja wypuszczam ten film, więc nie mam co się stresować. Oczywiście łatwo się tylko o tym mówi. Pisał do mnie kolega z planu, Jack Roth, że też nie może się doczekać i że fajnie byłoby się zobaczyć i zobaczyć nas na tej „szmacie”, jak to się mówi. Ja się cieszę bardzo z tej współpracy z nim, to jest niewiarygodnie utalentowany aktor, chyba nie pracowałem z takim zwierzęciem jak on. I to też jest fajne, że nagle poznajemy ludzi, którzy też nie zasypiają w jednym miejscu, tylko cały czas chcą się rozwijać, plądrować tą swoją duszę i siebie, odnajdywać coś nowego. Jak ja w ogóle mówię po polsku… Czasami jak składam zdania to zastanawiam się, czy moi poloniści myślą: Boże, Mecwaldowski.

Rozumiem, że oni żyją?

Tak. Niektórzy powiedzieli mi, że nigdy nie będę aktorem, że prędzej im kaktus wyrośnie na głowie. Śmiali się ze mnie, że absolutnie nigdy nie będę grał. A teraz siedzą i mówią: „Nasz aktor, nasz”. Ja tragicznie mówię po polsku, za to Henryk Kowalski, moja postać z „Kowalskich…” mówi świetnie po polsku. Miałem taki pomysł, żeby pierwszy raz w historii serialu postać mówiła tak niewyraźnie, żeby były napisy. Namawiałem Ninę Terentiew i Okiła, ale się nie zgodzili.

Teraz przynajmniej już wiemy, że jeśli to rozwiązanie się pojawi gdziekolwiek indziej, to będziesz mógł wnosić o tantiemy.

E tam, już tyle pomysłów moich zostało podkradzionych do reklam, filmów…

To może pora zacząć robić swoje filmy? 

Tak, tylko wiesz, człowiek dużo chce. Mam taki zawód, że naprawdę muszę się na nim skupiać i nie mam czasu na nic innego. Jak nagle masz czas wolny, pojawia się tyle pomysłów, tyle rzeczy chcesz robić, potem znowu pojawiają się zawodowe rzeczy, znowu uciekasz w swój ukochany zawód aktora i nie masz czasów robić teledysków, pisać scenariuszy. Brakuje mi niewątpliwie czegoś innego niż aktorstwo, może dlatego uciekam w te klocki albo malowanie, w to, że sobie siedzę i myślę. To, zauważyłem, wychodzi mi chyba najlepiej. Nikt mnie nie widzi, nikt mnie nie słyszy, wtedy naprawdę wszystko jest ok.

Nie widziałam twoich obrazów.

I nie zobaczysz. Żartuje. Ja paćkam, wylewam emocje. Paweł Wilczak, mój przyjaciel kochany, powiedział do mnie tak: „Z ciebie malarz, jak z koziej dupy trąba. Dlaczego? Bo nie umiesz nawet narysować konia”. I to jest fakt, ja nie umiem narysować konia. Ani dzika ani jelenia. Żarówkę może bym narysował.

Ryjówkę?

Żarówkę! Widzisz jak niewyraźnie mówię. 

Jednak z tym polskim jest ciężko. 

… Jeszcze nauczyciele od dykcji się załamią przy tym wywiadzie… Ja paćkam i ciapkam, wylewam emocje na płótno, ktoś może powiedzieć, że jak Pollock, ale absolutnie nie, bo on to miał przemyślane i dawał sobie czas, Jerzy Skolimowski, którego bardzo podziwiam, też jako malarza, też to potrafi. A ja tak na razie tylko leję i leję i nie daję sobie w tym czasu ale sprawia mi to frajdę.

Co jeszcze robisz poza graniem w filmach?

Jako aktor staram się robić swoje, więc czasami zrobię coś nie swojego. Jak wtedy, kiedy zadzwonił do mnie C – bol. Okazał się bardzo znanym D-Jem i cudownym człowiekiem. Napisałem mu scenariusz, wyreżyserowałem i nagrałem teledysk w którym jeszcze wystąpiłem. Ale na razie staram się skupiać głównie na aktorstwie. 

A kwestie społeczne? Jesteś bardzo wrażliwy na to co się dzieje dookoła i też chyba nie jesteś obojętny?

Jeżeli mogę pomóc to pomagam i Kocham to, a z rzeczy „swojego głosu” to chciałem założyć Instagram, ale pokazujący, jak widzę świat, a nie jak widzę siebie w tym świecie. Może dzięki temu mógłbym coś pokazać, powiedzieć. Chcę się zająć aktorstwem i robić swoje rzeczy ale ciągnie mnie do tego, by robić więcej, mieć wpływ na to, w czym się pojawiam. Czyli robić swoje filmy. Ale na razie mam tyle ciekawej pracy, że chyba muszę skupić się na tym co jest do zrobienia. 

To skupiaj się na tym co masz do zrobienia i żeby szło. Powodzenia.

Dziękuję. Chciałem ci powiedzieć, że bardzo było mi miło znów z Tobą siedzieć i rozmawiać. 

Nawzajem. 

 

fot.: Aleksandra Mecwaldowska

Reklama

Rodzice chcieli żebym był prawnikiem, nie fryzjerem | Tomasz Schmidt

Rafael Grieger ponownie zawitał na naszą platformę z kolejnym odcinkiem programu #TheCultureOfTotalBeauty.Tym razem jego gościem jest Tomasz Schmidt – właściciel renomowanego salonu fryzjerskiego w Poznaniu. Porozmawiamy o pierwszych krokach w branży, posiadaniu własnego salonu i zespołu. Czy była to łatwa droga?

Dzięki Puppy Jodze pieski znajdują nowe domy | Wioleta Jusiak

W najnowszym odcinku naszego programu mieliśmy przyjemność gościć Weronikę Jusiak – założycielkę studia jogi „4 łapy na macie”, który łączy miłość do zwierząt i pasję do jogi. Rozmawialiśmy o tym, jak joga może pozytywnie wpłynąć na relację między człowiekiem a jego pupilem oraz o niesamowitej filozofii stojącej za projektem.