„Szalone nożyczki”, czyli teatralny fenomen wpisany do księgi rekordów Guinnessa za najdłużej grane przedstawienie w USA (30 lat bez przerwy). W Polsce radzi sobie nie gorzej. W Teatrze, w którym występuje gościnnie, grają go przy pełnej widowni od 19 lat. Aktor, który zagra fryzjera, ma zagwarantowany poklask u widzów, co najmniej niczym Brando po „Ojcu Chrzestnym”.
Doświadczyłem tego dzisiaj, kiedy grałem (prawie już setny w moim wykonaniu) spektakl i w przerwie ustawiła się do mnie kolejka widzów, pragnących „dziabnąć” sobie ze mną selfie. Z natury jestem nieśmiały, ale jako postać uniosłem to brzemię. Ku mojemu zdziwieniu najpierw chcieli się przytulić, wykrzykując mi do ucha słowa „jesteś cudowny”. W pewnym momencie było mi już strasznie głupio i odpowiedziałem, że czuję się jak papież, co wprowadziło widzów w jeszcze większe szaleństwo. „Papież komedii” – w sumie tytuł brzmi dumnie.
Po spektaklu, w drodze do garderoby poczułem się jakiś uskrzydlony. Moje ego zostało skutecznie napompowane, dzięki czemu czułem się, jakbym był niesiony na fali! Jakie to jest jednak potrzebne, żeby ktoś czasem powiedział nam, że coś, co robimy, jest fajne. Pomijam swój zawód, w który jest wpisane „ej, pochwal mnie człowieku”. Ale dzisiaj zacząłem sobie uzmysławiać, że o ile bardziej efektywni bylibyśmy, gdyby ktoś od czasu do czasu nas najzwyczajniej w świecie pochwalił. Jak fajnie by było, gdyby nasz szef potrafił znaleźć jakiś pozytyw w nas, mimo że zawaliliśmy jakiś projekt. „Stary jesteś świetny w analizie rynku, nie przejmuj się, że tym razem nie wygraliśmy przetargu”. Albo po prostu „fajnie, że u nas pracujesz”. Ja pierdziu, z jaką radochą byśmy chodzili do roboty. Z jaką niekłamaną satysfakcją zdobywalibyśmy kolejne szczeble na drabinie kariery. Jak cudownie byśmy zredukowali w nas frustracje na otaczający świat.
Ja po dzisiejszym „pochwaleniu” przebiegłem 7 kilometrów, zrobiłem pełen trening na siłowni i dalej czuje, że mogę przenosić góry! A banan z twarzy nie schodzi mi do teraz. Ludzie chwalmy siebie na potęgę!